Выбрать главу

Podszedł do niej, próbując zachować spokój. Spotkali się w połowie drogi. Teresa niosła butelkę białego wina. Gdy znalazł się blisko, poczuł zapach perfum. Wcześniej się nie perfumowała.

– Przyniosłam wino – powiedziała, podając mu butelkę. – Pomyślałam, że przyda się do kolacji. Jak ci minęło popołudnie? – spytała po krótkiej przerwie.

– Pracowicie. Klienci przychodzili aż do zamknięcia. Miałem masę papierkowej roboty, z którą musiałem się uporać. Dopiero niedawno wróciłem do domu. – Poszedł w kierunku frontowych drzwi, a Teresa ruszyła tuż za nim. – A ty? Co robiłaś przez resztę dnia?

– Musiałam się zdrzemnąć – rzekła z przekąsem, a on roześmiał się głośno.

– Zapomniałem zapytać cię wcześniej, co chcesz zjeść na kolację.

– Co zaplanowałeś?

– Pomyślałem o usmażeniu steków na grillu, ale potem zacząłem się zastanawiać, czy w ogóle jadasz takie rzędy.

– Chyba żartujesz? Zapomniałeś, że wychowałam się w Nebrasce. Uwielbiam dobrze usmażone steki.

– To czeka cię przyjemna niespodzianka.

– Jaka?

– Przypadkiem przyrządzam najlepsze steki na świecie.

– Czyżby?

– Zaraz ci to udowodnię – obiecał, a ona roześmiała się serdecznie.

Podeszli do drzwi. Teresa po raz pierwszy popatrzyła na dom. Był niewielki, jednopiętrowy, o prostokątnym kształcie. Z drewnianych desek nad oknami obłaziła farba. W przeciwieństwie do budynków na ŃWrightsville Beach ten dom stał bezpośrednio na piasku. Kiedy zapytała go, dlaczego nie zbudowano go tak jak inne, wyjaśnił, że postawiono go przed wprowadzeniem nowych przepisów budowlanych.

– Teraz domy muszą stać na podwyższeniu, żeby wielka fala przepłynęła pod spodem, nie naruszając głównej konstrukcji. Następny wielki huragan prawdopodobnie zabierze ten stary domek do morza, ale do tej pory miałem szczęście.

– Nie martwi cię to?

– Nie bardzo. Nie jest to pałac i właśnie dlatego było mnie stać na kupno. Podejrzewam, że poprzedni właściciel miał dość denerwowania się za każdym razem, gdy na Atlantyku zaczynał się sztorm.

Dotarli do popękanych schodków i weszli do środka. Teresa najpierw zauważyła widok z głównego okna. Sięgało od sufitu do podłogi i biegło przez całą tylną ścianę domu, wychodziło na ganek i Carolina Beach.

– Widok jest niewiarygodny – powiedziała zaskoczona.

– Prawda? Mieszkam tu już od kilku lat i nadal nie mogę w to uwierzyć.

Na przeciwległej ścianie znajdował się kominek. Nad nim wisiały fotografie wykonane pod wodą. Teresa podeszła do nich.

– Mogę się rozejrzeć?

– Proszę bardzo. Muszę wyciągnąć i przygotować grill. Trzeba go trochę oczyścić – odparł Garrett i wyszedł przez przesuwane szklane drzwi.

Teresa przez chwilę oglądała zdjęcia, potem obeszła resztę domu. Widziała wiele domów zbudowanych na plaży – tak jak w nich, tak i w tym nie było za dużo miejsca. Do jedynej sypialni wchodziło się z saloniku. Były tu okna od sufitu do podłogi, wychodzące na plażę. We frontowej części domu, znajdującej się najbliżej ulicy, mieściła się kuchnia, mała jadalnia i łazienka. Wszędzie panował porządek, ale dom wyglądał tak, jakby nic nie zmieniano w nim od lat.

Wróciła do saloniku, przystanęła na progu sypialni i ogarnęła wzrokiem wnętrze. Znowu zauważyła podwodne fotografie. Nad łóżkiem wisiała duża mapa wybrzeża Karoliny Północnej. Zaznaczono na niej położenie prawie pięciuset wraków. Kiedy spojrzała na nocny stolik, zobaczyła oprawioną fotografię kobiety. Upewniła się, że Garrett czyści na zewnątrz grill, i weszła do środka, by przyjrzeć się zdjęciu z bliska.

