Выбрать главу

– Cieszę się, że mogłaś przyjechać.

– O co chodzi? – spytała, rozglądając się dyskretnie wokół siebie.

Jeb wyglądał o wiele starzej niż poprzednio. Zaprowadził ją do kuchni i poprosił, żeby usiadła przy stole.

– Z tego, co dowiedziałem się od różnych osób – zaczął opowiadać cichym głosem – Garrett wypłynął „Happenstance” na morze później niż zwykle.

Po prostu musiał to zrobić. Rozpoznał charakterystyczne ciemne chmury na horyzoncie, które zawsze zwiastowały sztorm. Wydawało mu się, że znajdują się na tyle daleko, by mu nie zagrozić i dać potrzebny czas. Zamierzał popłynąć niedaleko. Nawet jeśli zerwie się sztorm, będzie tak blisko, że na pewno zdąży wrócić do portu. Włożył rękawiczki, ustawił żagle i skierował „Happenstance” na wzburzone fale.

Od trzech lat, wiedziony wspomnieniami o Catherine, wybierał tę samą trasę. Był to jej pomysł, żeby płynąć prosto na wschód tamtej nocy, gdy po raz pierwszy wypłynęli odnowioną łodzią. W wyobraźni Catherine płynęli do Europy. Zawsze pragnęła tam pojechać. Czasem wracała ze sklepu z folderami biur podróży i oglądała fotografie, a on siedział obok. Chciała zobaczyć wszystko. Słynne chaĂteaux w dolinie Loary, Partenon, szkockie góry, bazyliki w Rzymie, miejsca, o których czytała. W zależności od przyniesionego do domu folderu wymarzone wakacje mieli spędzić w Europie lub w tropikach.

Oczywiście, nigdy nie popłynęli do Europy.

Tego najbardziej żałował. Kiedy spoglądał wstecz na lata spędzone z Catherine, uświadamiał sobie, że to właśnie powinien był zrobić. Mógł jej poświęcić więcej czasu i gdy o tym rozmyślał, wiedział, że było to możliwe. Po kilku latach zaoszczędzili dość na wyjazd i bawili się układaniem planów podróży, ale w końcu wydali pieniądze na sklep. Gdy zrozumiała, że obowiązki związane z prowadzeniem firmy nie pozwolą im na dłuższy wyjazd, jej marzenie w końcu się rozwiało. Coraz rzadziej przynosiła do domu foldery. Po pewnym czasie przestała wspominać o Europie.

Tamtej nocy, gdy po raz pierwszy wypłynęli „Happenstance”, zrozumiał, że nie przestała marzyć. Stała na dziobie, spoglądała przed siebie, trzymając Garretta za rękę.

– Czy kiedyś pojedziemy? – spytała go cicho i taką ją zapamiętał: włosy rozwiewane przez wiatr, wyraz twarzy promienny i pełen nadziei.

– Tak – obiecał jej. – Gdy tylko będziemy mieli czas.

Rok później, nosząc ich dziecko, Catherine zmarła w szpitalu, a on czuwał przy jej łóżku.

Kiedy zaczęły dręczyć go sny, nie wiedział, co ma zrobić. Pewnego ranka zrozpaczony postanowił przelać to, co czuł, na papier. Pisał szybko, bez zastanowienia. Pierwszy list zajął prawie pięć stron. Następnego dnia zabrał go ze sobą na pokład. Gdy go czytał, przyszedł mu do głowy pewien pomysł. Prąd Zatokowy płynął w kierunku północnym w górę wybrzeży Stanów Zjednoczonych, potem skręcał i kierował się na wschód. Przy odrobinie szczęścia butelka z listem mogła pokonać Atlantyk, dotrzeć do Europy i znaleźć się na ziemi, na której chciała się znaleźć Catherine. Podjął decyzję, zamknął list w butelce i wyrzucił ją za burtę.

Od tamtego dnia napisał szesnaście, może siedemnaście listów… wierzył, że w ten sposób dotrzymuje obietnicy. Dziś rano też napisał list i miał go teraz ze sobą. Niebo stało się ołowiane. Radio nadawało ostrzeżenia przed nadciągającym sztormem. Po krótkim wahaniu wyłączył je i spojrzał na niebo. Doszedł do wniosku, że ma jeszcze trochę czasu. Będzie pisał następny list.

Na Atlantyku zaczynała się pora sztormów. Wiedział, że gdyby spóźnił się o dzień, nie mógłby wypłynąć co najmniej przez tydzień.

Rozhuśtane fale dawały się „Happenstance” coraz bardziej we znaki. Skrzypiały żagle szarpane wzmagającym się wiatrem. Garrett ustalił pozycję. Woda była tu głęboka, ale nie wystarczająco. Zniknął Prąd Zatokowy, który pojawiał się latem. Butelka dotrze do celu tylko wtedy, gdy wyrzuci ją daleko na oceanie. Ze wszystkich listów, które napisał do Catherine, chciał, aby przynajmniej jeden dotarł do Europy. Miał być ostatni.

