Выбрать главу

Gdy Fe­igen­bau­mo­wi pę­kły oku­la­ry, ona za­ła­twi­ła na­pra­wę. Re­cep­ta znaj­do­wa­ła się w biur­ku ja­kie­goś le­ka­rza w Kra­ko­wie, le­ża­ła tam od po­cząt­ku oku­pa­cji. To dzię­ki Emi­lii ktoś, kto je­chał do Kra­ko­wa, od­na­lazł ją i przy­wiózł na­pra­wio­ne oku­la­ry. Mło­dy Fe­igen­baum uwa­żał to za coś wię­cej niż zwy­kłą grzecz­ność, szcze­gól­nie w sys­te­mie, któ­ry zde­cy­do­wa­nie po­żą­dał jego krót­ko­wzrocz­no­ści, któ­ry za­mie­rzał zdjąć oku­la­ry wszyst­kim Ży­dom Eu­ro­py. Ist­nie­je wie­le re­la­cji o tym, jak Oskar zdo­by­wał oku­la­ry dla róż­nych więź­niów. Moż­na się za­sta­na­wiać, czy nie­któ­re uczyn­ki Emi­lii w tej spra­wie nie wzbo­ga­ci­ły le­gen­dy Oska­ra, tak jak czy­ny mniej­szych bo­ha­te­rów prze­ję­ły po­sta­cie kró­la Ar­tu­ra czy Ro­bin Ho­oda.

XXXIV

Le­ka­rza­mi w izbie cho­rych byli Hil­fste­in, Han­dler, Lew­ko­wicz i Bi­ber­ste­in. Wszy­scy mar­twi­li się moż­li­wo­ścią epi­de­mii ty­fu­su. Ty­fus bo­wiem był nie tyl­ko za­gro­że­niem dla zdro­wia, ale tak­że dla ist­nie­nia Brin­n­litz. Prze­pi­sy mó­wi­ły, że w przy­pad­ku wy­bu­chu epi­de­mii cho­rych na­le­ża­ło za­ła­do­wać na wa­go­ny i od­wieźć do Brze­zin­ki, do ba­ra­ków z na­pi­sem: ACH­TUNG TY­PHUS! Pod­czas jed­nej z wi­zyt Oska­ra w izbie cho­rych (było to mniej wię­cej ty­dzień po przy­jeź­dzie ko­biet) Bi­ber­ste­in po­wie­dział, że dwie z nich są praw­do­po­dob­nie cho­re na ty­fus. Ból gło­wy, go­rącz­ka, złe sa­mo­po­czu­cie i bóle w ca­łym cie­le – wszyst­ko to już się za­czę­ło. Bi­ber­ste­in spo­dzie­wał się, że w naj­bliż­szych dniach po­win­na wy­stą­pić u tych ko­biet cha­rak­te­ry­stycz­na wy­syp­ka. Do­dał, że te dwie pa­cjent­ki trze­ba od­izo­lo­wać.

Bi­ber­ste­in nie mu­siał zbyt­nio po­uczać Oska­ra, co to jest ty­fus. Za­ra­że­nie nim na­stę­po­wa­ło od uką­sze­nia wszy. Na więź­niach gnieź­dzi­ło się ich bez­na­dziej­nie dużo. In­ku­ba­cja cho­ro­by trwa oko­ło dwóch ty­go­dni. Nie jest wy­klu­czo­ne, że dzie­się­ciu, a może na­wet stu więź­niów, było już za­ra­żo­nych. Na­wet po za­in­sta­lo­wa­niu prycz lu­dzie le­że­li zbyt bli­sko sie­bie. Rów­nież ko­chan­ko­wie prze­ka­zy­wa­li so­bie zja­dli­we wszy, gdy się spo­ty­ka­li, krót­ko i dys­kret­nie, w ja­kimś za­ka­mar­ku fa­bry­ki. Wszy ty­fu­so­we są nie­sły­cha­nie ru­chli­we. Wy­da­wa­ło się, że ich ener­gia bę­dzie trzy­ma­ła te­raz Oska­ra w sza­chu.

Kie­dy za­tem Oskar ka­zał za­in­sta­lo­wać na pię­trze urzą­dze­nia od­wszal­ni – prysz­ni­ce, pral­nię do go­to­wa­nia odzie­ży, sprzęt do de­zyn­fek­cji – nie był to po pro­stu zwy­kły na­kaz ad­mi­ni­stra­cyj­ny. Urzą­dze­nia za­si­la­no parą do­pro­wa­dza­ną z piw­nic. Spa­wa­cze mie­li pra­co­wać nad in­sta­la­cją urzą­dzeń bez wy­tchnie­nia. Ro­bi­li to chęt­nie, bo­wiem do­bra wola była cha­rak­te­ry­stycz­na dla se­kret­nych przed­się­wzięć w Brin­n­litz.

Dzia­łal­ność ofi­cjal­ną sym­bo­li­zo­wa­ły wiel­kie „Hi­lo­sy” sto­ją­ce na świe­żo po­ło­żo­nej po­sadz­ce w hali. W in­te­re­sie więź­niów i Oska­ra, jak póź­niej za­uwa­żył Mo­sze Bej­ski, le­ża­ło, by ma­szy­ny te były na­le­ży­cie za­in­sta­lo­wa­ne, po­nie­waż da­wa­ły obo­zo­wi prze­ko­ny­wa­ją­cą fa­sa­dę. Ale w Brin­n­litz li­czy­ły się tyl­ko dzia­ła­nia nie­for­mal­ne. Ko­bie­ty ro­bi­ły na dru­tach odzież z weł­ny, któ­rą kra­dzio­no z po­zo­sta­wio­nych przez Hof­f­ma­nów wor­ków. Prze­ry­wa­ły tę pra­cę i przy­bie­ra­ły pro­duk­cyj­ny wy­gląd tyl­ko wte­dy, gdy ja­kiś es­es­man, idąc do ga­bi­ne­tu dy­rek­to­ra, prze­cho­dził przez halę albo gdy ze swych ga­bi­ne­tów wy­cho­dzi­li Fuchs i Scho­en­brun, nie­po­rad­ni in­ży­nie­ro­wie (nie tacy jak nasi, jak póź­niej po­wie wię­zień).

