Выбрать главу

Amon ja­kimś spo­so­bem do­wie­dział się, że śled­czy SS in­te­re­so­wa­li się Pem­pe­rem. Wkrót­ce po przy­by­ciu do Brin­n­litz zdy­bał swe­go by­łe­go ste­no­ty­pi­stę w biu­rze i chciał się do­wie­dzieć, o co go py­ta­no. Pem­per nie bez pod­staw wy­czuł w oczach Amo­na nie­za­do­wo­le­nie: jak­kol­wiek było, Pem­per cią­gle żył i mógł być źró­dłem in­for­ma­cji dla sądu SS. Ale czyż Amon nie był bez­sil­ny, wy­chu­dzo­ny i ża­ło­sny w swym sta­rym gar­ni­tu­rze, wy­rzu­co­ny na brzeg tu, w biu­rze Oska­ra? Otóż nie. Tego nie moż­na było być pew­nym. To był na­dal Amon; miał wład­cze na­wy­ki.

– Sę­dzia za­bro­nił mi roz­ma­wiać z kim­kol­wiek o prze­słu­cha­niu – od­po­wie­dział Pem­per.

Göth wście­kał się i gro­ził, że się po­skar­ży Herr Schin­dle­ro­wi. To była ozna­ka bez­sil­no­ści Amo­na. Przed­tem ni­g­dy nie mu­siał cho­dzić do Oska­ra i pro­sić o uka­ra­nie ko­goś.

Pod­czas dru­gie­go dnia wi­zy­ty Amo­na ko­bie­ty świę­ci­ły jesz­cze więk­szy triumf. Amon nie mógł ich tknąć. Prze­ko­na­ły o tym na­wet He­le­nę Hirsch. Ta jed­nak spa­ła nie­spo­koj­nie.

Kie­dy Amon po raz ostat­ni prze­cho­dził przez halę, był już w dro­dze do sa­mo­cho­du, któ­ry miał go od­wieźć na sta­cję Zwit­tau. W prze­szło­ści ni­g­dy nie od­wie­dził żad­ne­go miej­sca trzy­krot­nie, by nie spo­wo­do­wać koń­ca świa­ta dla ja­kie­goś nie­szczę­śni­ka. Te­raz sta­ło się ja­sne, że nie ma już żad­nej wła­dzy. Lecz na­dal nie wszy­scy po­tra­fi­li spoj­rzeć w twarz wy­cho­dzą­ce­mu. Trzy­dzie­ści lat póź­niej w snach we­te­ra­nów Pła­szo­wa, roz­rzu­co­nych po świe­cie od Bu­enos Aires do Syd­ney, od Los An­ge­les do Je­ro­zo­li­my, od No­we­go Jor­ku do Kra­ko­wa, Amon na­dal bę­dzie mio­tał się w sza­le. „Zo­ba­czyć Götha – po­wie­dział Po­ldek Pfef­fer­berg – zna­czy­ło zo­ba­czyć śmierć”.

A więc w jego wła­snych ka­te­go­riach nie po­niósł on cał­ko­wi­tej klę­ski.

XXXVII

Trzy­dzie­ste siód­me uro­dzi­ny Oskar ob­cho­dził ra­zem ze wszyst­ki­mi więź­nia­mi. Je­den ze ślu­sa­rzy zro­bił małe pu­deł­ko, na­da­ją­ce się do prze­cho­wy­wa­nia spi­nek do man­kie­tów lub do koł­nie­rzy­ka. Kie­dy Oskar po­ja­wił się na hali, po­pchnię­to ku nie­mu dwu­na­sto­let­nią Niu­się z przy­go­to­wa­ny­mi po nie­miec­ku ży­cze­nia­mi.

– Herr Di­rek­tor – po­wie­dzia­ła ta­kim gło­si­kiem, że mu­siał się po­chy­lić, by go usły­szeć – wszy­scy więź­nio­wie ży­czą panu wszyst­kie­go naj­lep­sze­go z oka­zji pań­skich uro­dzin.

Dzień uro­dzin wy­padł w sza­bat. Dzię­ki temu więź­nio­wie będą go za­wsze wspo­mi­nać jako świę­to. Wcze­śnie rano, mniej wię­cej wte­dy, gdy Oskar w swo­im ga­bi­ne­cie za­czy­nał czcić uro­dzi­ny ko­nia­kiem Mar­tel i za­chwy­tem nad owym ob­raź­li­wym te­le­gra­mem od in­ży­nie­rów z Brna, na dzie­dzi­niec wje­cha­ły dwie cię­ża­rów­ki peł­ne bia­łe­go chle­ba. Część po­szła dla gar­ni­zo­nu i dla ska­co­wa­ne­go Lie­pol­da, śpią­ce­go do póź­na w swo­im domu we wsi. Trze­ba to było zro­bić, żeby nie do­pu­ścić do skarg es­es­ma­nów, że Oskar fa­wo­ry­zu­je więź­niów. Sa­mym więź­niom zaś wy­da­no po 3/4 ki­lo­gra­ma. Je­dząc i de­lek­tu­jąc się, przy­glą­da­li się rzad­kie­mu przy­sma­ko­wi. Snu­to do­my­sły, skąd Oskar mógł go wziąć. Być może tłu­ma­czy­ła go do­bra wola kie­row­ni­ka mły­na, Daub­ka, tego, któ­ry od­wra­cał się, gdy więź­nio­wie wsy­py­wa­li do spodni owsian­kę. Ten so­bot­ni chleb czczo­no jed­nak ra­czej w ka­te­go­riach ma­gii, jako jesz­cze je­den cud Oska­ra.

