Выбрать главу

Pod wieczór zrobiło się chłodniej. Słońce schowało się za wierzchołki drzew. Zatrzymali się w meksykańskim barze i wzięli trochę jedzenia na wynos. W mieszkaniu Teresy rozsiedli się w saloniku. Paliły się tylko świece. Garrett rozejrzał się wokół siebie.

– Masz ładne mieszkanie – zauważył, zabierając się do fasoli i tortilli. – Nie wiem, dlaczego sądziłem, że będzie trochę mniejsze. Jest tu więcej miejsca niż w moim domu.

– Chyba nie, ale dzięki. Jest naprawdę wygodne.

– Bo restauracje są blisko?

– Właśnie. Wcale nie żartowałam, kiedy mówiłam ci, że nie lubię gotować. Nie jestem Marthą Stewart.

– Kim?

– Nieważne.

Docierały do nich z ulicy wyraźne odgłosy wielkomiejskiego ruchu: pisk hamulców, klaksony.

– Zawsze jest tak?

Skinęła głową w stronę okna.

– Piątkowe i sobotnie noce są najgorsze. Po pewnym czasie się przyzwyczajasz.

W tym momencie w odgłosy miasta wdarła się syrena jadącej na sygnale karetki.

– Mogłabyś włączyć jakąś muzykę? – poprosił Garrett.

– Jasne. Jaki rodzaj muzyki lubisz?

– Lubię oba rodzaje – powiedział, zawieszając dramatycznie głos – country i western.

Roześmiała się.

– Niestety, nie mam nic z tego.

Pokręcił głową, zadowolony z własnego żartu.

– To bardzo stary tekst. Niezbyt śmieszny, ale od lat czekałem na taką okazję.

– Jako dziecko oglądałeś „Bonanzę”?

Teraz on się roześmiał.

– Wracam do pytania. Jaką muzykę lubisz?

– Wszystko, co masz.

– Co powiesz na jazz?

– Chętnie posłucham.

Teresa wstała i wybrała coś, co jak się jej wydawało, mogło mu się spodobać, i włożyła płytę do odtwarzacza. Pierwsze takty zabrzmiały akurat wtedy, gdy przycichł hałas dobiegający z ulicy.

– Co myślisz o Bostonie? – spytała, wracając na miejsce.

– Podoba mi się tutaj. Jak na duże miasto, nie jest źle. Nie jest aż tak bezosobowe, jak przypuszczałem. Jest czysto. Wyobrażałem sobie: tłumy, asfalt, wieżowce, ani jednego drzewa w zasięgu wzroku… bandziory na każdym rogu. Tymczasem to wygląda inaczej…

Uśmiechnęła się lekko.

– Jest miłe, prawda? Oczywiście, nie leży nad morzem, ale ma swój urok. Zwłaszcza gdy weźmie się pod uwagę, co może ci zaoferować. Możesz wybrać się do filharmonii, do muzeum albo powałęsać się po sklepach. Każdy znajdzie coś dla siebie. Mamy tu nawet klub żeglarski.

– Teraz rozumiem, dlaczego tak ci się tu podoba – powiedział Garrett. Zdziwiło go jednak, że Teresa tak zachwala miasto.

– Podoba mi się, Kevinowi też.

Zmienił temat.

– Wspominałaś, że pojechał na obóz sportowy.

Przytaknęła.

– Próbuje dostać się do drużyny trampkarzy. Nie wiem, czy mu się uda. Uważa, że umie strzelać bramki. W zeszłym roku popisał się w finale dla jedenastolatków.

– Wygląda na to, że jest dobry.

– Bardzo dobry – stwierdziła. Odsunęła puste talerze na bok i przysiadła się bliżej. – Dość o Kevinie – rzekła cicho. – Nie musimy o nim rozmawiać. Możemy pomówić o innych sprawach.

– Na przykład jakich?

Pocałowała go w szyję.

– Na przykład, co chcę z tobą robić, gdy wreszcie mam cię tylko dla siebie.

– Jesteś pewna, że chcesz o tym tylko rozmawiać?

– Masz rację – szepnęła. – Komu się chce gadać o tej porze?

Następnego dnia Teresa znowu zabrała Garretta na zwiedzanie miasta. Tym razem większość czasu spędzili we włoskiej dzielnicy North End. Wędrowali wąskimi, krętymi uliczkami, od czasu do czasu wstępując na kawę i ciastka.

Garrett wiedział, że Teresa ma swoją kolumnę w gazecie, ale nie zdawał sobie sprawy, z czym wiąże się ta praca. Zapytał ją o to, gdy spacerowali po mieście.

– Czy możesz pisać w domu?

– Czasami mogę, ale na ogół jest to niemożliwe.

– Dlaczego?

