Выбрать главу

Oskar do­lał oli­wy do ognia, za­pra­sza­jąc Lie­pol­da na obiad do swo­je­go miesz­ka­nia w fa­bry­ce. Był 27 kwiet­nia, przed­dzień uro­dzin Oska­ra. Oko­ło je­de­na­stej wie­czo­rem pra­cu­ją­cy w hali za­kła­du więź­nio­wie zdzi­wi­li się, kie­dy zo­ba­czy­li za­ta­cza­ją­ce­go się ko­men­dan­ta pro­wa­dzo­ne­go przez dy­rek­to­ra. Prze­cho­dząc przez halę, Lie­pold pró­bo­wał sku­pić wzrok na po­szcze­gól­nych ro­bot­ni­kach. Wście­kał się i wska­zy­wał na po­tęż­ną bel­kę stro­po­wą po­nad ma­szy­ne­rią. Herr Di­rek­tor do tej pory trzy­mał go z dala od za­kła­du, ale oto te­raz jest – on, osta­tecz­na, ka­rzą­ca wła­dza.

– Wy ku­rew­skie Żydy! – wrzesz­czał. – Pa­trz­cie na tę bel­kę, pa­trz­cie! Na niej was po­wy­wie­szam. Wszyst­kich!

Oskar uspo­ka­ja­ją­co po­py­chał go za ra­mię i mru­czał:

– W po­rząd­ku, w po­rząd­ku. Ale nie dziś, co? In­nym ra­zem.

Na­stęp­ne­go dnia Oskar za­dzwo­nił do Has­se­bro­ec­ka i in­nych z ła­twy­mi do prze­wi­dze­nia za­rzu­ta­mi. Ten czło­wiek po pi­ja­ne­mu sza­le­je po fa­bry­ce, gro­zi na­tych­mia­sto­wy­mi eg­ze­ku­cja­mi. To nie są ro­bot­ni­cy! To wy­so­kiej kla­sy tech­ni­cy za­trud­nie­ni przy pro­duk­cji taj­nej bro­ni! I tak da­lej. I choć Has­se­bro­eck był od­po­wie­dzial­ny za śmierć ty­się­cy lu­dzi w ka­mie­nio­ło­mach, choć uwa­żał, że wszyst­kich ży­dow­skich więź­niów na­le­ży zli­kwi­do­wać, gdy Ro­sja­nie się zbli­żą, zgo­dził się, że za­nim to na­stą­pi, fa­bry­ka Herr Schin­dle­ra po­win­na być trak­to­wa­na jako szcze­gól­ny przy­pa­dek.

Lie­pold – mó­wił Oskar – cią­gle po­wta­rza, że chciał­by wresz­cie wziąć udział w wal­ce. Jest mło­dy, zdro­wy, chęt­ny. Has­se­bro­eck od­rzekł, że zo­ba­czy, co się da zro­bić. Sam ko­men­dant tym­cza­sem od­sy­piał uro­dzi­ny Oska­ra.

Pod jego nie­obec­ność Oskar wy­gło­sił osza­ła­mia­ją­cą mowę uro­dzi­no­wą. Ob­le­wał ten dzień od rana, ale nikt nie przy­po­mi­na so­bie, by mó­wił nie­pew­nie. Nie mamy tek­stu tego prze­mó­wie­nia, ale jest jesz­cze jed­no, wy­gło­szo­ne dzie­sięć dni póź­niej, wie­czo­rem 8 maja, któ­re­go treść się za­cho­wa­ła. Zda­niem słu­cha­czy, oba zmie­rza­ły w po­dob­nym kie­run­ku. Oba były obiet­ni­ca­mi ży­cia.