Nałożył sztormiak i zapiął go starannie.

„Happenstance” zaczęła podskakiwać na falach, płynęła dalej na otwarte morze. Garrett trzymał ster obiema rękami, próbując utrzymać go w tym samym położeniu. Kiedy wiatr się zmienił i przyśpieszył – sygnalizując zbliżający się sztorm, zmienił hals, mimo niebezpieczeństwa kierując łódź po przekątnej przez fale. W tych warunkach halsowanie było bardzo trudne, płynął coraz wolniej, ale wolał iść pod wiatr, niż podejmować próbę powrotu w chwili, gdyby sztorm go dogonił.

Przy każdej zmianie halsu tracił siły. Za każdym razem, gdy stawiał żagle, zapanowanie nad nimi wymagało nadzwyczajnego wysiłku. Mimo rękawiczek paliły go dłonie. Dwukrotnie nieoczekiwany ostry podmuch prawie zwalił go z nóg. Uratowało go tylko to, że wiatr cichł równie szybko, jak się zrywał.

Halsował już godzinę, obserwując przed sobą zbierający się sztorm. Wydawało się, że burza się zatrzymała, ale wiedział, że to złudzenie. Za kilka godzin sztorm dotrze do lądu. Na płytszej wodzie przyśpieszy i na ocean nie będzie można wypłynąć. Teraz po prostu zbierał siły jak palący się powoli lont, przygotowujący się do wybuchu.

Garrett nie pierwszy raz płynął podczas burzy, ale wiedział, że nie wolno mu lekceważyć niebezpieczeństwa. Jeden nieostrożny ruch, a ocean go pochłonie. Nie może do tego dopuścić. Był uparty, ale nie głupi. W chwili gdy zobaczy prawdziwe zagrożenie, natychmiast zawróci łódź i pogna do portu.

Nad głową gęstniały chmury i zaczął padać drobny deszcz. Garrett rozejrzał się i już wiedział, że się zaczyna.

– Jeszcze tylko chwila – mruknął pod nosem. Potrzebował jeszcze kilku minut…

Niebo rozdarła błyskawica. Garrett liczył sekundy od błysku do uderzenia. Dwie i pół minuty później usłyszał dudnienie rozchodzące się po oceanie. Oko sztormu znajdowało się mniej więcej dwadzieścia pięć mil od niego. Obliczył, że przy obecnej prędkości wiatru miał ponad godzinę, nim sztorm uderzy z całą mocą. Planował, że już go wtedy nie będzie na wodzie.

Padał coraz mocniejszy deszcz.

Zaczęło robić się ciemniej. Słońce powoli zachodziło, gęste, nieprzeniknione chmury przesłoniły resztki światła, powodując szybki spadek temperatury. Dziesięć minut później zaczęła się prawdziwa ulewa.

Cholera! Kończył mu się czas, a on jeszcze nie był na miejscu.

Fale stawały się coraz większe, ocean się gotował, gdy „Happenstance” płynęła naprzód. Szeroko rozstawił nogi, żeby utrzymać równowagę. Ster utrzymywał pozycję, ale fale zaczęły napierać po przekątnej, huśtając łodzią jak chwiejną kołyską.

Znowu błyskawica… chwila ciszy… grom. Dwadzieścia mil. Rzucił okiem na zegarek… Jeśli sztorm zbliżał się w takim tempie, to znalazł się za blisko… Jeśli wiatr będzie wiał w tym samym kierunku, jeszcze zdąży bezpiecznie wrócić do portu.

Gdyby wiatr się zmienił…

Przypominał sobie drogę i liczył. Był już dwie i pół godziny na morzu, a ponieważ płynął pod wiatr, potrzebował półtorej godziny, żeby wrócić. Oczywiście, o ile wszystko pójdzie zgodnie z planem. Sztorm dotrze do lądu w tym samym czasie.

– Cholera! – zaklął, tym razem głośno. Musiał wyrzucić butelkę, mimo iż nie dopłynął tak daleko, jak sobie zaplanował. Nie mógł dłużej ryzykować.

Chwycił dygoczący ster jedną ręką, a drugą sięgnął do kurtki po butelkę. Wcisnął mocniej korek i wyciągnął butelkę przed siebie, tak że zobaczył w środku list.

Patrząc na butelkę, poczuł się tak, jakby długa podróż wreszcie dobiegła końca.

– Dziękuję – szepnął. Jego szept zagłuszył coraz głośniejszy ryk fal.

Rzucił butelkę jak najdalej. Widział, jak leci. Stracił ją z oczu, gdy uderzyła o fale. Stało się.

Teraz trzeba było zawrócić łódź.

Po chwili dwie błyskawice jednocześnie rozjaśniły niebo. Piętnaście mil. Zawahał się, coraz bardziej zaniepokojony.

Burza nie może zbliżać się aż tak szybko – przemknęło mu przez myśl. A jednak nabierała szybkości i mocy, wydymając się niczym balon nacierający wprost na niego.