Słowo od autora
W 1980 roku wstąpiłem do sklepu z galanterią skórzaną w Beverly Hills i wypytywałem o ceny aktówek. Sklep należał do Leopolda Pfefferberga, schindlerowskiego ocaleńca. U Pfefferberga, przy półkach wypełnionych włoskimi wyrobami skórzanymi, po raz pierwszy usłyszałem o Oskarze Schindlerze, niemieckim bon vivant, spekulancie, czarującym, choć pełnym sprzeczności człowieku, który w czasach Holocaustu ratował przedstawicieli potępionej rasy.
Niniejsza relacja o niezwykłej historii Oskara jest efektem rozmów z pięćdziesięcioma byłymi więźniami Schindlera. Mieszkają oni teraz w siedmiu krajach: w Australii, Izraelu, Niemczech, Austrii, Stanach Zjednoczonych, Argentynie i Brazylii. Wzbogaciła ją podróż do Polski, którą odbyłem w towarzystwie Leopolda Pfefferberga. Zwiedziłem wtedy miejsca, które w tej książce mają znaczenie zasadnicze – a więc Kraków, przybrane miasto Oskara; Płaszów, gdzie mieścił się obóz Amona Götha; ulicę Lipową na Zabłociu, gdzie do dzisiaj stoi fabryka Oskara; obóz oświęcimski, z którego Oskar wydobył swoje więźniarki. Równie wiele opowieść ta zawdzięcza dokumentom i innym informacjom dostarczonym przez kolegów Oskara z czasów wojny i jego powojennych przyjaciół, a także licznym świadectwom, które schindlerowscy ocaleńcy złożyli w Yad Vaszem, Instytucie Pamięci Męczenników i Bohaterów w Jerozolimie, i tym, które pochodzą ze źródeł prywatnych. Duże znaczenie mają też papiery i listy Schindlera, dostarczone częściowo przez Yad Vaszem, częściowo przez przyjaciół Oskara.
Historię tę przekazuję w formie powieściowej dlatego, że powieściopisarstwo jest jedynym rzemiosłem, którego zdążyłem się wyuczyć, a także dlatego, że technika powieściowa wydaje się najbardziej odpowiednia dla opisania postaci tak wieloznacznej i tak wybitnej jak Oskar. Starałem się stronić od wszelkiej fikcji, jako że fikcja obniża wartość tego, co prawdziwe, oraz odróżniać rzeczywistość od mitów, które tworzą się wokół człowieka w rodzaju Oskara. Tu i ówdzie rekonstruowałem rozmowy, o których Oskar, i nie tylko on, pozostawił zaledwie krótką wzmiankę, ale większość rozmów i wszystkie wydarzenia oparte są na szczegółowych relacjach ocalonych przez Schindlera Żydów, na relacjach samego Schindlera i różnych innych osób, które były świadkami tej niezwykłej działalności.
Chciałbym podziękować trzem byłym więźniom Schindlera – Leopoldowi Pfefferbergowi, sędziemu Mosze Bejskiemu z izraelskiego Sądu Najwyższego oraz Mieczysławowi Pemperowi, którzy nie tylko przekazali mi swoje wspomnienia o Oskarze, ale także przeczytali pierwszą wersję tej książki i wnieśli swoje poprawki. Dziękuję też wielu innym osobom – byłym więźniom, którzy przetrwali dzięki Oskarowi, a także jego powojennym przyjaciołom – które udzieliły mi wywiadów i dostarczyły informacji w formie listów i dokumentów. Należą do nich: Emilia Schindler, Ludmiła Pfefferberg, dr Zofia Stern, Helena Horowitz, dr Jonasz Dresner, Henryk i Marianna Rosner, Leopold Rosner, dr Alex Rosner, dr Idek Schindel, dr Danuta Schindel, Regina Horowitz, Bronisława Karakulska, Ryszard Horowitz, Szmuel Springmann, nieżyjący już Jakub Sternberg, Jerzy Sternberg, państwo Fagenowie, Henryk Kinstlinger, Rebeka Bau, Edward Heuberger, państwo Hirschfeldowie, państwo Glovinowie i wielu innych. W moim rodzinnym mieście państwo Kornowie nie tylko podzielili się ze mną swoimi wspomnieniami o Oskarze, ale również służyli ciągłą pomocą.
W Yad Vaszem dr Józef Kermisz, dr Szmuel Krakowski, Vera Prausnitz, Chana Abells i Hadassah Mödlinger zapewnili mi nieograniczony dostęp do świadectw o ocaleńcach Schindlera, do materiałów fotograficznych i do taśm wideo.
Na koniec chciałbym złożyć hołd nieżyjącemu już Martinowi Goschowi, który tak wiele uczynił, żeby zwrócić uwagę świata na nazwisko Oskara Schindlera. Chciałbym też podziękować za współpracę pani Lucille Gaynes, wdowie po Martinie Goschu.
Prolog
Jesień 1943
Była późna polska jesień. Z domu przy ulicy Straszewskiego, biegnącej skrajem krakowskiego Starego Miasta, wyszedł wysoki młody mężczyzna. Miał na sobie drogi płaszcz, narzucony na dwurzędowy smoking z dużą, ozdobną swastyką w klapie. Podszedł do swojego szofera, który wypuszczając z ust obłoczki pary, czekał przy otwartych drzwiach wielkiej i nawet w zapadającym zmierzchu błyszczącej limuzyny marki „Adler”.
– Niech pan uważa na chodnik, Herr Schindler – powiedział szofer. – Śliski jak przygoda z wdową.
Dla obserwatora tej zimowej scenki niektóre sprawy od razu stają się jasne. Ten wysoki młody mężczyzna już do końca swoich dni będzie nosił dwurzędowe smokingi, będzie, jako po trosze inżynier, zachwycał się wspaniałymi samochodami, i zawsze będzie takim człowiekiem, któremu osobisty szofer może bezpiecznie rzucić koleżeński dowcip.
Jednak taka charakterystyka nie pokazuje całej prawdy. Jest to bowiem opowieść o człowieku, w którym zwyciężyło dobro, i to zwyciężyło w sposób wymierny, statystyczny, jednoznaczny. Jeśli zabrać się do rzeczy od drugiej strony – jeśli spisać dające się przewidzieć, wymierne powodzenie, jakie osiąga zło, wtedy łatwo jest popisać się mądrością, ironią, wnikliwością, łatwo uniknąć fałszywego patosu. Łatwo wykazać, jak nieuchronnie zło opanowuje wszystko, co można by nazwać kanwą opowieści, nawet jeśli dobru uda się na koniec zachować kilka imponderabiliów jak godność i samopoznanie. Mordercza ludzka złość jest osią narracji, grzech pierworodny paliwem historii. Lecz pisanie o cnocie to przedsięwzięcie ryzykowne.
„Cnota” jest jednak pojęciem tak niebezpiecznym, że musimy pospieszyć z pewnym wyjaśnieniem: Herr Oskar Schindler, idący w wyczyszczonych butach po oblodzonym chodniku starej, eleganckiej dzielnicy Krakowa, nie był człowiekiem cnotliwym w tradycyjnym sensie tego słowa. Mieszkanie, które zajmował, dzielił ze swoją niemiecką kochanką, a równocześnie miał romans z polską sekretarką. Jego żona Emilia wolała mieszkać na Morawach, co nie znaczy, że w ogóle męża nie odwiedzała. Dla wszystkich tych kobiet był Schindler wspaniałym i hojnym kochankiem. Jednak przy normalnej interpretacji „cnoty” nie jest to żadne usprawiedliwienie.