Na­zy­wa­nie ich jed­nak prze­mó­wie­nia­mi to po­mniej­sza­nie efek­tu. Oskar in­stynk­tow­nie pró­bo­wał w nich prze­kształ­cić rze­czy­wi­stość, zmie­nić ob­raz tak więź­niów, jak SS. Dużo wcze­śniej z za­ska­ku­ją­cą pew­no­ścią po­wie­dział gru­pie ro­bot­nic, wśród nich Edy­cie Lieb­gold, że prze­ży­ją woj­nę. Ten sam dar prze­po­wia­da­nia ujaw­nił się w nim, gdy sta­nął przed przy­by­ły­mi z Oświę­ci­mia ko­bie­ta­mi i oświad­czył: „Je­ste­ście te­raz bez­piecz­ne. Je­ste­ście u mnie”. Nie moż­na zi­gno­ro­wać tego, że w in­nym cza­sie i in­nych wa­run­kach Schin­dler mógł­by zo­stać de­ma­go­giem w sty­lu Huey Lon­ga z Lu­izja­ny czy Joh­na Lan­ga z Au­stra­lii, z któ­rych każ­dy miał dar prze­ko­ny­wa­nia słu­cha­czy, że on i oni zo­sta­li złą­cze­ni w celu unik­nię­cia o włos zła, któ­re spo­wo­do­wa­li inni. Oskar wy­gło­sił swo­je uro­dzi­no­we prze­mó­wie­nie wie­czo­rem na hali. Mó­wił po nie­miec­ku. Trze­ba było spro­wa­dzić od­dział SS do pil­no­wa­nia tak du­że­go zgro­ma­dze­nia; nie­miec­ki per­so­nel cy­wil­ny też był obec­ny. Kie­dy Oskar za­czął mó­wić, Po­ldek Pfef­fer­berg po­czuł, że na­wet wło­ski na jego wszach sta­ją na bacz­ność. Ro­zej­rzał się po nie­mych twa­rzach Scho­en­bru­na, Fuch­sa i es­es­ma­nów z pi­sto­le­ta­mi ma­szy­no­wy­mi. „Za­bi­ją go – my­ślał – i wszyst­ko się roz­le­ci”.

Mowa sku­pia­ła się na dwóch głów­nych obiet­ni­cach. Po pierw­sze, cza­sy wiel­kiej ty­ra­nii do­bie­ga­ją kre­su. Mó­wił o sto­ją­cych pod ścia­na­mi es­es­ma­nach, jak­by i oni byli łak­ną­cy­mi wol­no­ści więź­nia­mi. Wie­lu z nich – tłu­ma­czył Oskar – po­wo­ła­no bez ich zgo­dy do służ­by w Waf­fen SS z in­nych jed­no­stek. Jego dru­gą obiet­ni­cą było, że po­zo­sta­nie w Brin­n­litz do­pó­ty, do­pó­ki nie zo­sta­nie ogło­szo­ny ko­niec dzia­łań wo­jen­nych.

– I jesz­cze pięć mi­nut – do­dał.

Prze­mó­wie­nie to, po­dob­nie jak po­przed­nie wy­po­wie­dzi Oska­ra, obie­cy­wa­ło przy­szłość. Świad­czy­ło o jego szcze­rym za­mia­rze nie­do­pusz­cze­nia do tego, aby tra­fi­li do le­śnych gro­bów. Przy­po­mi­na­ło, że w nich za­in­we­sto­wał, a to do­da­ło im wia­ry.

Moż­na tyl­ko zga­dy­wać, na ile jego mowa do­ku­czy­ła słu­cha­ją­cym go es­es­ma­nom. Prze­cież ob­ra­ził ich kor­pus. Sprze­ci­wią się czy ra­czej prze­łkną uwa­gi – o tym do­wie się z ich re­ak­cji. Ale też ostrzegł ich, że zo­sta­nie w Brin­n­litz przy­naj­mniej tak dłu­go, jak oni, a za­tem bę­dzie świad­kiem.