– Przede wszystkim dlatego, że umowa tego nie przewiduje. Poza tym moja praca nie ogranicza się do siedzenia przy komputerze i pisania. Często przeprowadzam wywiady, czasem wyjeżdżam. Ponadto muszę zbierać materiały, zwłaszcza gdy piszę o kwestiach medycznych lub psychologicznych. W redakcji mam dostęp do większej liczby źródeł. Na dobrą sprawę powinnam być pod telefonem – przynajmniej w godzinach zajęć w redakcji. Moja tematyka interesuje wiele osób i niemal przez cały dzień ktoś do mnie dzwoni. Gdybym pracowała w domu, nie miałabym chwili spokoju także w tym czasie, który chciałabym całkowicie poświęcić Kevinowi.

– Dzwonią do ciebie do domu?

– Czasem. Ale nigdzie nie podaję swojego numeru, więc są to rzadkie przypadki.

– Telefonują do ciebie wariaci?

Pokiwała głową.

– Chyba wszyscy dziennikarze mają z tym do czynienia. Wiele osób dzwoni, bo chce, żeby gazeta im pomogła. Dzwonią, żeby powiedzieć o więźniach, którzy nie powinni zostać skazani; o służbach miejskich, które nie zabierają śmieci; o przestępstwach popełnianych na ulicach. Słowem o wszystkim.

– Sądziłem, że piszesz o wychowywaniu dzieci.

– Bo piszę.

– Dlaczego więc dzwonią do ciebie, a nie do kogoś innego?

Wzruszyła ramionami.

– Na pewno dzwonią też i gdzie indziej, ale to ich nie powstrzymuje przed telefonem do mnie. Wielu zaczyna tak:

„Jest pani moją ostatnią nadzieją, nikt inny mnie nie wysłucha”. Chyba wydaje im się, że mogę jakoś rozwiązać ich problemy.

– Dlaczego?

– Dziennikarze zapełniający stałe rubryki różnią się od pozostałych redaktorów piszących do gazet. Większość tekstów jest bezosobowa – relacjonuje wydarzenia, opisuje fakty. Ci, którzy codziennie czytają moją kolumnę, traktują mnie jak kogoś w rodzaju przyjaciółki, powiernicy. A u kogo mają szukać pomocy, jeśli nie u przyjaciół?

– Czasem musisz znajdować się w niezręcznej sytuacji.

– Rzeczywiście, ale staram się o tym nie myśleć. Moja praca ma dobre strony – podaję pożyteczne informacje, poznaję najnowsze osiągnięcia medycyny i przekładam je na język zrozumiały dla laików, wreszcie staram się podtrzymywać moich czytelników na duchu.

Garrett zatrzymał się przy ulicznym straganie z owocami. Wybrał ze skrzynki dwa jabłka i jedno podał Teresie.

– Jaki temat najbardziej ludzi zainteresował?

Teresie nagle zabrakło tchu. Najbardziej ludzi zainteresował – powtórzyła w duchu. Mogę ci wskazać bez trudu. Kiedyś znalazłam list w butelce i go opublikowałam. Otrzymałam potem ponad dwieście listów.

Zmusiła się do wymyślenia drobnego kłamstwa.

– Och, dostaję bardzo dużo listów, gdy piszę o nauczaniu niepełnosprawnych dzieci.

– Musi ci to dawać dużą satysfakcję – stwierdził, podając pieniądze sprzedawcy.

– Owszem.

– Mogłabyś nadal pisać do swojej rubryki, gdybyś w przyszłości zmieniła redakcję? – spytał i ugryzł jabłko.

Przez chwilę zastanawiała się nad odpowiedzią.

– Byłoby to bardzo trudne, zwłaszcza że na podstawie umowy moją kolumnę przedrukowują inne gazety. Jestem jeszcze mało znana i wciąż wyrabiam sobie nazwisko, więc wsparcie „Boston Times” jest dla mnie bardzo ważne. Dlaczego pytasz?

– Z ciekawości – odparł spokojnie.

Następnego ranka Teresa poszła na kilka godzin do redakcji i wróciła do domu w porze lunchu. Popołudnie spędzili w Boston Commons, gdzie urządzili sobie piknik. Dwa razy im przerwano – Teresę rozpoznano ze zdjęcia w gazecie. Garrett uświadomił sobie, że jest bardziej znana, niż przypuszczał.

– Nie wiedziałem, że jesteś osobistością – powiedział z lekkim przekąsem, gdy ci, którzy chcieli porozmawiać z Teresą, wreszcie odeszli.

– Nie jestem osobistością. Nad tekstem kolumny gazeta umieszcza moje zdjęcie, więc czytelnicy wiedzą, jak wyglądam.

– Często zdarzają się takie spotkania?

– Nie bardzo. Może parę razy w tygodniu.

– To bardzo często – stwierdził zaskoczony.

Pokręciła głową.

– Nie, kiedy porównasz z prawdziwymi osobistościami. Nie mogą nawet wejść do sklepu, żeby ktoś nie zrobił im zdjęcia. Ja prowadzę zwyczajne życie.