Выбрать главу

Oskar wy­słu­chał Hof­f­ma­na, prze­pro­sił, przy­brał po­kor­ną po­sta­wę. Po­tem za­dzwo­nił do puł­kow­ni­ka Lan­ge­go do Ber­li­na i po­pro­sił go, by ukrę­cił łeb spra­wie pe­ty­cji od kli­ki Hof­f­ma­na. Po­lu­bow­ne od­szko­do­wa­nie kosz­to­wa­ło jed­nak Oska­ra 8000 ma­rek i przez całą zimę wła­dze miej­skie Zwit­tau, cy­wil­ne i par­tyj­ne, prze­śla­do­wa­ły go, wzy­wa­jąc do ma­gi­stra­tu i za­zna­ja­mia­jąc ze skar­ga­mi oby­wa­te­li na jego więź­niów czy na zły stan ka­na­li­za­cji obo­zu.

Lu­sia mia­ła oso­bi­ste przej­ścia z in­spek­to­ra­mi SS, któ­re war­to przy­to­czyć jako przy­kład me­tod Schin­dle­ra.

Le­ża­ła na­dal w piw­ni­cy – spę­dzi w niej całą zimę. In­nym ko­bie­tom po­pra­wi­ło się i prze­nio­sły się na górę, gdzie na­bie­ra­ły sił. Ale Lusi zda­wa­ło się, że Brze­zin­ka na­peł­ni­ła ją sta­le dzia­ła­ją­cą tru­ci­zną. Jej sta­ny go­rącz­ko­we cią­gle się po­wta­rza­ły. Do­sta­ła za­pa­le­nia sta­wów, a pod pa­cha­mi po­ja­wi­ły się rop­nie. Kie­dy je­den pękł i za­go­ił się, two­rzył się na­stęp­ny. Dr Han­dler, wbrew ra­dom dok­to­ra Bi­ber­ste­ina, prze­ciął je­den z nich no­żem ku­chen­nym. Lu­sia po­zo­sta­wa­ła w piw­ni­cy. Mimo że do­brze kar­mio­na, była cią­gle bla­da jak duch. W ca­łej Eu­ro­pie było to je­dy­ne miej­sce, gdzie mo­gła żyć. Na­wet wte­dy zda­wa­ła so­bie z tego spra­wę i mia­ła na­dzie­ję, że wiel­ki kon­flikt prze­to­czy się po­nad jej gło­wą. W jej dziu­rze pod fa­bry­ką nie było nocy ani dnia. Kie­dy drzwi u szczy­tu scho­dów w piw­ni­cy otwo­rzy­ły się, mógł to być dzień, mo­gła być noc. Przy­zwy­cza­iła się do ci­chych wi­zyt Emi­lii Schin­dler. Tym ra­zem jed­nak usły­sza­ła na scho­dach cięż­kie buty. Za­mar­ła w swym łóż­ku. Ten dźwięk ko­ja­rzył jej się z ak­cja­mi w get­cie.

Był to Herr Di­rek­tor z dwo­ma ofi­ce­ra­mi z Gross-Ro­sen. Spo­glą­da­li w mro­ku na boj­le­ry i na nią, a Oskar stał przy nich. Przy­szło jej do gło­wy, że dziś cho­dzi o nią, że zo­sta­nie im zło­żo­na w ofie­rze, aby ode­szli za­do­wo­le­ni. Czę­ścio­wo za­sła­niał ją boj­ler, ale Oskar nie za­da­wał so­bie tru­du, żeby ją ukry­wać, a na­wet pod­szedł do stóp jej łóż­ka. Pa­no­wie z SS mie­li za­czer­wie­nio­ne twa­rze i za­chwia­ną rów­no­wa­gę, więc Oskar sko­rzy­stał z oka­zji i za­mie­nił z nią kil­ka słów, słów cu­dow­nie ba­nal­nych, któ­rych ona ni­g­dy nie za­po­mni.

