– To nieprawda. Wczoraj sami wybraliśmy się na kolację i do muzeum. Mieliśmy mnóstwo czasu, żeby pogadać.
– Wiesz, o co mi chodzi.
– Nie wiem. Co chciałeś robić? Siedzieć w domu?
Garrett nie odpowiedział. Po chwili wstał z kanapy i wyłączył radio.
– Jest coś ważnego, o czym od chwili przyjazdu chciałem z tobą pomówić.
– O co chodzi?
Pochylił głowę, wpatrując się w podłogę. Teraz albo nigdy – wyszeptał do siebie. Odwrócił się i zbierając się na odwagę, głęboko odetchnął.
– Ten miesiąc bez ciebie był dla mnie bardzo trudny. Nie wiem, czy chcę, aby to dłużej trwało.
Zabrakło jej tchu.
Garrett spostrzegł, jakie wrażenie wywarły na Teresie jego słowa, i podszedł do niej. Czuł w piersiach ucisk.
– Nie chodzi o to, że nie chcę cię widzieć. Pragnę cię widzieć przez cały czas. – Uklęknął przed nią. Teresa patrzyła na niego ze zdziwieniem.
– Chcę, żebyś się przeprowadziła do Wilmington.
Wiedziała, że pewnego dnia to usłyszy, ale nie spodziewała się, że tak szybko i w taki sposób.
– Wiem, że to bardzo poważny krok, ale kiedy już się przeprowadzisz, nie będziemy się rozstawać. Będziemy widywać się codziennie. Chcę wędrować z tobą po plaży, żeglować. Chcę, żebyś czekała na mnie w domu, gdy wrócę ze sklepu. Pragnę czuć się tak, jakbym znał cię całe życie…
Słowa następowały szybko po sobie. Teresa próbowała coś zrozumieć z przemowy Garretta.
– Tak bardzo za tobą tęsknię… Wiem, że masz tu pracę, ale jestem pewien, że przyjmą cię w naszej gazecie.
Im dłużej Garrett mówił, tym bardziej Teresie kręciło się w głowie. Przyszło jej na myśl, że Garrett próbuje odtworzyć małżeństwo z Catherine, tyle że z nią, Teresą.
– Chwileczkę… – przerwała mu w końcu. – Nie mogę ot tak sobie spakować się i wyjechać. Kevin chodzi do szkoły…
– Nie musisz przeprowadzać się natychmiast. Poczekamy do końca roku szkolnego, tak będzie lepiej… Czekaliśmy tak długo… kilka miesięcy nie stanowi różnicy.
– Ale on jest tu szczęśliwy. Tu jest jego dom. Ma przyjaciół, drużynę…
– Może mieć to wszystko w Wilmington.
– Tego nie wiesz. Mówisz tak, ale pewności nie masz.
– Czy nie zauważyłaś, że znakomicie się z Kevinem rozumiemy?
Puściła jego rękę.
– To nie o to chodzi, nie pojmujesz? Wiem, że dogadujecie się bez trudu, ale nie prosiłeś go o zmianę całego życia. Ja też go o to nie prosiłam. Zresztą nie chodzi tylko o niego. Co ze mną? Byłeś przy mnie, gdy Deanna przekazywała mi wspaniałą wiadomość. Chcesz, żebym z tego zrezygnowała?
– Nie chcę, żebyś z nas zrezygnowała. A to wielka różnica.
– Dlaczego ty nie możesz przeprowadzić się do Bostonu?
– Co bym tu robił?
– To samo co w Wilmington. Możesz uczyć nurkowania, pływania. Tobie byłoby o wiele łatwiej zmienić środowisko niż mnie.
– Nie mogę. Jak już mówiłem… – objął gestem pokój – to nie dla mnie. Zagubię się tutaj.
Teresa wstała i przeszła przez pokój.
– To nie w porządku.
– Co jest nie w porządku?
Spojrzała na niego.
– Wszystko. Oczekujesz, żebym się przeprowadziła, żebym zmieniła całe swoje życie. Stawiasz mi warunek: „Możemy być razem, ale tak jak ja chcę”. Co z moimi uczuciami? Czy nie mają znaczenia?
– Mają znaczenie. Jesteś ważna. My jesteśmy ważni.
– W twoich ustach to inaczej brzmi, jakbyś myślał tylko o sobie. Chcesz, żebym zrezygnowała ze wszystkiego, na co tak ciężko pracowałam, ale ty nie masz ochoty z niczego zrezygnować. – Teresa patrzyła Garrettowi prosto w oczy.
Garrett wstał z kanapy i podszedł do niej. Gdy stanął przy niej blisko, uniosła ramiona, jakby chciała go odepchnąć.
– Nie chcę, żebyś mnie teraz dotykał.
Opuścił ręce. Przez dłuższą chwilę milczeli.
– Chyba znam twoją odpowiedź. Nie przyjedziesz – odezwał się w końcu z irytacją.
– Nie. Moja odpowiedź jest inna. Musimy się nad tym zastanowić.
– Spróbujesz mnie przekonać, że się mylę?
