Выбрать главу

Wię­zień o na­zwi­sku Ben­ja­min Wro­cław­ski był jed­nym z przed­mio­tów trans­ak­cji. Wcze­śniej prze­by­wał w obo­zie pra­cy w Gli­wi­cach. W prze­ci­wień­stwie do obo­zu He­nig­ma­na Gli­wi­ce nie le­ża­ły w oko­li­cy Oświę­ci­mia, ale znaj­do­wa­ły się na tyle bli­sko, by być jed­ną z jego fi­lii. Dwu­na­ste­go stycz­nia – gdy Ko­niew i Żu­ków roz­po­czę­li ofen­sy­wę – strasz­li­we kró­le­stwo Hos­sa i jego sa­te­li­ty zna­la­zły się w nie­bez­pie­czeń­stwie. Więź­niów z Gli­wic wsa­dzo­no w wa­go­ny Ost­bah­nu i wy­sła­no do Fern­wal­du. Ja­kimś spo­so­bem Wro­cław­ski i jego ko­le­ga, Ro­man Wil­ner, ucie­kli z po­cią­gu. Jed­na z po­pu­lar­nych dróg uciecz­ki wio­dła przez po­lu­zo­wa­ne wen­ty­la­to­ry w su­fi­cie wa­go­nu. Ale więź­nio­wie, któ­rzy tego pró­bo­wa­li, czę­sto pa­da­li ofia­rą kul straż­ni­ków na da­chu. Wil­ne­ra też tra­fio­no pod­czas uciecz­ki, ale był w sta­nie iść. Ucie­ka­li przez ci­che gór­skie mia­stecz­ka po­gra­ni­cza Mo­raw. W koń­cu aresz­to­wa­no ich w jed­nej z wio­sek i za­bra­no na ge­sta­po w Trop­pau.

Gdy tyl­ko ich do­star­czo­no, prze­szu­ka­no i umiesz­czo­no w ce­lach, je­den z pa­nów z ge­sta­po wszedł i po­wie­dział, że nic złe­go im się nie sta­nie. Nie mie­li pod­staw mu wie­rzyć. Ofi­cer po­wie­dział da­lej, że nie prze­nie­sie Wil­ne­ra do szpi­ta­la, po­mi­mo rany, bo po pro­stu za­bra­no by go i z po­wro­tem wsa­dzo­no w try­by obo­zo­wej ma­chi­ny.

Wro­cław­ski i Wil­ner sie­dzie­li za­mknię­ci przez pra­wie dwa ty­go­dnie. Trze­ba było skon­tak­to­wać się z Oska­rem i usta­lić cenę. Przez ten czas ofi­cer mó­wił do nich w taki spo­sób, jak­by znaj­do­wa­li się w aresz­cie dla wła­sne­go bez­pie­czeń­stwa. Oczy­wi­ście wie­dzie­li, że taki po­mysł to ab­surd. Kie­dy otwar­to drzwi i wy­pro­wa­dzo­no ich, są­dzi­li, że idą na roz­strze­la­nie. Tym­cza­sem es­es­man za­pro­wa­dził ich na sta­cję ko­le­jo­wą i po­je­chał z nimi po­cią­giem na po­łu­dnio­wy wschód, w kie­run­ku Brna.

Dla obu przy­by­cie do Brin­n­litz mia­ło ten sam sur­re­ali­stycz­ny, cu­dow­ny i prze­ra­ża­ją­cy cha­rak­ter, jak dla He­nig­ma­na. Wil­ne­ra po­ło­żo­no w izbie cho­rych pod opie­ką le­ka­rzy – Han­dle­ra, Lew­ko­wi­cza, Hil­fste­ina i Bi­ber­ste­ina. Wro­cław­skie­go umiesz­czo­no w swe­go ro­dza­ju izbie re­kon­wa­le­scen­cyj­nej, któ­rą wy­dzie­lo­no – z nie­co­dzien­nych po­wo­dów, o któ­rych za chwi­lę – w rogu hali fa­brycz­nej na par­te­rze. Herr Di­rek­tor od­wie­dzał ich i py­tał, jak się czu­ją. To ab­sur­dal­ne py­ta­nie prze­ra­ża­ło Wro­cław­skie­go, oto­cze­nie zresz­tą rów­nież. Oba­wiał się, jak po­wie po la­tach, że „dro­ga ze szpi­ta­la po­wie­dzie na eg­ze­ku­cję, jak by­wa­ło to w in­nych obo­zach”. Kar­mio­no go gę­stą brin­n­litz­ką owsian­ką, wi­dy­wał Schin­dle­ra czę­sto, ale, jak wy­zna­je, na­dal nie wie­dział, co o tym są­dzić i nie mógł zro­zu­mieć brin­n­litz­kie­go fe­no­me­nu.