Oskar brin­n­litz­ki był na­dal tym sa­mym Oska­rem, ja­kie­go pa­mię­ta­ła sta­ra za­ło­ga „Ema­lii”. Bon vi­vant, czło­wiek o nie­skrę­po­wa­nych na­wy­kach. Któ­re­goś dnia pod ko­niec swo­jej zmia­ny Man­del i Pfef­fer­berg, zgrza­ni po pra­cy przy łą­czach rur pa­ro­wych, zaj­rze­li do umiesz­czo­ne­go wy­so­ko pod pu­ła­pem hali zbior­ni­ka wody. Pro­wa­dzi­ły doń dra­bi­ny i po­most. Woda była cie­pła i po wdra­pa­niu się tam było się nie­wi­docz­nym z dołu. Wspiąw­szy się na górę, obaj spa­wa­cze ze zdzi­wie­niem spo­strze­gli, że ba­sen jest już za­ję­ty. W wo­dzie pła­wił się Oskar, nagi i wiel­ki. Ra­zem z nim ką­pa­ła się blond es­es­man­ka, ta któ­rą Re­gi­na Ho­ro­witz prze­ku­pi­ła brosz­ką; na po­wierzch­ni wody uno­si­ły się jej na­gie pier­si. Oskar za­uwa­żył Man­dla i Pfef­fer­ber­ga; spoj­rzał na nich nie­win­nie. Wstyd w spra­wach sek­su­al­nych był dla nie­go czymś ta­kim jak eg­zy­sten­cja­lizm, teo­rią bar­dzo sza­cow­ną, ale trud­ną do zro­zu­mie­nia. Naga dziew­czy­na, za­uwa­ży­li spa­wa­cze, była roz­kosz­na.

Prze­pro­si­li i ode­szli. Jak ucznia­cy ki­wa­li przy tym gło­wa­mi, po­gwiz­dy­wa­li i śmia­li się. Oskar igrał tam na gó­rze ni­czym Zeus.

Za to, że nie do­szło do epi­de­mii, Bi­ber­ste­in dzię­ko­wał od­wszal­ni. Za to, że znik­nę­ła dy­zen­te­ria, mógł po­dzię­ko­wać je­dze­niu. W spra­woz­da­niu dla Yad Va­szem Bi­ber­ste­in oświad­czył, że na po­cząt­ku ist­nie­nia obo­zu dzien­na daw­ka ka­lo­rii prze­kra­cza­ła dwa ty­sią­ce. Na ca­łym wy­nędz­nia­łym, sku­tym zimą kon­ty­nen­cie tyl­ko Ży­dzi w Brin­n­litz otrzy­my­wa­li ży­cio­daj­ny po­karm. Wśród mi­lio­nów więź­niów tyl­ko Schin­dle­row­ski ty­siąc do­sta­wał od­żyw­czą zupę.

Była też owsian­ka. Ka­wa­łek da­lej, przy dro­dze, nad stru­mie­niem, do któ­re­go me­cha­ni­cy Oska­ra nie­daw­no wrzu­ci­li czar­no­ryn­ko­wą wód­kę, stał młyn. Uzbro­jo­ny w prze­pust­kę pra­cow­ni­czą wię­zień mógł się tam udać jako po­sła­niec z ta­kie­go czy in­ne­go wy­dzia­łu DEF-u. Mun­dek Kom pa­mię­ta, jak wra­cał do obo­zu ob­ła­do­wa­ny żyw­no­ścią.

W mły­nie po pro­stu za­wią­zy­wa­ło się no­gaw­ki spodni w kost­kach i po­pusz­cza­ło pasa. Na­stęp­nie zna­jo­my pra­cow­nik ło­pa­tą wsy­py­wał do spodni płat­ki owsia­ne. Za­pi­na­ło się pas i wra­ca­ło do obo­zu z bez­cen­nym za­pa­sem, prze­cho­dząc na krzy­wych no­gach koło bud­ki straż­ni­ków. W obo­zie roz­wią­zy­wa­ło się no­gaw­ki i wy­pusz­cza­ło płat­ki do przy­go­to­wa­nych na­czyń.

Na wy­dzia­le kre­ślar­skim Mo­sze Bej­ski i Jó­zef Bau pod­ra­bia­li prze­pust­ki obo­zo­we, po­trzeb­ne na wy­pa­dy do mły­na. Pew­ne­go dnia za­szedł tam Oskar i po­ka­zał Bej­skie­mu do­ku­men­ty pod­bi­te pie­czę­cią wy­dzia­łu re­gla­men­ta­cji Ge­ne­ral­nej Gu­ber­ni. Oskar miał po­wią­za­nia z pod­kra­kow­skim czar­nym ryn­kiem. Do­sta­wy mógł za­ła­twiać te­le­fo­nicz­nie. Lecz na gra­ni­cy Mo­raw trze­ba było po­ka­zać ze­zwo­le­nie z Wy­dzia­łu Żyw­no­ści i Rol­nic­twa GG. Oskar wska­zał na pie­cząt­kę na pa­pie­rach.