Выбрать главу

Po­dróż do Da­chau za­ję­ła kil­ka dni i po­ło­wa pa­sa­że­rów wa­go­nu Ro­sne­rów zmar­ła. Gdy wresz­cie do­je­cha­li i otwar­te drzwi, wy­pa­dły przez nie jed­ne zwło­ki, a po­tem Olek, któ­ry po­zbie­rał się ze śnie­gu, odła­mał spod wa­go­nu so­pel i za­czął go za­chłan­nie li­zać. Tak się po­dró­żo­wa­ło po Eu­ro­pie w stycz­niu 1945 roku.

Więź­niom z Go­le­szo­wa po­dróż prze­bie­gła jesz­cze go­rzej. List prze­wo­zo­wy, to­wa­rzy­szą­cy ich dwóm wa­go­nom, a za­cho­wa­ny w ar­chi­wach Yad Va­szem, do­wo­dzi, że je­cha­li bez po­ży­wie­nia przez po­nad dzie­sięć dni, przy za­mknię­tych i za­mar­z­nię­tych drzwiach. Szes­na­sto­let­ni wte­dy R. wspo­mi­na, że zdra­py­wa­li lód ze ścian, aby za­spo­ko­ić pra­gnie­nie. Nie wy­ła­do­wa­no ich na­wet w Brze­zin­ce. To były ostat­nie, go­rącz­ko­we dni mor­do­wa­nia. Bra­ko­wa­ło cza­su by zaj­mo­wać się czymś jesz­cze. Po­zo­sta­wia­no ich na bocz­ni­cach, przy­cze­pia­no do ko­le­jo­wych lo­ko­mo­tyw, wie­zio­no kil­ka­dzie­siąt ki­lo­me­trów, znów od­cze­pia­no. Pod­wo­żo­no ich pod bra­my obo­zów, ko­men­dan­ci od­ma­wia­li ich przy­ję­cia, bo wie­zie­ni stra­ci­li już swo­ją war­tość prze­my­sło­wą, poza tym ni­g­dzie nie było ani wol­ne­go miej­sca, ani przy­dzia­łów żyw­no­ści.

Pod ko­niec stycz­nia, wcze­śnie rano, od­cze­pio­no wa­go­ny i po­zo­sta­wio­no na sta­cji to­wa­ro­wej w Zwit­tau. Oskar mówi, że za­dzwo­nił do. nie­go zna­jo­my ze sta­cji i za­wia­do­mił o do­cho­dzą­cych z wa­go­nów ha­ła­sach i ludz­kich krzy­kach. Proś­by wy­po­wia­da­no w wie­lu ję­zy­kach, wśród za­mknię­tych bo­wiem znaj­do­wa­li się, Sło­weń­cy, Po­la­cy, Cze­si, Niem­cy, Fran­cu­zi, Wę­grzy, Ho­len­drzy i Ser­bo­wie. Zna­jo­mym, któ­ry te­le­fo­no­wał do Oska­ra, mógł być jego szwa­gier, za­wia­du­ją­cy sta­cją to­wa­ro­wą Zwit­tau. Oskar ka­zał mu prze­to­czyć oba wa­go­ny na bocz­ni­cę Brin­n­litz.

Był to okrut­nie zim­ny po­ra­nek – mi­nus 30 stop­ni, mówi Stern. Na­wet do­kład­ny Bi­ber­ste­in twier­dzi, że było przy­naj­mniej mi­nus 20. Po­ld­ka Pfef­fer­ber­ga ze­rwa­no z pry­czy, ka­za­no wziąć spa­war­kę, udać się na za­śnie­żo­ną bocz­ni­cę i roz­ciąć drzwi wa­go­nów, bo były za­mar­z­nię­te na ka­mień. Z wnę­trza wa­go­nów sły­szał nie­ziem­skie skar­gi.

Trud­no opi­sać, co zo­ba­czy­li, gdy wresz­cie otwar­li drzwi. W każ­dym wa­go­nie pię­trzy­ła się pi­ra­mi­da za­mar­z­nię­tych zwłok o dzi­wacz­nie po­wy­krę­ca­nych koń­czy­nach. Zaj­mo­wa­ły one śro­dek pod­ło­gi. Po­nad stu ży­wych śmier­dzia­ło po­twor­nie, po­czer­nia­ło od zim­na, schu­dło do szkie­le­tu. Ża­den z nich nie wa­żył wię­cej niż trzy­dzie­ści czte­ry ki­lo­gra­my.