Oskar jed­nak nie czuł się tak pew­nie, jak by się wy­da­wa­ło. Po­tem przy­zna, że mar­twił się wte­dy o dzia­ła­nia wy­co­fu­ją­cych się jed­no­stek woj­sko­wych z oko­lic Zwit­tau. Po­wie­dział na­wet: „Wpa­dli­śmy w pa­ni­kę, po­nie­waż ba­li­śmy się de­spe­rac­kich ak­cji straż­ni­ków SS”. Mu­sia­ła to być ci­cha pa­ni­ka, więź­nio­wie bo­wiem, je­dząc w uro­dzi­ny Oska­ra bia­ły chleb, ni­cze­go nie za­uwa­ży­li, Oskar mar­twił się rów­nież o jed­nost­ki wła­sow­ców, któ­re sta­cjo­no­wa­ły na skra­ju Brin­n­litz. Ich żoł­nie­rze byli człon­ka­mi Ro­syj­skiej Ar­mii Wy­zwo­leń­czej, utwo­rzo­nej przed ro­kiem, za spra­wą Him­m­le­ra, z licz­nych sze­re­gów ro­syj­skich jeń­ców w Rze­szy i do­wo­dzo­nej przez ge­ne­ra­ła An­drie­ja Wła­so­wa, by­łe­go so­wiec­kie­go ge­ne­ra­ła, któ­re­go wzię­to do nie­wo­li w cza­sie walk pod Mo­skwą trzy lata wcze­śniej. Dla więź­niów Brin­n­litz były to nie­bez­piecz­ne jed­nost­ki. Żoł­nie­rze ci wie­dzie­li, że Sta­lin bę­dzie ich chciał mieć w Mo­skwie dla wy­mie­rze­nia spe­cjal­nej kary, i oba­wia­li się, że alian­ci mu ich wy­da­dzą. Z tego po­wo­du wszyst­kie zgru­po­wa­nia wła­sow­ców wpa­dły w praw­dzi­wie sło­wiań­ską roz­pacz, któ­rą za­le­wa­ły wód­ką. Wy­co­fu­jąc się na za­chód w po­szu­ki­wa­niu ame­ry­kań­skich od­dzia­łów mogą zro­bić wszyst­ko.

W dwa dni po uro­dzi­nach Oska­ra na biur­ku Lie­pol­da po­ja­wił się plik roz­ka­zów. Oznaj­mia­ły one, że unter­sturm­füh­re­ra Lie­pol­da prze­no­si się do ba­ta­lio­nu pie­cho­ty SS nie­da­le­ko Pra­gi. Cho­ciaż Lie­pold nie mógł być za­chwy­co­ny, spa­ko­wał się ci­cho i wy­je­chał. Na ko­la­cjach u Oska­ra czę­sto mó­wił, zwłasz­cza po dru­giej bu­tel­ce czer­wo­ne­go wina, że wo­lał­by słu­żyć w jed­no­st­ce bo­jo­wej. Ostat­nio na ko­la­cje do Oska­ra przy­cho­dzi­ło wie­lu ofi­ce­rów po­lo­wych We­hr­mach­tu i SS wy­co­fu­ją­cych się jed­no­stek, a ich roz­mo­wy przy sto­le za­wsze pod­sy­ca­ły bi­tew­ny za­pał Lie­pol­da. On nie miał tylu do­wo­dów, co po­zo­sta­li go­ście, że już jest po wszyst­kim. Jest mało praw­do­po­dob­ne, aby Lie­pold przed spa­ko­wa­niem wa­li­zek zaj­rzał do Has­se­bro­ec­ka. Łącz­ność te­le­fo­nicz­na była nie­pew­na, Ro­sja­nie bo­wiem okrą­ży­li Wro­cław i znaj­do­wa­li się o spa­ce­rek od Gross-Ro­sen. Ale na­wet w biu­rze Has­se­bro­ec­ka prze­nie­sie­nie Lie­pol­da ni­ko­go by nie zdzi­wi­ło, po­nie­waż i tam wy­gła­szał swe pa­trio­tycz­ne fra­ze­sy. Na miej­scu Lie­pol­da po­sta­wio­no obe­rschar­füh­re­ra Motz­ka, a on sam od­je­chał na front; twar­do­gło­wy, któ­re­go ży­cze­nie się speł­ni­ło.