Dzię­ki ukła­dom Oska­ra z lo­kal­nym ge­sta­po w prze­peł­nio­nym obo­zie po­miesz­czo­no jesz­cze je­de­na­stu ucie­ki­nie­rów. Każ­dy z nich od­da­lił się z ko­lum­ny lub wy­sko­czył z wa­go­nu. W swych cuch­ną­cych pa­sia­kach usi­ło­wa­li po­zo­stać na wol­no­ści. Zgod­nie z pra­wem na­le­ża­ła im się śmierć.

W 1963 roku dok­tor Ste­in­berg z Tel Awi­wu po­dał jesz­cze je­den przy­kład sza­lo­nej, za­raź­li­wej i nie­po­ha­mo­wa­nej roz­rzut­no­ści Oska­ra. Ste­in­berg był le­ka­rzem w ma­łym obo­zie pra­cy w Su­de­tach. Po za­ję­ciu Ślą­ska przez Ro­sjan gau­le­iter w Li­ber­cu nie mógł już tak ła­two trzy­mać obo­zów pra­cy z dala od zdro­wej ra­so­wo pro­win­cji Mo­raw. Ste­in­berg był więź­niem jed­ne­go z licz­nych roz­rzu­co­nych po gó­rach obo­zów.

Obóz ten na­le­żał do Luft­waf­fe i pro­du­ko­wa­no w nim ja­kieś – Ste­in­berg nie pre­cy­zu­je, ja­kie – czę­ści sa­mo­lo­to­we. Znaj­do­wa­ło się w nim czte­ry­stu więź­niów. Wy­ży­wie­nie było mar­ne, a ob­cią­że­nie pra­cą nie­ludz­kie.

Usły­szaw­szy po­gło­skę o obo­zie Brin­n­litz, Ste­in­berg wy­sta­rał się o prze­pust­kę, fa­brycz­ną cię­ża­rów­kę na po­dróż i spo­tka­nie z Oska­rem. Opi­sał mu roz­pacz­li­we wa­run­ki w obo­zie Luft­waf­fe. Oskar zgo­dził się przy­dzie­lić mu część za­pa­sów Brin­n­litz. Za­sta­na­wiał się tyl­ko, pod ja­kim pre­tek­stem Ste­in­berg mógł­by re­gu­lar­nie przy­jeż­dżać do Brin­n­litz po do­sta­wy. Uzgod­nio­no, że bę­dzie mó­wił o po­mo­cy le­kar­skiej otrzy­my­wa­nej od le­ka­rzy w obo­zo­wym szpi­ta­lu.

Ste­in­berg opo­wia­da, że od tej pory jeź­dził do Brin­n­litz i z po­wro­tem dwa razy w ty­go­dniu, za­bie­ra­jąc do swo­je­go obo­zu chleb, gry­sik, ziem­nia­ki i pa­pie­ro­sy. Je­śli w dniu, gdy Ste­in­berg ła­do­wał żyw­ność, Schin­dler był w po­bli­żu ma­ga­zy­nu, dy­rek­tor od­wra­cał się i od­cho­dził. Ste­in­berg nie po­da­je do­kład­nych ilo­ści otrzy­ma­nej żyw­no­ści, lecz pod­su­mo­wu­je je opi­nią le­kar­ską: gdy­by nie do­sta­wy z Brin­n­litz, do wio­sny zmar­ło­by przy­naj­mniej pięć­dzie­się­ciu więź­niów z obo­zu Luft­waf­fe.