– Nie martw się. Wszyst­ko w po­rząd­ku.

Stał bli­sko, jak­by da­wał do zro­zu­mie­nia, że to nie jest przy­pa­dek za­kaź­ny.

– To Ży­dów­ka – wy­ja­śnił spo­koj­nie. – Nie chcia­łem jej da­wać do izby cho­rych. Za­pa­le­nie sta­wów. Jest już skoń­czo­na. Nie dają jej wię­cej niż trzy­dzie­ści sześć go­dzin.

Po­tem zmie­nił te­mat i za­czął mó­wić o cie­płej wo­dzie i o pa­rze do od­wszal­ni. Po­ka­zy­wał mier­ni­ki, rury, cy­lin­dry. Prze­su­wał się bo­kiem koło jej łóż­ka, jak­by i ono było czę­ścią ma­szy­ne­rii. Lu­sia nie wie­dzia­ła, gdzie ma pa­trzeć, czy otwo­rzyć oczy, czy za­mknąć. Pró­bo­wa­ła uda­wać śpiącz­kę. Może to nie­praw­do­po­dob­ne, ale Lu­sia rze­czy­wi­ście mia­ła ta­kie wra­że­nie, że kie­dy Oskar od­pro­wa­dzał es­es­ma­nów ku scho­dom, prze­słał jej ostroż­ny uśmiech.

Lu­sia po­zo­sta­nie w tej piw­ni­cy jesz­cze sześć mie­się­cy, a wio­sną po­kuś­ty­ka na górę, do ży­cia w zmie­nio­nym świe­cie.

W cią­gu zimy Oskar zgro­ma­dził wła­sny ar­se­nał. I tu krą­żą róż­ne le­gen­dy. Nie­któ­rzy mó­wią, że Oskar ku­pił tę broń od cze­skie­go pod­zie­mia. Tyl­ko że Oskar był w la­tach 1938 i 39 jaw­nym na­ro­do­wym so­cja­li­stą i mógł nie chcieć za­da­wać się z Cze­cha­mi. W każ­dym ra­zie więk­szość bro­ni po­cho­dzi­ła z naj­bar­dziej le­gal­ne­go pod słoń­cem źró­dła: od obe­rsturm­ban­n­füh­re­ra Ra­scha, do­wód­cy SS i po­li­cji Mo­raw. Mały skła­dzik za­wie­rał ka­ra­bi­ny, broń au­to­ma­tycz­ną, kil­ka pi­sto­le­tów, tro­chę gra­na­tów ręcz­nych. Oskar opi­sze póź­niej tę trans­ak­cję w spo­sób dość bez­ce­re­mo­nial­ny. Po­wie, że zdo­był broń „pod pre­tek­stem obro­ny fa­bry­ki i za cenę pier­ścion­ka z bry­lan­tem dla jego (Ra­scha) żony”.

Oskar nie po­da­je szcze­gó­łów swej wi­zy­ty na zam­ku Spil­berk, to zna­czy u Ra­scha. Nie­trud­no jed­nak ją so­bie wy­obra­zić. Herr Di­rek­tor, li­cząc się z moż­li­wo­ścią po­wsta­nia więź­niów (co wo­bec zmian na fron­cie nie wy­da­wa­ło się nie­praw­do­po­dob­ne), po­sta­no­wi nie sprze­da­wać ta­nio swe­go ży­cia: naj­pierw za­strze­li żonę, żeby za­osz­czę­dzić jej cze­goś gor­sze­go, a po­tem bę­dzie się bro­nił do upa­dłe­go – przy biur­ku, z pi­sto­le­tem au­to­ma­tycz­nym w dło­ni. Poza tym, kie­dy pod bra­mą po­ja­wią się Ro­sja­nie, moi cy­wil­ni in­ży­nie­ro­wie, Fuchs i Scho­en­brun, moi uczci­wi tech­ni­cy, moja nie­miec­ka se­kre­tar­ka – wszy­scy oni po­win­ni mieć moż­li­wość obro­ny. To oczy­wi­ście przy­kra roz­mo­wa, wo­lał­bym po­mó­wić z Herr Obe­rsturm­ban­n­füh­re­rem o czymś bliż­szym ser­cu. Znam pań­skie za­mi­ło­wa­nie do do­brej bi­żu­te­rii. Czy mogę panu za­pre­zen­to­wać coś, na co na­tkną­łem się w ze­szłym ty­go­dniu?

