Выбрать главу

Zakupy z Deanną były niezwykłym doświadczeniem.

W Provincetown spędziły poranek i wczesne popołudnie. Teresa zdążyła kupić trzy nowe zestawy i kostium kąpielowy, zanim Deanna zaciągnęła ją do sklepu z bielizną o nazwie „Słowik”.

Deannę ogarnęło szaleństwo zakupów. Nie dla siebie oczywiście, lecz dla Teresy. Ściągała z wieszaka koronkowe przezroczyste majteczki i pasujący do nich biustonosz, potem podnosiła, żeby Teresa mogła je ocenić.

– To wygląda fantastycznie – mówiła. Albo: – Jeszcze nie masz nic w tym kolorze, prawda?

Oczywiście mówiła to, nie zważając na obecność innych, a Teresa nie mogła powstrzymać się od śmiechu. Podziwiała w przyjaciółce właśnie brak zahamowań. Nie obchodziło jej, co inni sobie pomyślą, a Teresa czasem żałowała, że nie jest do niej podobna.

Skorzystała z dwóch propozycji Deanny – w końcu była na wakacjach – i poszły dalej. W sklepie muzycznym przyjaciółka chciała kupić najnowszą płytę Harry'ego Connicka juniora.

– Jest świetny – wyjaśniła. Teresa wybrała płytę jazzową z wcześniejszymi nagraniami Johna Coltrane'a. Kiedy wróciły do domu, zastały Briana w saloniku. Czytał gazetę.

– Witajcie. Już zaczynałem się o was martwić. Jak wam minął dzień?

– Dobrze – odpowiedziała Deanna. – Zjadłyśmy lunch w Provincetown, potem poszłyśmy na zakupy. Jak ci się dzisiaj grało?

– Całkiem nieźle. Gdyby nie dodatkowe uderzenia na ostatnich dwóch dołkach, miałbym tylko osiemdziesiąt punktów.

– Czyli musisz jeszcze trochę więcej pograć.

Brian roześmiał się głośno.

– Nie masz nic przeciw temu?

– Oczywiście, że nie.

Brian uśmiechnął się i zaszeleścił gazetą. Był zadowolony, że będzie mógł spędzić w tym tygodniu więcej czasu na polu golfowym. Deanna rozpoznała sygnał, że Brian chce wrócić do czytania, i szepnęła Teresie do ucha:

– Uwierz mi na słowo. Pozwól mężczyźnie zagrać w golfa, a nigdy nic go nie zdenerwuje.

Teresa zostawiła ich samych na resztę popołudnia. Było jeszcze ciepło. Przebrała się w nowy kostium kąpielowy, wzięła ręcznik, małe składane krzesełko, magazyn „People” i poszła na plażę.

Przekartkowała nieuważnie „People”, przeczytała pobieżnie jakiś artykuł. Nie interesowało jej wcale to, co przydarzyło się bogatym i sławnym. Wokół siebie słyszała głośny śmiech dzieci bawiących się w wodzie i napełniających kubełki piaskiem. W pobliżu widziała dwóch małych chłopców i mężczyznę, prawdopodobnie ich ojca. Budowali tuż przy wodzie zamek z piasku. Szum fal uderzających o brzeg uspokajał. Odłożyła pismo, zamknęła oczy i wystawiła twarz na słońce.

Chciała się trochę opalić przed powrotem do pracy tylko po to, by sprawić wrażenie, że wzięła sobie trochę wolnego, aby absolutnie nic nie robić. Nawet w redakcji uważano ją za osobę żyjącą w ciągłym pośpiechu. Gdy nie pisała tekstu do cotygodniowej kolumny, przygotowywała coś do wydania niedzielnego albo szukała informacji w Internecie lub też przeglądała magazyny o wychowywaniu dzieci. Zaprenumerowano dla niej ważniejsze czasopisma przeznaczone dla rodziców oraz wszystkie pisemka dziecięce, a także kolorowe magazyny dla pracujących kobiet. Ściągnęła również pisma medyczne i regularnie czytała je w poszukiwaniu tematów, które nadawałyby się do poruszenia w jej gazecie.

Tematu kolumny nigdy nie dało się do końca przewidzieć, być może dlatego odniosła taki sukces. Czasami Teresa odpowiadała na nadesłane pytania, kiedy indziej podawała najnowsze dane dotyczące rozwoju dziecka i tłumaczyła, co oznaczały. Często pisała o radości wychowywania dzieci, opisywała też czyhające na rodziców pułapki. Wspominała o trudnościach samotnego macierzyństwa. Ten problem poruszał serce wielu bostońskich kobiet. Nieoczekiwanie dla siebie Teresa stała się na swój sposób znana. Zarówno widok własnego zdjęcia nad tekstem, jak i zaproszenia na prywatne przyjęcia nadal sprawiały jej zadowolenie, ale tak naprawdę wcale nie miała czasu, by się z tego cieszyć. Uważała swój lokalny rozgłos za jeszcze jeden element pracy – miły, ale właściwie bez znaczenia.

