Выбрать главу

Dru­gą oka­zją, przy któ­rej Lie­pold chciał sko­rzy­stać z pie­ca, była śmierć sta­rej Ho­fstat­te­ro­wej. Na proś­bę Ster­na Oskar ka­zał przy­go­to­wać na­stęp­ną trum­nę i po­zwo­lił na umiesz­cze­nie w środ­ku me­ta­lo­wej pla­kiet­ki z da­ny­mi zmar­łej. Le­war­tow i mi­nian, qu­orum dzie­się­ciu męż­czyzn re­cy­tu­ją­cych ka­disz za zmar­łych, otrzy­ma­ło po­zwo­le­nie opusz­cze­nia obo­zu i uczest­ni­cze­nia w po­grze­bie.

Stern mówi, że to dla Ho­fstat­te­ro­wej Oskar za­ło­żył ży­dow­ski cmen­tarz w ka­to­lic­kiej pa­ra­fii Deutsch-Bie­lau w po­bli­skiej wsi. We­dług nie­go Oskar po­je­chał do ko­ścio­ła pa­ra­fial­ne­go w nie­dzie­lę, w dzień śmier­ci Ho­fstat­te­ro­wej, i przed­sta­wił pro­bosz­czo­wi pro­po­zy­cję. Szyb­ko ze­bra­na rada pa­ra­fial­na zgo­dzi­ła się od­sprze­dać małą par­ce­lę tuż za cmen­ta­rzem ka­to­lic­kim. Jest wię­cej niż pew­ne, że przy­naj­mniej nie­któ­rzy człon­ko­wie rady byli temu prze­ciw­ni, była to bo­wiem era, gdy pra­wo ka­no­nicz­ne wą­sko in­ter­pre­to­wa­no w spra­wie, kogo moż­na, a kogo nie moż­na cho­wać w po­świę­co­nej zie­mi.

Jed­nak inni więź­nio­wie utrzy­mu­ją, że dział­kę pod ży­dow­ski cmen­tarz Oskar za­ku­pił po przy­by­ciu go­le­szow­skich wa­go­nów z da­ni­ną po­kur­czo­nych zwłok. W póź­niej­szej re­la­cji Oskar po­twier­dzi, że to tru­py z Go­le­szo­wa sta­ły się przy­czy­ną na­by­cia par­ce­li. We­dług jed­nej re­la­cji, kie­dy pro­boszcz wska­zał na te­ren za mu­rem ko­ścio­ła, prze­zna­czo­ny na grze­ba­nie sa­mo­bój­ców, i za­pro­po­no­wał po­cho­wa­nie tam go­le­szow­skich ofiar, Oskar po­wie­dział, że to nie sa­mo­bój­cy. To ofia­ry wiel­kie­go mor­du.

Go­le­szo­wia­cy przy­by­li wkrót­ce po tym, jak umar­ła Ho­fstat­te­ro­wa. Oba po­grze­by od­by­ły się z peł­nym ry­tu­ałem, oby­dwa na uni­kal­nym, ży­dow­skim cmen­ta­rzu Deutsch-Bie­lau.

Ze wspo­mnień wszyst­kich więź­niów wy­ni­ka nie­zbi­cie, że po­grzeb ten wy­warł wiel­ki wpływ na mo­ra­le obo­zu. Wy­ła­do­wa­ne z wa­go­nów znie­kształ­co­ne tru­py nie wy­glą­da­ły na ludz­kie. Pa­trząc na nie, czło­wiek bał się o wła­sne kru­che czło­wie­czeń­stwo. Nie­ludz­kie­go pier­wiast­ka nie moż­na było usu­nąć kar­mie­niem, my­ciem, ogrza­niem. Je­dy­nym spo­so­bem przy­wró­ce­nia im – i po­zo­sta­łym – czło­wie­czeń­stwa był ry­tu­ał. Dla­te­go ob­rzę­dy Le­war­to­wa, pod­nio­słe śpie­wa­nie ka­di­szu mia­ły dla więź­niów Brin­n­litz o wie­le więk­szą wagę niż po­dob­ne ce­re­mo­nie we względ­nie spo­koj­nym, przed­wo­jen­nym Kra­ko­wie.

