Odeszła.
W chwilę później usłyszał za plecami klakson i serce zabiło mu niespokojnie. Odwrócił się szybko, przekonany, że za szybą zobaczy jej twarz. Od razu zrozumiał, że się pomylił, i zszedł na pobocze. Zobaczył, że kierowca przygląda mu się z ciekawością. Nagle uświadomił sobie, że jeszcze nigdy nie czuł się taki samotny.
Teresa była jednym z ostatnich pasażerów – weszła na pokład samolotu w ostatniej chwili. Zajęła wskazany fotel i wyjrzała przez okno. W zapadającym zmroku deszcz lał się strumieniami. Na pasie startowym ładowano do luku ostatnie bagaże. Obsługa pracowała szybko, próbując nie dopuścić do przemoczenia walizek. Skończyli w tym samym momencie, gdy zamknięto drzwi do kabiny. W chwilę później schodki odjechały w stronę budynku dworca. Stewardesy sprawdzały, czy pasażerowie zapięli pasy. Samolot cofnął się, odsunął od rękawa i skierował w stronę pasa.
Tam się zatrzymał, czekając na zezwolenie startu.
Z roztargnieniem spojrzała przez okno. Kątem oka zobaczyła samotną postać w oknie dworca.
Przyjrzała się uważniej.
Czy to możliwe?
Nie była pewna. Deszcz utrudniał widoczność. Gdyby ten ktoś nie stał tak blisko szyby, pewnie w ogóle by go nie zauważyła. Patrzyła na niego i zebrało się jej na płacz.
Zawyły silniki, potem ucichły, gdy samolot powoli ruszył. Wiedziała, że została jej tylko chwila. Maszyna nabierała prędkości.
Do przodu… po pasie… coraz dalej od Wilmington.
Odwróciła głowę, by rzucić okiem po raz ostatni na samotną postać, ale nie potrafiła powiedzieć, czy rzeczywiście ktoś stał przy oknie.
Samolot zawrócił, ustawiając się w pozycji do startu. Teresa poczuła ucisk w uszach. Rozległ się głuchy warkot, gdy koła oderwały się od pasa. Przed oczami miała obrazy z Wilmington… Puste plaże, po których razem wędrowali… molo… port…
Samolot skręcił. Teraz przez okno zobaczyła ocean, ocean, który ich połączył.
Za ciężkimi chmurami zachodziło słońce.
Na chwilę, gdy zniknęli w chmurach, położyła rękę na szybie i dotknęła jej lekko, wyobrażając sobie, że to jego dłoń.
– Żegnaj – szepnęła i zaczęła cicho płakać.
Rozdział trzynasty
Następnego roku zima przyszła wcześnie. Teresa siedziała na plaży niedaleko miejsca, w którym kiedyś znalazła butelkę. Zauważyła, że zimny, ostry wiatr wzmógł się od rana, gdy tylko przyjechała. Złowieszcze szare chmury przetaczały się po niebie. Wiedziała, że zbliża się sztorm.
Prawie cały dzień spędziła na plaży, rozpamiętując dzień po dniu historię znajomości z Garrettem, aż do chwili, gdy się rozstali. Szukała we wspomnieniach ziarna prawdy, które być może umknęło jej uwagi. Przez cały rok prześladował ją widok jego postaci w deszczu. We wstecznym lusterku widziała, jak wytrwale biegł za jej samochodem. Często marzyła o tym, że zdoła cofnąć czas i wrócić do tamtego dnia.
Wstała. Ruszyła przed siebie plażą, żałując, że nie ma przy niej Garretta. Patrząc na niewyraźny, zasnuty mgłą horyzont, wyobraziła sobie, że idą obok siebie, niemal czuła jego obecność. Zatrzymała się, przyciągnięta widokiem fal uderzających o brzeg… Jeszcze długo stała w miejscu, próbując przywołać twarz i postać Garretta… Na próżno. Zrozumiała, że pora wracać. Szła, przenosząc się pamięcią do dni, które nastąpiły po ich rozstaniu… Gdyby…
Gdyby… Po raz tysięczny rozważała, co by było, gdyby…
Gdy wróciła do Bostonu, po drodze z lotniska odebrała Kevina od przyjaciół. Podczas jazdy do domu opowiadał z entuzjazmem jakiś film i nie zauważył, że matka go prawie nie słucha. Na kolację zamówili pizzę i jedli ją przed telewizorem. Kiedy skończyli, Teresa zaskoczyła Kevina, prosząc go, żeby przy niej posiedział, zamiast pójść odrabiać lekcje. Oparł się o nią i od czasu do czasu zerkał na nią niespokojnie. Głaskała go po głowie i uśmiechała się z roztargnieniem, jakby błądziła myślami gdzieś daleko.