Po godzinie w słońcu uświadomiła sobie, że jest jej gorąco, i powędrowała do wody. Weszła po biodra, a potem zanurzyła się cała w niewielkiej fali. Zachłysnęła się zimną wodą i z okrzykiem wysunęła głowę nad powierzchnię. Mężczyzna stojący obok zaśmiał się cicho.

– Orzeźwia, prawda? – spytał, a ona skinęła głową i skrzyżowała ramiona.

Był wysoki i miał ciemne włosy tej samej barwy co ona. Przez chwilę zastanawiała się, czy to początek flirtu. Jednak dzieci chlapiące się w pobliżu szybko rozwiały to złudzenie, wołając „Tato!” Po kilku minutach chlapania się w wodzie wyszła i wróciła do krzesełka. Plaża pustoszała. Zebrała swoje rzeczy i ruszyła z powrotem.

W domu Brian oglądał golf w telewizji, Deanna czytała powieść ze zdjęciem młodego, przystojnego prawnika na okładce. Podniosła wzrok znad książki.

– Jak było na plaży?

– Świetnie. Słońce cudowne, ale woda zimna.

– Zupełnie nie rozumiem, jak można to znosić dłużej niż kilka minut.

Teresa powiesiła ręcznik na haczyku przy drzwiach. Rzuciła przez ramię:

– A jak książka?

Deanna obróciła książkę w rękach i zerknęła na okładkę.

– Fantastyczna. Przypomina Briana sprzed kilku lat.

– Co? – mruknął Brian, nie odrywając spojrzenia od telewizora.

– Nic, kochanie. Wspominam sobie. – Wróciła spojrzeniem do Teresy. W jej oczach pojawił się błysk.

– Masz ochotę na partyjkę remika?

Deanna uwielbiała grę w karty. Należała do dwóch klubów brydżowych, była prawdziwym mistrzem w tysiąca i zapisywała w notatniku każde zwycięstwo w samotnika. Z Teresą natomiast grała w remika, gdy tylko miały czas, ponieważ była to jedyna gra, w której Teresa miała szansę pokonać przyjaciółkę.

– Pewnie.

Deanna ochoczo założyła stronę w książce i wstała z fotela.

– Miałam nadzieję, że to powiesz. Karty są na stoliku na zewnątrz.

Teresa okręciła się ręcznikiem i zasiadła do stolika, przy którym jadły śniadanie. Deanna przyszła po chwili z dwiema puszkami dietetycznej coli i ulokowała się naprzeciw. Teresa wzięła karty, potasowała je i rozdała. Deanna zerknęła znad kart.

– Chyba się trochę opaliłaś. Słońce musiało nieźle przygrzewać.

Teresa układała karty.

– Było gorąco jak w piecu.

– Spotkałaś kogoś?

– Dlaczego pytasz?

– Mam po prostu nadzieję, że poznasz kogoś miłego.

– Ty jesteś miła.

– Wiesz, o co mi chodzi. Myślałam, że w tym tygodniu znajdziesz sobie mężczyznę. Takiego, którego widok sprawi, że zabraknie ci tchu.

Teresa spojrzała na nią ze zdumieniem.

– Skąd ci to przyszło do głowy?

– Może to przez słońce, ocean, wiatr. Nie wiem. Może to z powodu dodatkowego promieniowania wchłanianego przez mój mózg.

– Nie szukałam, Deanna.

– Nigdy?

– Nie bardzo.

– Aha.

– Nie rób z tego problemu. Od rozwodu nie upłynęło jeszcze dużo czasu.

Teresa położyła szóstkę karo, a Deanna pochwyciła ją i wyłożyła trójkę trefl. Przyjaciółka przemawiała do niej tym samym tonem, którego używała matka Teresy, gdy rozmawiały ze sobą na ten sam temat.

– To już prawie trzy lata. Nie masz kogoś, kogo przede mną ukrywasz?

– Nie.

– Nikogo?

Deanna wzięła kartę ze stosu i wyłożyła czwórkę kier.

– Nikogo. Nie chodzi tylko o mnie, przecież wiesz. Teraz naprawdę trudno kogoś poznać. Nie mam też zbyt dużo czasu na spotkania towarzyskie.

– Wiem o tym, naprawdę. Masz tyle do zaoferowania. Wierzę, że jest gdzieś ktoś przeznaczony specjalnie dla ciebie.

– Ja też jestem pewna, że jest. Tylko go jeszcze nie spotkałam.

– Szukasz?

– Kiedy mogę, ale moja szefowa to prawdziwy krwiopijca. Nie daje mi ani chwili odsapnąć.

– Może powinnam z nią pomówić?

– Może powinnaś – zgodziła się Teresa i obie zaśmiały się głośno.

Deanna wzięła kartę ze stosu i wyłożyła siódemkę pik.

– Spotykałaś się z kimś?

– Rzadko, a od chwili, gdy Matt Jakiś_tam powiedział mi, że nie chce baby z dzieciakiem, zdecydowanie nie.