Dla utrzy­ma­nia cmen­ta­rza ży­dow­skie­go w po­rząd­ku, ma­jąc na uwa­dze przy­szłe po­chów­ki, Oskar za­trud­nił unter­schar­füh­re­ra SS w śred­nim wie­ku i wy­pła­cił mu za­licz­kę.

Emi­lia Schin­dler pro­wa­dzi­ła swo­je wła­sne trans­ak­cje. Z fał­szy­wy­mi, zro­bio­ny­mi przez Bej­skie­go do­ku­men­ta­mi, ka­za­ła dwóm więź­niom za­ła­do­wać jed­ną z fa­brycz­nych cię­ża­ró­wek wód­ką i pa­pie­ro­sa­mi i po­je­chać ze sobą do le­żą­cej bli­sko gra­ni­cy Ge­ne­ral­nej Gu­ber­ni Ostra­wy. Tam, w woj­sko­wym szpi­ta­lu, uda­ło jej się dojść do po­ro­zu­mie­nia z kil­ko­ma zna­jo­my­mi Oska­ra, któ­rzy za­ła­twi­li jej maść na od­mro­że­nie, sul­fo­na­mi­dy i wi­ta­mi­ny. Rze­czy te dok­tor Bi­ber­ste­in uwa­żał za nie do zdo­by­cia. A wy­jaz­dy Emi­lii po le­kar­stwa sta­ły się wkrót­ce czymś po­wsze­dnim. Zro­bił się z niej po­dróż­nik taki jak jej mąż.

Po tych pierw­szych zgo­nach nie było na­stęp­nych. Go­le­szo­wia­cy byli „mu­zuł­ma­na­mi”. „Zmu­zuł­ma­nie­nie” uwa­ża­no za stan nie­od­wra­cal­ny. Ale Emi­lia w swej nie­ugię­to­ści nie chcia­ła się z tym po­go­dzić. Ła­do­wa­ła w nich całe wia­dra skro­bi. „Spo­śród przy­by­łych z Go­le­szo­wa – po­wie Bi­ber­ste­in – nikt by nie prze­żył bez jej opie­ki”, Lu­dzie ci za­czę­li być wi­docz­ni, sta­ra­li się przy­dać na coś w fa­bry­ce. Raz ma­ga­zy­nier-Żyd po­pro­sił jed­ne­go z nich, żeby za­niósł skrzyn­kę do ma­szy­ny na hali.

– Skrzy­nia waży trzy­dzie­ści pięć ki­lo­gra­mów – od­parł go­le­szo­wiak – a ja trzy­dzie­ści dwa. Jak, u dia­bła, mam ją pod­nieść?

Do tej fa­bry­ki, za­sta­wio­nej bez­u­ży­tecz­ny­mi ma­szy­na­mi i peł­nej po­roz­rzu­ca­nych ru­pie­ci, przy­je­chał zimą, po zwol­nie­niu z wię­zie­nia, Amon Göth. Przy­był od­wie­dzić Schin­dle­rów. Sąd SS wy­pu­ścił go z wię­zie­nia we Wro­cła­wiu z po­wo­du cu­krzy­cy. Miał na so­bie sta­ry gar­ni­tur, któ­ry mógł być mun­du­rem po­zba­wio­nym dys­tynk­cji. Krą­ży­ły plot­ki co do celu wi­zy­ty, i nie­któ­re z nich krą­żą do dziś. Jed­ni uwa­ża­li, że Göth ocze­ki­wał jał­muż­ny; inni, że Oskar prze­cho­wy­wał coś dla nie­go, go­tów­kę czy to­war z jed­nej z ostat­nich kra­kow­skich trans­ak­cji, w któ­rej Oskar być może speł­niał rolę po­śred­ni­ka. Nie­któ­rzy pra­cu­ją­cy w po­bli­żu ga­bi­ne­tu Oska­ra są­dzi­li, że Amon pro­sił na­wet o kie­row­ni­cze sta­no­wi­sko w Brin­n­litz. Nikt nie mógł­by twier­dzić, że brak mu do­świad­cze­nia. Wszyst­kie te trzy wer­sje mogą być słusz­ne, choć jed­no­cze­śnie mało jest praw­do­po­dob­ne, by Oskar kie­dy­kol­wiek dzia­łał jako po­śred­nik by­łe­go ko­men­dan­ta.