Choć dzień wspo­mi­na się jako szczę­śli­wy, w rze­czy­wi­sto­ści nie było wie­le po­wo­dów do ra­do­ści. Kil­ka dni wcze­śniej ko­men­dant Has­se­bro­eck z Gross-Ro­sen przy­słał Lie­pol­do­wi dłu­gi te­le­gram, w któ­rym po­uczał, w jaki spo­sób po­zbyć się więź­niów, gdy Ro­sja­nie po­dej­dą zbyt bli­sko. Na­le­ży do­ko­nać ostat­niej se­lek­cji – pi­sał Has­se­bro­eck. Sta­rych i ku­le­ją­cych roz­strze­lać na miej­scu, a zdro­wi mają od­ma­sze­ro­wać w kie­run­ku Mau­thau­sen.

Choć więź­nio­wie w fa­bry­ce nic nie wie­dzie­li o tym te­le­gra­mie, to jed­nak cze­goś w tym ro­dza­ju się oba­wia­li. Przez cały ty­dzień roz­cho­dzi­ły się po­gło­ski, że spro­wa­dzo­no Po­la­ków do ko­pa­nia ma­so­wych gro­bów w la­sach za Brin­n­litz. Bia­ły chleb sta­no­wił jak­by an­ti­do­tum na te plot­ki, gwa­ran­cję prze­ży­cia. Nie­mniej jed­nak wszy­scy zda­wa­li so­bie spra­wę, że za­czął się okres nie­bez­pie­czeństw bar­dziej sub­tel­nych niż po­przed­nie.

Tak jak ro­bot­ni­cy Oska­ra nic nie wie­dzie­li o te­le­gra­mie, tak też nie zda­wał so­bie spra­wy z jego ist­nie­nia sam ko­men­dant Lie­pold. Te­le­gram do­star­czo­no naj­pierw do Miet­ka Pem­pe­ra w biu­rze SS. Ten otwo­rzył go nad parą, na po­wrót za­kle­ił i za­niósł wia­do­mość pro­sto do Oska­ra. Schin­dler stał przy swo­im biur­ku. Prze­czy­tał i od­wró­cił gło­wę do Pem­pe­ra.

– A więc do­brze. Mu­si­my się po­że­gnać z unter­sturm­füh­re­rem Lie­pol­dem.

Za­rów­no bo­wiem Oskar, jak i Pem­per uwa­ża­li, że Lie­pold jest je­dy­nym w gar­ni­zo­nie es­es­ma­nem, któ­ry był­by zdol­ny do usłu­cha­nia ta­kie­go roz­ka­zu. Za­stęp­cą ko­men­dan­ta był czter­dzie­sto­pa­ro­let­ni Obe­rschar­füh­rer SS Mot­zek. Być może mógł­by on w pa­ni­ce do­ko­nać rze­zi, ale za­mor­do­wa­nie na zim­no ty­sią­ca trzy­stu lu­dzi prze­kra­cza­ło jego moż­li­wo­ści.

W dniach po­prze­dza­ją­cych uro­dzi­ny Oskar wie­lo­krot­nie skar­żył się Has­se­bro­ec­ko­wi na nie­wła­ści­we po­stę­po­wa­nie ko­men­dan­ta Lie­pol­da. Od­wie­dził w Brnie wpły­wo­we­go sze­fa po­li­cji, Ra­scha, i zło­żył tam po­dob­ne oskar­że­nia prze­ciw­ko Lie­pol­do­wi. Obu po­ka­zał ko­pie li­stów, ja­kie na­pi­sał do ge­ne­ra­ła Glück­sa do Ora­nien­bur­ga. Oskar sta­wiał na to, że Has­se­bro­eck bę­dzie pa­mię­tał o daw­nej i uwie­rzy za­pew­nie­niom o no­wej szczo­dro­ści Oska­ra, że przyj­mie do wia­do­mo­ści jego na­ci­ski na usu­nię­cie Lie­pol­da, skie­ro­wa­ne do Ora­nien­bur­ga i do Brna, że prze­nie­sie Lie­pol­da, nie za­da­jąc so­bie tru­du ba­da­nia za­cho­wa­nia unter­sturm­füh­re­ra wo­bec więź­niów.

Był to cha­rak­te­ry­stycz­ny ma­newr Oska­ra – par­tia w oko z Amo­nem pod­nie­sio­na do po­tę­gi. Staw­ką byli wszy­scy więź­nio­wie Brin­n­litz, od Hir­scha Kir­sche­ra, więź­nia Nr 68 821, czter­dzie­sto­ośmio­let­nie­go me­cha­ni­ka sa­mo­cho­do­we­go, do Ja­ru­ma Kia­fa, więź­nia Nr 77 196, dwu­dzie­sto­sied­mio­let­nie­go, oca­la­łe­go z go­le­szow­skich wa­go­nów ro­bot­ni­ka nie­wy­kwa­li­fi­ko­wa­ne­go, a tak­że wszyst­kie więź­niar­ki, od dwu­dzie­sto­dzie­wię­cio­let­niej ro­bot­ni­cy me­ta­lur­gicz­nej Ber­ty After­gut, Nr 76 201, do trzy­dzie­sto­sze­ścio­let­niej Jen­ty Zwet­schen­stiel, Nr 76 500.