Catherine musiała mieć dwadzieścia kilka lat, gdy wykonano tę fotografię. Garrett zrobił ją chyba sam. Teresa zastanawiała się, czy została oprawiona przed wypadkiem czy po nim. Sięgnęła po zdjęcie. Zobaczyła, że Catherine była atrakcyjną kobietą, drobniejszą od niej, z długimi jasnymi włosami, opadającymi do połowy pleców. Na fotografii było wyraźnie widać ziarno, jakby powiększono ją z małego zdjęcia. Mimo to Teresa zauważyła oczy Catherine. Ciemnozielone, kocie. Wydawało się Teresie, że patrzy wprost na nią. Ostrożnie odstawiła zdjęcie na stolik i sprawdziła, czy stoi teraz pod tym samym kątem co przedtem. Odwróciła się, ale nie mogła pozbyć się wrażenia, że Catherine śledzi każdy jej ruch.

Na komodzie stało tylko jedno zdjęcie jego żony. Była to fotografia Garretta i Catherine, szeroko uśmiechniętych, na pokładzie „Happenstance”. Łódź wyglądała na odnowioną, więc Teresa uznała, że fotografię zrobiono na kilka miesięcy przed śmiercią Catherine.

Zdawała sobie sprawę, że Garrett w każdej chwili może wejść, opuściła więc sypialnię, odczuwając wyrzuty sumienia, że okazała się taka wścibska. Podeszła do szklanych drzwi prowadzących z saloniku na ganek, otworzyła je i oparła się o poręcz na ganku. Garrett czyścił grill i uśmiechnął się do niej.

– Czy to twoje zdjęcia, te, które wiszą na ścianach? – spytała.

Wierzchem dłoni odgarnął włosy z twarzy.

– Tak. Przez jakiś czas zabierałem aparat prawie przy każdym zanurzeniu. Większość powiesiłem w sklepie, ale tyle ich było, że postanowiłem kilka powiesić tutaj.

– Wyglądają tak, jakby robił je zawodowiec.

– Dzięki. Sądzę jednak, że ich jakość ma związek z tym, iż pstrykałem bez opamiętania. Powinnaś zobaczyć te, które wyrzuciłem.

Garrett zdjął górę grilla. W kilku miejscach była przypalona, ale wyglądała na oczyszczoną. Odłożył ją na bok. Sięgnął po worek z węglem drzewnym i wysypał na dno, wyrównał ręką. Potem wlał trochę paliwa, nasączając przez chwilę każdy brykiet z osobna.

Odezwała się tym samym kpiarskim tonem, którego użyła wcześniej.

– Wiesz, że już produkują grille na propan?

– Wiem, ale lubię to robić tak jak wtedy, gdy dorastaliśmy. Poza tym taki stek lepiej smakuje.

Uśmiechnęła się lekko.

– A ty obiecałeś mi najlepszy stek w życiu.

– Dostaniesz go. Zaufaj mi.

Skończył nalewać paliwo i postawił pojemnik obok węgla.

– Niech wsiąka przez dwie minuty. Chcesz coś do picia?

– A co masz? – spytała.

Garrett chrząknął.

– Piwo, mineralna lub wino, które przyniosłaś.

– Piwo brzmi nieźle.

Garrett wziął worek z węglem oraz pojemnik z paliwem i schował do starej skrzyni stojącej przy domu. Otrzepał piach z butów i wszedł do środka, zostawiając rozsuwane drzwi otwarte.

Teresa odwróciła się i popatrzyła na plażę. Słońce powoli zachodziło, większość wczasowiczów wróciła do domów, zostali tylko nieliczni. Biegali i spacerowali. Mimo że na plaży było pustawo, w krótkim czasie przeszło obok chyba z dziesięć osób.

– Nie męczy cię ten ciągły tłum? – spytała, gdy wrócił.

Podał jej piwo.

– Nie bardzo. Poza tym nie przesiaduję tu zbyt długo. Gdy wracam do domu, plaża jest prawie pusta. Zimą nikogo tu nie ma.

Przez chwilę wyobrażała go sobie, jak siedzi na ganku, patrzy na wodę, jak zwykle samotny. Garrett sięgnął do kieszeni i wyjął pudełko zapałek. Rozpalił węgiel, cofnął się szybko, gdy płomień gwałtownie wystrzelił w górę. Lekki wiatr zmuszał ogień do tańca.

– Skoro węgiel się już pali, zaczynam przygotowania do kolacji.

– Mogę ci w czymś pomóc?

– Nie ma dużo do roboty – odparł. – Jeśli będziesz miała szczęście, to może zdradzę ci swój tajny przepis.

Zadarła głowę i spojrzała na niego z szelmowskim uśmiechem.

– Zapowiadasz prawdziwą ucztę.

– Wiem. Ale nie brakuje mi wiary.

Mrugnął do niej. Roześmiała się i poszła za nim do kuchni. Garrett otworzył szafkę i wyjął kartofle. Stanął przy zlewie, umył ręce, następnie kartofle. Po włączeniu pieca zawinął je w folię aluminiową i ułożył na blasze.

– Co mogę zrobić?

– Jak już powiedziałem, niewiele. Sądzę, że panuję nad wszystkim. Kupiłem gotową sałatkę. Nic więcej w karcie nie ma.