Po prze­cho­dzą­cym przez bra­mę Amo­nie wi­dać było, że wię­zie­nie i zmar­twie­nia uję­ły mu wagi. Nie miał już tych na­la­nych ry­sów twa­rzy. Był bar­dziej po­dob­ny do tego Amo­na, któ­ry przy­je­chał do Kra­ko­wa w Nowy, 1943 Rok, by li­kwi­do­wać get­to, choć z pew­ną róż­ni­cą; skó­rę miał te­raz żół­tą jak przy żół­tacz­ce i jed­no­cze­śnie sza­rą od po­by­tu w wię­zie­niu. A je­śli mia­ło się oko i od­wa­gę, żeby spoj­rzeć, moż­na było za­uwa­żyć u Amo­na coś w ro­dza­ju bier­no­ści. Nie­któ­rzy więź­nio­wie pod­nie­śli wzrok znad to­ka­rek i spo­strze­gli tę po­stać z dna naj­kosz­mar­niej­szych snów, nie za­po­wie­dzia­ną, prze­cho­dzą­cą koło drzwi i okien przez dzie­dzi­niec, zmie­rza­ją­cą do ga­bi­ne­tu dy­rek­to­ra. He­le­na Hirsch sie­dzia­ła osłu­pia­ła, ma­rzy­ła tyl­ko o tym, żeby znów znik­nął. Inni zaś sy­cze­li na nie­go, gdy prze­cho­dził, od­wra­ca­li się od ma­szyn i splu­wa­li. Doj­rzal­sze ko­bie­ty wy­zy­wa­ją­co pod­no­si­ły swo­je ro­bót­ki. Była to ze­msta: po­ka­zać, że po­mi­mo jego ter­ro­ru Adam na­dal orze, Ewa na­dal przę­dzie.

Je­śli Amon chciał pra­cy w Brin­n­litz – a nie było wie­le miejsc, gdzie haupt­sturm­füh­rer w sta­nie za­wie­sze­nia mógł pójść – Oskar albo mu to wy­per­swa­do­wał, albo go spła­cił. Pod tym wzglę­dem spo­tka­nie to było po­dob­ne do wszyst­kich po­przed­nich. Herr Di­rek­tor grzecz­no­ścio­wo wziął Amo­na na wy­ciecz­kę po za­kła­dzie. Pod­czas ob­cho­du re­ak­cje ro­bot­ni­ków były jesz­cze gwał­tow­niej­sze. Po po­wro­cie do ga­bi­ne­tu ktoś usły­szał przy­pad­kiem, jak Amon żą­dał, aby Oskar uka­rał więź­niów za brak sza­cun­ku, a Oskar swym gru­bym gło­sem za­ga­dał go, obie­cu­jąc, że zro­bi coś z tymi zło­śli­wy­mi Ży­da­mi, a tak­że wy­ra­żał nie­wzru­szo­ny sza­cu­nek dla Herr Götha.

Choć SS wy­pu­ści­ło go z aresz­tu, śledz­two w jego spra­wie na­dal trwa­ło. Kil­ka ty­go­dni wcze­śniej przy­je­chał do Brin­n­litz sę­dzia SS, by po­now­nie prze­słu­chać Pem­pe­ra w związ­ku z dzia­łal­no­ścią Amo­na jako ko­men­dan­ta. Przed prze­słu­cha­niem Lie­pold szep­nął Pem­pe­ro­wi, żeby uwa­żał, bo sę­dzia za­bie­rze go do Da­chau na eg­ze­ku­cję, jak już wy­cią­gnie od nie­go żą­da­ne in­for­ma­cje. Pem­per głu­pi nie był i zro­bił, co mógł, by prze­ko­nać sę­dzie­go, że jego pra­ca w pła­szow­skim biu­rze nie mia­ła du­że­go zna­cze­nia.