Oskar nie czekał biernie na koniec. W pierwszych dniach maja odkrył jakimś sposobem – może nawet przez telefon z Brna, gdzie linie nadal działały – że porzucono jeden z magazynów, z którym często miał do czynienia. Z kilkoma więźniami pojechał ciężarówką na szaber. Na drodze wiodącej na południe znajdowało się wiele zapór drogowych, ale przy każdej machał swymi oszałamiającymi dokumentami ze sfałszowanymi pieczątkami i podpisami najwyższych, jak potem napisze, władz SS i policji Moraw i Czech. Kiedy przybyli pod magazyn, zobaczyli, że jest on otoczony morzem ognia. W sąsiedztwie podpalono magazyny wojskowe, do tego dochodziły bombardowania bombami zapalającymi. Od strony centrum miasta, gdzie czechosłowackie podziemie walczyło z garnizonem o każdy dom, słychać było strzały. Schindler kazał wjechać tyłem pod rampę magazynu, wyważył drzwi i odkrył, że wnętrze jest wypełnione papierosami marki „Egipskie”.
Pomimo tak lekkomyślnego szabru Oskar był wystraszony pogłoskami ze Słowacji, że Rosjanie bezkrytycznie i nieformalnie wykonują egzekucje na cywilnych Niemcach. Słuchane co wieczór BBC uspokajało go wiadomościami, że wojna prawdopodobnie skończy się, zanim jakiś Rosjanin pokaże się w okolicach Zwittau.
Więźniowie również mieli pośredni dostęp do BBC i wiedzieli, jaka jest sytuacja. Przez cały czas trwania Brinnlitz technicy radiowi Zenon Szenwich i Artur Rabner ciągle trzymali u siebie „w naprawie” któryś z odbiorników Oskara. W spawalni, o drugiej po południu, Zenon słuchał przez słuchawki serwisu wiadomości, podobnie o drugiej po północy. Pewnej nocy esesman, który zanosił jakąś wiadomość do biura, zastał trzech z nich przy odbiorniku.
– Naprawialiśmy Herr Direktorowi radio – powiedzieli mu – i właśnie je uruchomiliśmy.
Na początku roku więźniowie oczekiwali, że Morawy zajmą Amerykanie. Eisenhower stał jednak twardo nad Łabą – z czego płynął wniosek, że Morawy zagarną Rosjanie. Najbliższy Oskarowi krąg więźniów układał dla niego po hebrajsku list wyjaśniający jego działalność. Mógł się przydać, gdyby przedstawiono go wojskom amerykańskim, w których było wielu Żydów, a nawet połowi rabini. Stern i Oskar uznali zatem za konieczne, by Herr Direktor przedostał się do Amerykanów. Częściowo na decyzję Oskara wpłynęły typowe środkowoeuropejskie wyobrażenia na temat Rosjan – że są to barbarzyńcy, ludzie o dziwnej religii i niepewnym człowieczeństwie. Ale niezależnie od tego, jeśli wierzyć niektórym doniesieniom ze wschodu, miał racjonalne podstawy się bać.
Ale nie był tym przybity. Kiedy siódmego maja nad ranem dotarła do niego przez BBC wiadomość o niemieckiej kapitulacji, nie spał i był pełen gorączkowego oczekiwania. Wojna w Europie miała się skończyć o północy następnego dnia, we wtorkową noc 8 maja. Oskar obudził Emilię, a Stern, który nie zmrużył oka, został wezwany do biura, żeby pomóc dyrektorowi w oblewaniu. Stern mógł teraz zaobserwować, że Oskar nie obawiał się garnizonu SS, ale byłby zaniepokojony, gdyby wiedział, w jaki sposób pewność ta zostanie tego dnia zademonstrowana.
Na hali więźniowie pracowali nadal. Może nawet lepiej niż przedtem. Ale około południa dyrektor zniweczył pozory normalnej pracy, puszczając przez głośniki zainstalowane w całym obozie przemówienie Churchilla. Lutek Feigenbaum, który znał angielski, stał przy swej maszynie oniemiały. Dla innych tubalny, pochrząkujący głos brytyjskiego premiera był pierwszym, jaki słyszeli w języku, którym będą się potem posługiwali w Nowym Świecie. Ten charakterystyczny głos, znany równie dobrze jak głos nieżyjącego Już Führera, popłynął do bram i zaatakował wieże strażnicze; ale SS przyjęło go trzeźwo. Nie zwracało już uwagi na obóz. Ich wzrok, podobnie jak wzrok Oskara, spoczywał – tylko z dużo większą uwagą – na Rosjanach. Według wcześniejszego telegramu Hassebroecka powinni byli zająć się kopaniem grobów w zielonych lasach. Zamiast tego, pełniąc do północy wartę, patrzyli na ciemną ścianę lasu i zastanawiali się, czy są tam partyzanci. Na posterunku trzymał ich Oberscharführer Motzek oraz poczucie obowiązku. Obowiązek bowiem – co na procesach będzie podkreślane przez wielu ich dowódców – stanowił ducha SS.
Podczas niespokojnych dwóch dni pomiędzy ogłoszeniem pokoju a jego ustanowieniem jeden z więźniów, jubiler Licht, pracował nad prezentem dla Oskara, czymś bardziej ekspresyjnym niż metalowe puzderko na spinki. Licht miał do dyspozycji pewną ilość złota. Złoto dostarczył Jereth. Było już ustalone – rozumieli to nawet budzyniacy, zaprzysiężeni marksiści – że po północy Oskar musi uciekać. Potrzeba uświetnienia ucieczki małą ceremonią absorbowała grupę bliskich Oskarowi ludzi – Sterna, Findera, Gardego, Bejskich, Pempera. Zadziwiające, że w momencie kiedy sami jeszcze nie byli pewni, czy doczekają pokoju, martwili się pożegnalnymi prezentami.
Jedynym materiałem, jaki znajdował się pod ręką, z którego można było zrobić podarunek, był nieszlachetny metal. To właśnie Jereth zaproponował coś lepszego. Otworzył usta i pokazał swój złoty mostek. Bez Oskara, powiedział, SS i tak by wzięło ten przeklęty mostek. Moje zęby – mówił – leżałyby sobie w jakimś magazynie SS razem ze złotym uzębieniem nieznajomych ludzi z Lublina, Łodzi, Lwowa.
Była to oczywiście stosowna ofiara i Jereth nastawał. Dał sobie wyciągnąć mostek więźniowi, który miał kiedyś gabinet dentystyczny w Krakowie. Licht stopił złoto i do południa 8 maja wygrawerował wewnątrz pierścienia inskrypcję po hebrajsku. Był to ten sam werset z Talmudu, który Stern zacytował Oskarowi w biurze Buchheistera w październiku 1939 roku. „Kto ratuje jedno życie, ratuje świat cały”.