Выбрать главу

Oka­za­ło się, że Oskar Schin­dler szu­kał w Kra­ko­wie za­ję­cia. Może tek­sty­lia – za­pro­po­no­wał Aue i wy­ja­śnił, że ter­min ten nie od­no­si się wy­łącz­nie do mun­du­rów. Pol­ski ry­nek we­wnętrz­ny jest na tyle duży i chłon­ny, że wy­star­czy się tro­chę ro­zej­rzeć, a pie­nią­dze same za­czną pły­nąć do kasy. „Niech pan przyj­dzie obej­rzeć Bu­ch­he­iste­ra” – za­chę­cał du­że­go Oska­ra, nie zda­jąc so­bie spra­wy, że już w po­łu­dnie na­stęp­ne­go dnia po­ża­łu­je tej po pi­ja­ne­mu oka­za­nej wy­lew­no­ści.

Schin­dler zdał so­bie spra­wę, że Herr Aue może wy­rzu­cać so­bie to zbyt po­chop­ne za­pro­sze­nie. „Je­śli to panu spra­wia kło­pot, Herr Aue…” – wy­ma­wiał się.

Jed­nak Aue po­wie­dział: „Ależ skąd!” i po­pro­wa­dził Schin­dle­ra przez ma­ga­zyn i po­dwó­rze do przę­dzal­ni, gdzie z ma­szyn zjeż­dża­ły wiel­kie bele zło­ci­ste­go ma­te­ria­łu. Schin­dler za­py­tał, czy Aue ma ja­kieś kło­po­ty z Po­la­ka­mi. Aue od­po­wie­dział, że nie, że prze­ciw­nie, są chęt­ni do współ­pra­cy. Co naj­wy­żej są tro­chę oszo­ło­mie­ni. W koń­cu nie jest to fa­bry­ka bro­ni.

Herr Schin­dler spra­wiał wra­że­nie czło­wie­ka usto­sun­ko­wa­ne­go, więc Aue po­sta­no­wił się do­wie­dzieć, czy tak jest w isto­cie. Za­py­tał, czy Oskar zna lu­dzi z Głów­ne­go Za­rzą­du Uzbro­je­nia, ot, choć­by ge­ne­ra­ła Ju­liu­sa Schin­dle­ra. A może ge­ne­rał to krew­ny? – do­dał.

– To nie­istot­ne – od­po­wie­dział Herr Schin­dler roz­bra­ja­ją­co (ge­ne­rał Schin­dler nie był jego krew­nym). I do­dał: – Ge­ne­rał to nie­zły fa­cet w po­rów­na­niu z nie­któ­ry­mi in­ny­mi.

Aue przy­tak­nął. Cóż, on sam ni­g­dy nie bę­dzie z ge­ne­ra­łem Schin­dle­rem ja­dał obia­dów ani po­pi­jał drin­ków.

Wró­ci­li do biu­ra. Po dro­dze, w se­kre­ta­ria­cie, na­tknę­li się na Iza­aka Ster­na, ży­dow­skie­go re­wi­den­ta ksiąg Bu­ch­he­iste­ra. Cze­kał na pod­su­nię­tym przez se­kre­tar­kę krze­śle, trzy­mał w ręku chu­s­tecz­kę i okrut­nie kasz­lał. Na wi­dok obu męż­czyzn wstał, zło­żył dło­nie jed­na na dru­giej na pier­si i ogrom­ny­mi oczy­ma pa­trzył, jak obaj zdo­byw­cy się zbli­ża­ją, mi­ja­ją go i wcho­dzą do biu­ra. Tam Aue za­pro­po­no­wał Schin­dle­ro­wi drin­ka, a po­tem, prze­pra­sza­jąc, zo­sta­wił Oska­ra przy ko­min­ku i wy­szedł po­roz­ma­wiać ze Ster­nem.

Stern był bar­dzo chu­dy, miał w so­bie ja­kąś uczo­ną oschłość, a ma­nie­ry bie­głe­go w Tal­mu­dzie, i w ogó­le eu­ro­pej­skie­go in­te­lek­tu­ali­sty. Aue zre­fe­ro­wał mu zda­rze­nie z księ­go­wym i pod­ofi­ce­ra­mi, a tak­że po­wtó­rzył wnio­sek, jaki po­sta­wił mło­dy re­wi­dent. A po­tem wy­do­był z sej­fu bank­no­ty, ba­war­ski z 1858 i oku­pa­cyj­ny z 1914 roku.

– Są­dzi­łem, że może wy­pra­co­wał pan ja­kiś spo­sób księ­go­wa­nia w ta­kich sy­tu­acjach – po­wie­dział Aue. – Na pew­no dużo te­raz tego w Kra­ko­wie.

Iza­ak Stern wziął bank­no­ty i przyj­rzał im się do­kład­nie.

– Tak, wy­pra­co­wa­łem spo­sób – po­wie­dział. Bez uśmie­chu i bez po­ro­zu­mie­waw­cze­go spoj­rze­nia pod­szedł do otwar­te­go ognia w głę­bi po­ko­ju i wrzu­cił do nie­go oba bank­no­ty, po­tem za­kasz­lał i po­ru­szył po­grze­ba­czem w wę­glach. – Od­pi­su­ję te trans­ak­cje na zy­ski i stra­ty w ru­bry­ce „dar­mo­we prób­ki”. Od wrze­śnia jest mnó­stwo dar­mo­wych pró­bek.

