Выбрать главу

Wo­bec ta­kie­go po­wi­ta­nia Unter­sturm­füh­rer był bez­sil­ny. Oska­ra gniew ko­men­dan­ta w ogó­le nie ob­cho­dził. Herr Di­rek­tor szedł ze swo­imi pra­cow­ni­ca­mi przez dzie­dzi­niec, a Lie­pold nie mógł w ża­den spo­sób prze­ła­mać jego pew­no­ści.

Męż­czyź­ni już wie­dzie­li. Sta­li na bal­ko­nie swo­ich kwa­ter. Stern­berg z sy­nem szu­ka­li wzro­kiem Kla­ry Stern­berg, Fe­igen­baum se­nior i Lu­tek Fe­igen­baum roz­glą­da­li się za No­chą Fe­igen­baum i jej de­li­kat­ną cór­ką. Juda Dre­sner z sy­nem Jan­kiem, sta­ry Je­reth, ra­bin Le­war­tow, Gin­ter, Gar­de, na­wet Mar­cel Gold­berg – wszy­scy wy­pa­try­wa­li swo­ich ko­biet. Mun­dek Korn wy­glą­dał nie tyl­ko mat­ki i sio­stry, ale tak­że Lusi opty­mist­ki, któ­rą za­czął się in­te­re­so­wać. Bau po­padł w me­lan­cho­lię, z któ­rej ni­g­dy w peł­ni się nie wy­le­czył. Wie­dział, że jego mat­ka i żona nie przy­ja­dą do Brin­n­litz. Na­to­miast Wul­kan, złot­nik, na wi­dok sto­ją­cej na dzie­dziń­cu fa­brycz­nym Chai Wul­kan ze zdu­mie­niem zdał so­bie spra­wę, że na­praw­dę ist­nie­ją jed­nost­ki, któ­re in­ter­we­niu­ją i przy­no­szą nie­praw­do­po­dob­ny ra­tu­nek.

Pfef­fer­berg po­ma­chał do Mili pa­czusz­ką, któ­rą trzy­mał na jej przy­jazd: mo­tek weł­ny ukra­dzio­nej z jed­nej ze skrzyń po­zo­sta­wio­nych przez Hof­f­ma­nów i sta­lo­wa igła zro­bio­na przez nie­go w spa­wal­ni. Dzie­się­cio­let­ni syn Fran­cisz­ki Spi­ry też pa­trzył z bal­ko­nu. Żeby nie krzyk­nąć, wsa­dził so­bie do ust pięść – na pla­cu było wie­lu es­es­ma­nów. Ko­bie­ty wlo­kły się po ko­cich łbach dzie­dziń­ca w swych oświę­cim­skich łach­ma­nach. Mia­ły ostrzy­żo­ne gło­wy. Nie­któ­re były tak cho­re i wy­chu­dłe, że z tru­dem je roz­po­zna­wa­li. A jed­nak było to nie­zwy­kłe zgro­ma­dze­nie. Póź­niej ja­koś nikt nie bę­dzie się dzi­wił, że ni­g­dzie in­dziej w do­tknię­tej woj­ną Eu­ro­pie po­dob­ne spo­tka­nia nie mia­ły miej­sca. Że ni­g­dy przed­tem ani po­tem nie zda­rzy się taki jak ten akt wy­ra­to­wa­nia więź­niów z Oświę­ci­mia.

Ko­bie­ty po­pro­wa­dzo­no do osob­nej kwa­te­ry. Na pod­ło­dze le­ża­ła sło­ma – nie za­in­sta­lo­wa­no jesz­cze prycz. Z du­żej wazy z DEF-u es­es­man­ka na­le­wa­ła im zupę, któ­rą Oskar obie­cał przy bra­mie. Była tre­ści­wa. Jej za­pach po­twier­dzał war­tość in­nych, nie­uchwyt­nych obiet­nic. „Nie ma­cie się już o co mar­twić”.