Taka uwaga nie zasługiwała na odpowiedź. Potrząsnęła głową, podeszła do stołu, wzięła torebkę i ruszyła do drzwi.
– Dokąd idziesz?
– Kupić wino. Muszę się napić.
– Jest późno.
– Sklep jest na końcu ulicy. Zaraz wrócę.
– Nie możemy teraz porozmawiać?
– Muszę zostać na chwilę sama.
– Uciekasz? – Zabrzmiało to jak oskarżenie.
– Nie, nie uciekam. – Teresa otworzyła drzwi i przytrzymała je ręką. – Zaraz wrócę. Nie podoba mi się, że mówisz do mnie w ten sposób. To nie fair, że chcesz wywołać we mnie poczucie winy. Poprosiłeś, żebym zmieniła dla ciebie całe moje życie. Muszę zastanowić się nad tym spokojnie przynajmniej przez kilka minut.
Po wyjściu Teresy Garrett wpatrywał się w drzwi, jakby miał nadzieję, że zaraz wróci. Zaklął cicho. Wszystko poszło nie tak, jak sobie zaplanował. Poprosił ją, żeby przeniosła się do Wilmington, a tymczasem ona wyszła, żeby zostać sama. Dlaczego tak się stało?
Nie wiedział, co ma ze sobą zrobić. Bezradnie krążył po mieszkaniu. Zajrzał do kuchni, do pokoju Kevina, potem wszedł do sypialni. Zawahał się na chwilę. Usiadł na łóżku Teresy i oparł głowę na rękach.
Czy, prosząc ją o przeniesienie się do Wilmington, postąpił niesprawiedliwie? To prawda, miała swoje wygodne i urządzone życie, ale był pewien, że w Wilmington też czułaby się dobrze. Bez względu na jego punkt widzenia w Wilmington byłoby im ze sobą lepiej niż w Bostonie. Rozglądając się wokół, raz jeszcze utwierdził się w przekonaniu, że nie mógłby żyć w bloku. Nawet gdyby przeprowadzili się do jednorodzinnego domu, jaki byłby tam widok z okien? Albo gdyby zamieszkali na przedmieściu, gdzie wszystkie domy są takie same?
Sytuacja się skomplikowała. Wszystko, co powiedział, było chybione. Nie chciał, żeby czuła, iż stawia jej ultimatum. Gdy zastanowił się nad tym, zrozumiał, że właśnie tak postąpił.
Westchnął. Co powinien teraz zrobić? Nic nie przychodziło mu do głowy. Nie chciał następnej kłótni. Kłótnie rzadko prowadziły do rozwiązań, a tych teraz najbardziej potrzebowali.
Jeśli nie potrafi jej nic powiedzieć, co mu pozostało? Doszedł do wniosku, że napisze do niej list, w którym wszystko wyjaśni. Pisanie pomagało mu zebrać myśli. Zwłaszcza przez ostatnie trzy lata. Może Teresa zrozumie jego punkt widzenia.
Zerknął na stolik przy łóżku. Stał tam telefon, ale nie zauważył ani papieru, ani pióra. Otworzył szufladę i na wierzchu zobaczył długopis. Zajrzał głębiej, szukając papieru. Jakieś pismo, trochę biżuterii. Wtem spostrzegł coś znajomego.
Żaglowiec na kawałku papieru wetkniętym w stary egzemplarz magazynu kobiecego. Wyciągnął kartkę, sądząc, że to jeden z listów, które napisał do Teresy przez ostatnie dwa miesiące. Nagle znieruchomiał.
Czy to możliwe?
Poznał papeterię, dostał ją w prezencie od Catherine, a używał wyłącznie do pisania listów do niej. Listy do Teresy kreślił na zupełnie innym papierze, który zwyczajnie kupił w sklepie.
Wstrzymał oddech. Szybko sięgnął do szuflady, wyciągnął czasopismo. Wypadło z niego pięć kartek. Zdezorientowany, niepewny, spojrzał na pierwszą stronę, na której widniały litery skreślone jego ręką:
Moja najdroższa Catherine…
Och, mój Boże! Przewrócił następną kartkę.
Moja kochana Catherine…
Następny list.
Droga Catherine…
– Co to jest? – mruknął, nie wierząc własnym oczom. – To niemożliwe… – Jeszcze raz przejrzał kartki, żeby się upewnić.
Tak, to były jego listy: jeden oryginalny, pisany jego ręką, i dwie kopie. Listy, które napisał do Catherine. Listy, które pisał, gdy śnił o niej. Listy, które wyrzucał z pokładu „Happenstance”.
Nie spodziewał się, że je kiedyś zobaczy.
Pod wpływem impulsu zaczął je czytać. Czuł, jak z każdym słowem, każdym zdaniem ogarniają go dawne uczucia. Marzenia, wspomnienia, żal, rozpacz, strach.
Zaschło mu w ustach, zacisnął mocno wargi. Wpatrywał się bezsilnie w litery, już nie czytał. Nie zwrócił uwagi na odgłos otwierających się drzwi.