Po wy­ku­pie­niu ko­biet z Oświę­ci­mia naj­bar­dziej ze wszyst­kich zdu­mie­wa­ją­cym ak­tem wy­ba­wie­nia było ura­to­wa­nie więź­niów z Go­le­szo­wa. Go­le­szów był ka­mie­nio­ło­mem i fa­bry­ką ce­men­tu na te­re­nie Oświę­ci­mia III, sie­dzi­by Nie­miec­kich Za­kła­dów Ka­mie­niar­sko-Ziem­nych, wła­sno­ści SS. W stycz­niu 1945 roku roz­wią­zy­wa­no obo­zo­we len­na Oświę­ci­mia (co wi­dać na przy­kła­dzie trzy­dzie­stu ślu­sa­rzy). W po­ło­wie mie­sią­ca stu dwu­dzie­stu ro­bot­ni­ków go­le­szow­skie­go ka­mie­nio­ło­mu wsa­dzo­no do dwóch wa­go­nów by­dlę­cych. Ich po­dróż była nie mniej uciąż­li­wa od in­nych, ale skoń­czy­ła się le­piej niż więk­szość po­dob­nych. War­to za­pa­mię­tać, że w ca­łej oko­li­cy Oświę­ci­mia, a więc i w Go­le­szo­wie, wszy­scy w tym mie­sią­cu byli w ru­chu. Doł­ka Ho­ro­wit­za ode­sła­no do Mau­thau­sen, mały Ry­sio zaś po­zo­stał z in­ny­mi dzieć­mi. Pod ko­niec mie­sią­ca Ro­sja­nie znaj­dą go w Oświę­ci­miu. Będą twier­dzić, cał­kiem słusz­nie, że SS po­zo­sta­wi­ło Ry­sia i in­nych dla po­trzeb me­dycz­nych eks­pe­ry­men­tów. Na­to­miast Hen­ry­ka Ro­sne­ra i dzie­wię­cio­let­nie­go Olka (naj­wy­raź­niej nie uwa­ża­no, że bę­dzie on po­trzeb­ny w la­bo­ra­to­rium) wy­pro­wa­dzo­no wraz z całą ko­lum­ną z Oświę­ci­mia na od­le­głość czter­dzie­stu ki­lo­me­trów. Kto zo­sta­wał w tyle, tego za­bi­ja­no. W So­snow­cu za­pa­ko­wa­no ich do wa­go­nów to­wa­ro­wych. W ge­ście spe­cjal­nej grzecz­no­ści straż­nik, któ­ry od­dzie­lał dzie­ci od do­ro­słych, po­zwo­lił Ol­ko­wi i Hen­ry­ko­wi wejść do jed­ne­go wa­go­nu. We­wnątrz pa­no­wał taki ścisk, że wszy­scy mu­sie­li stać, ale w mia­rę jak lu­dzie umie­ra­li z pra­gnie­nia i zim­na, je­go­mość, któ­re­go Hen­ryk okre­ślił mia­nem „spryt­ne­go Żyda”, za­wie­szał tru­py w ko­cach pod su­fi­tem, na ha­kach do trzy­ma­nia koni, i w ten spo­sób na pod­ło­dze zo­sta­wa­ło wię­cej miej­sca dla ży­wych. Hen­ryk wpadł na po­mysł, aby chłop­ca, dla jego wy­go­dy, za­wie­sić w ten sam spo­sób. Nie tyl­ko dziec­ku ten po­mysł do­po­mógł: kie­dy po­ciąg za­trzy­my­wał się na sta­cjach i bocz­ni­cach, Ry­sio wo­łał do Niem­ców, któ­rzy sta­li przy to­rach, by rzu­ca­li śnie­giem w za­dru­to­wa­ne okien­ka. Śnieg roz­pry­ski­wał się i za­le­wał wnę­trze wa­go­nu top­nie­ją­cą wil­go­cią, a lu­dzie prze­py­cha­li się do krysz­tał­ków lodu.