Ale do męż­czyzn nie mo­gły się zbli­żyć. Ich kwa­te­ra zna­la­zła się pod tym­cza­so­wą kwa­ran­tan­ną. Wsku­tek rad per­so­ne­lu me­dycz­ne­go na­wet Oskar wziął pod uwa­gę, że te ko­bie­ty mo­gły przy­wlec z Oświę­ci­mia ja­kieś świń­stwo.

Były jed­nak trzy punk­ty, gdzie dało się prze­ła­mać izo­la­cję. Jed­nym była ob­lu­zo­wa­na ce­gła nad pry­czą Mo­sze Bej­skie­go. Męż­czyź­ni będą spę­dzać naj­bliż­sze noce klę­cząc na ma­te­ra­cu Bej­skie­go i prze­ka­zu­jąc przez ścia­nę wia­do­mo­ści. Dru­gi punkt znaj­do­wał się w hali fa­brycz­nej. Było tam małe okien­ko, wspól­ne z dam­ską la­try­ną. Pfef­fer­berg po­sta­wił pod nim stos skrzy­nek two­rząc bud­kę, w któ­rej męż­czy­zna mógł sie­dzieć i po­da­wać wia­do­mo­ści. Trze­cim punk­tem była ba­rie­ra z dru­tu mię­dzy bal­ko­na­mi męż­czyzn i ko­biet, ob­le­ga­na wcze­śnie rano i póź­no po po­łu­dniu. Spo­ty­ka­li się tam Je­re­tho­wie: sta­ry Je­reth, ten, któ­re­go drew­no wy­ko­rzy­sta­no do bu­do­wy pierw­szych ba­ra­ków „Ema­lii”, i jego żona, któ­ra pra­gnę­ła schro­nie­nia od ak­cji w get­cie. Więź­nio­wie żar­to­wa­li so­bie z ich kon­wer­sa­cji. „Czy by­łaś dziś ze stol­cem, ko­cha­na?” – py­tał za­tro­ska­ny Je­reth żonę, któ­ra do­pie­ro co przy­by­ła z Brze­zin­ki, gdzie sze­rzy­ła się dy­zen­te­ria.

Pa­no­wa­ła za­sa­da, że nikt nie może się dać po­ło­żyć w izbie cho­rych. W Pła­szo­wie to miej­sce ucho­dzi­ło za nie­bez­piecz­ne, po­nie­waż trze­ba się było pod­da­wać śmier­tel­nej te­ra­pii ben­zy­ną dok­to­ra Blanc­ke. Tu, w Brin­n­litz, też ist­nia­ło ry­zy­ko nie­spo­dzie­wa­nej in­spek­cji w ro­dza­ju tej, któ­ra spo­wo­do­wa­ła za­bra­nie do Oświę­ci­mia chłop­ców. We­dług za­rzą­dzeń Ora­nien­bur­ga izba cho­rych w obo­zie pra­cy nie była miej­scem dla cho­rych pa­cjen­tów. To nie miał być dom mi­ło­sier­dzia. W izbie cho­rych udzie­la­ło się pierw­szej po­mo­cy wy­łącz­nie tym, któ­rzy zo­sta­li po­szko­do­wa­ni przy pra­cy. Lecz czy tego chcia­ły, czy nie, w Brin­n­litz ko­bie­ty od razu wy­peł­ni­ły izbę cho­rych. Po­ło­żo­no tam Jan­kę Fe­igen­baum. Mia­ła raka i umar­ła­by tak czy owak, na­wet w ele­ganc­kim szpi­ta­lu. Tu przy­naj­mniej zna­la­zła się w naj­lep­szym do­stęp­nym dla niej przy­byt­ku. Przy­nie­sio­no tu­taj też Dre­sne­ro­wą, któ­ra po­dob­nie jak dzie­siąt­ki in­nych nie mo­gła ani jeść, ani za­trzy­mać po­kar­mu w żo­łąd­ku. Lu­sia opty­mist­ka i dwie inne dziew­czy­ny cier­pia­ły na szkar­la­ty­nę, ale nie moż­na ich było trzy­mać w szpi­ta­lu. Umiesz­czo­no je w łóż­kach w piw­ni­cy, nie­da­le­ko grze­ją­cych wodę boj­le­rów. Na­wet w cho­ro­bo­wym za­mro­cze­niu od­czu­wa­ły cie­pło swo­jej piw­nicz­nej izo­lat­ki.