Oska­ra nie było na bocz­ni­cy. Po­zo­stał w fa­bry­ce, gdzie w cie­płym ką­cie hali przy­go­to­wy­wa­no miej­sce dla trans­por­tu z Go­le­szo­wa. Więź­nio­wie roz­mon­to­wy­wa­li ostat­nie ma­szy­ny Hof­f­ma­nów i zno­si­li je do ga­ra­ży. Wnie­sio­no sło­mę i ro­ze­sła­no ją na pod­ło­dze. Schin­dler był już w ga­bi­ne­cie ko­men­dan­ta i roz­ma­wiał z nim. Unter­sturm­füh­rer nie chciał przy­jąć więź­niów z Go­le­szo­wa – był w tym po­dob­ny do wszyst­kich in­nych ko­men­dan­tów, na ja­kich tra­fia­li przez ostat­nich parę ty­go­dni. Lie­pold za­uwa­żył zło­śli­wie, że tych lu­dzi nie moż­na uznać za ro­bot­ni­ków zbro­je­nio­wych. Oskar zgo­dził się z nim, ale gwa­ran­to­wał, że wcią­gnie ich do księ­gi, a za­tem bę­dzie pła­cił sześć ma­rek dzien­nie za każ­de­go.

– Przy­da­dzą mi się, jak doj­dą do sie­bie – oświad­czył.

Lie­pold wi­dział dwa aspek­ty spra­wy. Po pierw­sze, Oska­ra nie moż­na było po­wstrzy­mać. Po dru­gie, po­więk­sze­nie obo­zu Brin­n­litz i do­ko­ny­wa­ne przez dy­rek­to­ra opła­ty za siłę ro­bo­czą mogą ucie­szyć Has­se­bro­ec­ka. Lie­pold ka­zał ich szyb­ko wpi­sać do ksiąg, do tego z wstecz­ny­mi da­ta­mi, tak aby Oskar za nich pła­cił już od chwi­li, gdy więź­niów wno­szo­no przez bra­mę fa­bry­ki.

W środ­ku owi­nię­to ich ko­ca­mi i po­ło­żo­no na sło­mie. Przy­szła Emi­lia, a za nią dwóch więź­niów ta­ska­ło wiel­ki gar owsian­ki. Le­ka­rze stwier­dzi­li od­mro­że­nia i zgło­si­li za­po­trze­bo­wa­nie na maść. Dok­tor Bi­ber­ste­in po­wie­dział Oska­ro­wi, że przy­da­ły­by się im wi­ta­mi­ny, choć wie­dział, że się ich nie znaj­dzie na ca­łych Mo­ra­wach. Tym­cza­sem umiesz­czo­no w szo­pie szes­na­ście za­mar­z­nię­tych zwłok. Ra­bin Le­war­tow, spoj­rzaw­szy na nie, po­wie­dział, że z po­krę­co­ny­mi koń­czy­na­mi trud­no ich bę­dzie po­cho­wać w or­to­dok­syj­ny spo­sób, któ­ry nie po­zwa­la na ła­ma­nie ko­ści. Ro­zu­miał jed­nak, że spra­wę trze­ba bę­dzie przed­sta­wić ko­men­dan­to­wi. Lie­pold miał u sie­bie sze­reg dy­rek­tyw, na­ka­zu­ją­cych per­so­ne­lo­wi SS usu­wa­nie ciał za po­mo­cą kre­ma­cji. W ko­tłow­ni były do­sko­na­le do tego celu na­da­ją­ce się urzą­dze­nia: pie­ce prze­my­sło­we, w któ­rych zwło­ki mo­gły nie­mal wy­pa­ro­wać. Ale Schin­dler, jak do­tąd, dwu­krot­nie od­mó­wił pa­le­nia zmar­łych.

Pierw­szy raz mia­ło to miej­sce, gdy w brin­n­litz­kiej izbie cho­rych zmar­ła Jan­ka Fe­igen­baum. Lie­pold na­tych­miast ka­zał spa­lić zwło­ki. Przez Ster­na Oskar do­wie­dział się, że Fe­igen­bau­mo­wie i Le­war­tow uwa­ża­li to za uwła­cza­ją­ce ży­dow­skim zwy­cza­jom, a na jego, Oska­ra, opór mo­gły mieć wpływ po­zo­sta­ło­ści ka­to­lic­kie­go wy­cho­wa­nia. W tych cza­sach Ko­ściół ka­to­lic­ki zde­cy­do­wa­nie prze­ciw­sta­wiał się kre­ma­cji zwłok. Tak więc Oskar od­mó­wił Lie­pol­do­wi, nie ze­zwo­lił na sko­rzy­sta­nie z pie­ca i ka­zał sto­la­rzom spo­rzą­dzić trum­nę; sam do­star­czył ko­nia i wozu i po­zwo­lił Le­war­to­wo­wi i ro­dzi­nie po­je­chać pod stra­żą do lasu, żeby tam po­grze­bać dziew­czy­nę.

Fe­igen­bau­mo­wie, oj­ciec i syn, szli za wo­zem. Li­czy­li kro­ki od bra­my, tak aby po skoń­czo­nej woj­nie od­na­leźć miej­sce i za­brać zwło­ki.

Świad­ko­wie twier­dzą, że Lie­pold był wście­kły na ta­kie schle­bia­nie więź­niom. Nie­któ­rzy na­wet, ko­men­tu­jąc to wy­da­rze­nie, mó­wi­li, że Oskar oka­zał Le­war­to­wo­wi i Fe­igen­bau­mom znacz­nie wię­cej de­li­kat­no­ści i uprzej­mo­ści, niż czy­nił to w sto­sun­ku do Emi­lii.