Później, kiedy Kevin poszedł spać i była pewna, że zasnął, włożyła piżamę i nalała sobie kieliszek wina. Po drodze z kuchni wyłączyła automatyczną sekretarkę.
W poniedziałek zjadła lunch z Deanną i wszystko jej opowiedziała. Próbowała sprawiać wrażenie opanowanej. Mimo to Deanna cały czas trzymała ją za rękę i rzucała jej współczujące spojrzenia.
– Tak będzie lepiej – stwierdziła na koniec Teresa zdecydowanym tonem. – Deanna patrzyła na nią pytająco, nic nie mówiąc. Kiwała tylko głową, wysłuchując stanowczych deklaracji Teresy.
Przez kilka następnych dni Teresa robiła wszystko, żeby nie myśleć o Garretcie. Praca przynosiła pociechę i zapomnienie. Zbieranie materiału i ubieranie go w słowa pochłaniało całą energię. Pomagał chaos panujący w pokoju redakcyjnym. Telekonferencja z Danem Mandelem spełniła wszystkie oczekiwania, tak jak obiecała Deanna. Teresa rzuciła się do pracy z odzyskanym entuzjazmem, przygotowywała dwa, trzy teksty dziennie, szybciej niż kiedykolwiek przedtem.
Jednak wieczorami, gdy Kevin szedł spać i zostawała sama, przed oczami jej stawała twarz Garretta. Wykorzystując metodę stosowaną w pracy, próbowała skupić się na konkretnych zajęciach. Przez kilka kolejnych wieczorów posprzątała cały dom – umyła podłogi, rozmroziła lodówkę, odkurzyła mieszkanie, wyczyściła dywany, poprzekładała rzeczy w szafach. Nic nie pozostało na dawnym miejscu. Nawet przejrzała szuflady i odłożyła ubrania, których już nie nosiła. Zamierzała je oddać instytucjom charytatywnym. Poukładała je w kartonowych pudłach, zaniosła do samochodu i wstawiła do bagażnika. Tego wieczoru krążyła po mieszkaniu, szukając czegoś, co jeszcze powinna zrobić. W końcu uświadomiła sobie, że to już wszystko. Nie mogąc zasnąć, włączyła telewizor. Przeskakiwała przez kanały, zatrzymując się na widok Lindy Ronstad udzielającej wywiadu w programie „Dziś wieczór”. Teresa zawsze lubiła jej muzykę, ale kiedy Linda podeszła do mikrofonu i zaśpiewała spokojną balladę, Teresa zaczęła płakać. Płakała prawie godzinę.
W weekend poszła z Kevinem na mecz Patriotów Nowej Anglii z Niedźwiedziami z Chicago. Kevin prosił ją o to od końca sezonu rozgrywek w piłkę nożną. W końcu zgodziła się zabrać go na mecz, chociaż w ogóle nie rozumiała zasad gry. Siedzieli na trybunie. Oddechy tworzyły małe chmurki pary. Popijali słodką gorącą czekoladę i dopingowali drużynę gospodarzy.
Poszli na kolację i Teresa, pokonując wewnętrzny opór, powiedziała Kevinowi, że już nie będzie się spotykała z Garrettem.
– Czy coś się stało, gdy byłaś u niego ostatnim razem?
– Nie – odparła cicho – nic się nie stało. Po prostu nie było to nam pisane – dodała i odwróciła głowę.
Tydzień później, gdy zadzwonił telefon, pracowała przy komputerze.
– Czy to Teresa?
– Tak – odparła, nie rozpoznając głosu.
– Mówi Jeb Blake… ojciec Garretta. Wiem, że to dziwnie zabrzmi, ale chciałbym z tobą porozmawiać.
– Mam tylko kilka minut, ale proszę…
– Chcę z tobą pomówić osobiście, jeśli to możliwe. Nie potrafię rozmawiać o tym przez telefon.
– Mogę spytać o czym?
– Chodzi o Garretta. Wiem, że proszę o wiele, ale czy nie mogłabyś tu przylecieć? Nie prosiłbym, gdyby to nie było ważne.
Teresa się zgodziła. Zabrała Kevina ze szkoły i odwiozła do przyjaciół, wyjaśniając, że wyjeżdża na kilka dni. Kevin dopytywał się o cel podróży, ale obiecała mu, że wyjaśni wszystko później.
– Powiedz mu ode mnie cześć – poprosił.
Teresa tylko kiwnęła głową. Pojechała na lotnisko i wsiadła w pierwszy samolot, na jaki dostała bilet. W Wilmington udała się prosto do domu Garretta, gdzie czekał na nią Jeb.