Emi­lia pra­co­wa­ła w izbie cho­rych ci­cho jak za­kon­ni­ca. Męż­czyź­ni, za­ję­ci roz­bie­ra­niem sta­rych ma­szyn Hof­f­ma­nów i trans­por­to­wa­niem ich do ma­ga­zy­nu przy tej sa­mej uli­cy, nie­mal jej nie za­uwa­ża­li. Je­den z nich po­wie póź­niej, że była po pro­stu ci­chą i ule­głą żoną. Zdro­wi bo­wiem po­zo­sta­wa­li pod wra­że­niem sty­lu Oska­ra, jego wiel­kie­go nu­me­ru z prze­pro­wadz­ką do Brin­n­litz. Na­wet te ko­bie­ty, któ­re trzy­ma­ły się na no­gach, mia­ły uwa­gę za­prząt­nię­tą wiel­kim, ma­gicz­nym, wszech­wład­nym Oska­rem.

Na przy­kład Man­ci Ro­sner. Nie­co póź­niej w hi­sto­rii Brin­n­litz Oskar po­dej­dzie do to­kar­ki, przy któ­rej Man­ci pra­co­wa­ła na noc­nej zmia­nie, i wrę­czy jej skrzyp­ce Hen­ry­ka. Zna­lazł spo­sób i czas, by pod­czas wi­zy­ty u Has­se­bro­ec­ka w Gross-Ro­sen pójść do ma­ga­zy­nu i od­na­leźć skrzyp­ce. Wy­kup kosz­to­wał go sto ma­rek. Wrę­cza­jąc je uśmiech­nął się tak, jak­by obie­cy­wał jej, że wła­ści­ciel tych skrzy­piec też kie­dyś po­wró­ci.

– Ten sam in­stru­ment – rzekł – ale na ra­zie inna me­lo­dia.

Sto­ją­cej przed Oska­rem z cu­dem od­zy­ska­ny­mi skrzyp­ca­mi Man­ci trud­no było się­gnąć wzro­kiem poza Herr Di­rek­to­ra, tam gdzie sta­ła jego ci­cha żona. Dla umie­ra­ją­cych jed­nak była Emi­lia bar­dziej wi­docz­na. Kar­mi­ła ich kasz­ką man­ną, Bóg wie skąd zdo­by­tą. Przy­go­to­wy­wa­ła ją w swo­jej wła­snej kuch­ni i no­si­ła do izby cho­rych. Dok­tor Alek­san­der Bi­ber­ste­in uwa­żał, że z Dre­sne­ro­wą już ko­niec. Emi­lia wpy­cha­ła w nią łyż­ki kasz­ki przez sie­dem dni pod rząd i bie­gun­ka ustą­pi­ła. Przy­pa­dek Dre­sne­ro­wej zda­wał się do­wo­dzić twier­dze­nia Mili Pfef­fer­berg, że gdy­by Oska­ro­wi nie uda­ło się ich uwol­nić z Brze­zin­ki, więk­szość nie prze­ży­ła­by ty­go­dnia.

Emi­lia opie­ko­wa­ła się też Jan­ką Fe­igen­baum, dzie­więt­na­sto­let­nią dziew­czy­ną, któ­ra mia­ła raka ko­ści. Brat Jan­ki, Lu­tek, pra­cu­ją­cy na hali, wi­dział cza­sem Emi­lię, jak wy­cho­dzi z miesz­ka­nia na par­te­rze z bań­ką ugo­to­wa­nej w jej wła­snej kuch­ni zupy dla umie­ra­ją­cej Jan­ki. „Ona była zdo­mi­no­wa­na przez Oska­ra – po­wie póź­niej Lu­tek. – Jak my wszy­scy. Ale była swo­im wła­snym ster­ni­kiem”.