Au­emu po­do­bał się su­chy, rze­czo­wy styl Ster­na przy za­ła­twia­niu kwe­stii for­mal­nych. Za­czął się śmiać. Zo­ba­czył w wy­chu­dłej twa­rzy re­wi­den­ta całą zło­żo­ność Kra­ko­wa, pro­win­cjo­nal­ną mą­drość ma­łe­go mia­sta. Tyl­ko miej­sco­wy znał ścież­ki. W ga­bi­ne­cie sie­dział Herr Schin­dler, cze­ka­ją­cy na in­for­ma­cje o lo­kal­nych moż­li­wo­ściach han­dlo­wych.

Aue za­pro­wa­dził Ster­na do ga­bi­ne­tu dy­rek­to­ra, by go po­znać z Schin­dle­rem. Wy­so­ki, do­brze zbu­do­wa­ny Nie­miec stał i wpa­try­wał się w ogień z otwar­tą pier­siów­ką w dło­ni. Pierw­szą my­ślą Ster­na było: „To nie jest ła­twy Nie­miec”. Aue no­sił mi­nia­tu­ro­wą swa­sty­kę tak nie­dba­le, jak­by to była pla­kiet­ka klu­bu ro­we­ro­we­go. Na­to­miast Schin­dler miał wpię­ty w kla­pę em­ble­mat duży jak mo­ne­ta, zro­bio­ny z czar­nej ema­lii, w któ­rej na do­da­tek od­bi­ja­ło się te­raz pa­da­ją­ce z ko­min­ka świa­tło. Ta od­zna­ka, a tak­że bi­ją­ca od mło­de­go czło­wie­ka za­moż­ność były bar­dzo wy­mow­ne wo­bec je­sien­ne­go smut­ku za­zię­bio­ne­go pol­skie­go Żyda.

Aue do­ko­nał pre­zen­ta­cji. We­dług de­kre­tu wy­da­ne­go już przez gu­ber­na­to­ra Fran­ka Stern wy­gło­sił for­mu­łę:

– Mu­szę pana po­in­for­mo­wać, że je­stem Ży­dem.

– A ja je­stem Niem­cem – mruk­nął Schin­dler.

„Świet­nie”, po­my­ślał Stern przy­kła­da­jąc do nosa prze­mo­czo­ną chu­s­tecz­kę. „Niech za­tem znio­są de­kret”.

Bo­wiem te­raz, w siód­mym ty­go­dniu no­we­go po­rząd­ku w Pol­sce, Iza­ak Stern pod­le­gał nie jed­ne­mu, ale wie­lu de­kre­tom. Hans Frank, ge­ne­ral­ny gu­ber­na­tor Pol­ski, za­ini­cjo­wał i pod­pi­sał już sześć re­stryk­cyj­nych de­kre­tów, inne po­zo­sta­wia­jąc do wpro­wa­dze­nia w ży­cie swe­mu gu­ber­na­to­ro­wi re­jo­no­we­mu, grup­pen­füh­re­ro­wi SS, dok­to­ro­wi Wach­te­ro­wi. Oprócz oznaj­mie­nia swe­go po­cho­dze­nia Stern mu­siał rów­nież no­sić spe­cjal­ny do­wód oso­bi­sty, ozna­czo­ny żół­tym pa­skiem. Gdy Stern tak stał i kasz­lał przed Schin­dle­rem, za­rzą­dze­nia za­bra­nia­ją­ce ko­szer­ne­go przy­go­to­wy­wa­nia po­ży­wie­nia i na­ka­zu­ją­ce przy­mu­so­we za­trud­nie­nie Ży­dów mia­ły już trzy ty­go­dnie. A kart­ko­wy przy­dział żyw­no­ści Ster­na jako unter­men­scha wy­no­sił nie­co wię­cej niż po­ło­wa przy­dzia­łu Po­la­ka, choć i ten był na­zna­czo­ny pięt­nem pod­czło­wie­ka.

I wresz­cie na mocy de­kre­tu z 8 li­sto­pa­da do 24 grud­nia mia­ła zo­stać za­koń­czo­na po­wszech­na re­je­stra­cja wszyst­kich kra­kow­skich Ży­dów.

Stern, ze swym chłod­nym, abs­trak­cyj­nym umy­słem, wie­dział, że będą dal­sze de­kre­ty, że jesz­cze cia­śniej spę­ta­ją one jego ży­cie, jesz­cze bar­dziej utrud­nią od­dy­cha­nie. Zresz­tą więk­szość kra­kow­skich Ży­dów spo­dzie­wa­ła się po­wo­dzi de­kre­tów. Będą pew­ne szy­ka­ny – Ży­dzi ze szte­tli (wsi za­miesz­ka­nych nie­mal wy­łącz­nie przez Ży­dów) po­wę­dru­ją do miast ła­do­wać wę­giel, in­te­lek­tu­ali­stów wy­śle się na wieś oko­py­wać bu­ra­ki. Przez ja­kiś czas będą się zda­rzać spo­ra­dycz­ne ma­sa­kry, jak ta w Tur­sku, gdzie jed­nost­ka ar­ty­le­rii SS zmu­si­ła lu­dzi do pra­cy przy mo­ście przez cały dzień, a wie­czo­rem za­gna­ła ich do sy­na­go­gi i wy­strze­la­ła. Za­wsze będą się zda­rza­ły po­dob­ne przy­pad­ki. Ale sy­tu­acja się usta­bi­li­zu­je, rasa prze­trwa dzię­ki pe­ty­cjom i prze­ku­py­wa­niu władz – ta sta­ra me­to­da zda­je eg­za­min od cza­sów Ce­sar­stwa Rzym­skie­go, więc zda go i te­raz. Prze­cież nie jest moż­li­we, aby wła­dze cy­wil­ne nie po­trze­bo­wa­ły Ży­dów, szcze­gól­nie w kra­ju, gdzie Ży­dem jest co je­de­na­sty miesz­ka­niec.