W ten spo­sób pier­ścio­nek zna­lazł się na bi­bu­la­rzu Ra­scha. A Oskar mó­wił da­lej:

– Jak tyl­ko go zo­ba­czy­łem, po­my­śla­łem o Frau Rasch.

Po ode­bra­niu bro­ni Oskar wy­zna­czył Uri Bej­skie­go, bra­ta obo­zo­we­go gra­we­ra, na opie­ku­na ar­se­na­łu. Uri był drob­ny, przy­stoj­ny, żywy. Za­uwa­żo­no, że za­cho­dził do Schin­dle­rów jak syn. Był ulu­bień­cem Emi­lii, któ­ra dała mu klu­cze do miesz­ka­nia. Pani Schin­dle­ro­wa mia­ła po­dob­nie ma­cie­rzyń­ski sto­su­nek do ma­łe­go sie­ro­ty Spi­ry. Re­gu­lar­nie bra­ła go do kuch­ni i kar­mi­ła chle­bem z mar­ga­ry­ną.

Pew­ne­go dnia Uri za­pro­wa­dził grup­kę więź­niów do ma­ga­zy­nu Sal­pe­te­ra, by ich za­zna­jo­mić z me­cha­ni­zmem ka­ra­bi­nu 41 W. Utwo­rzo­no trzy dru­ży­ny po pię­ciu lu­dzi. Nie­któ­rzy z uczest­ni­ków szko­le­nia, tacy jak Lu­tek Fe­igen­baum, byli jesz­cze nie­let­ni. Inni, tacy jak Po­ldek Pfef­fer­berg, czy więź­nio­wie, któ­rych Oskar na­zy­wał „bu­dzy­nia­ka­mi”, byli we­te­ra­na­mi woj­ska pol­skie­go.

Bu­dzy­nia­cy to Ży­dzi, ofi­ce­ro­wie i żoł­nie­rze Woj­ska Pol­skie­go. Prze­ży­li li­kwi­da­cję obo­zu pra­cy Bu­dzyń, nad któ­rym ko­men­dę spra­wo­wał Unter­sturm­füh­rer Lie­pold. Lie­pold przy­wiózł ich z sobą na nową pla­ców­kę do Brin­n­litz. Było ich oko­ło czter­dzie­stu i pra­co­wa­li w kuch­niach Oska­ra. Oskar za­pa­mię­tał ich jako bar­dzo upo­li­tycz­nio­nych. W cza­sie po­by­tu w Bu­dzy­niu po­zna­li mark­sizm i cze­ka­li na ko­mu­ni­stycz­ną Pol­skę. Iro­nią było to, że w Brin­n­litz mie­li do dys­po­zy­cji kuch­nię jak naj­bar­dziej apo­li­tycz­ne­go ka­pi­ta­li­sty, Oska­ra Schin­dle­ra.

Ich sto­sun­ki z resz­tą więź­niów, któ­rzy – oprócz sy­jo­ni­stów – wy­zna­wa­li je­dy­nie po­li­ty­kę prze­trwa­nia, ukła­da­ły się do­brze. Wie­lu z nich bra­ło pry­wat­ne lek­cje przy au­to­ma­tach Uri Bej­skie­go, w pol­skim woj­sku lat trzy­dzie­stych bo­wiem nie wi­dzie­li tak no­wo­cze­snej bro­ni.