W Brinnlitz byli ludzie, którzy umieli wycenić takie rzeczy. Na przykład Juda Dresner, który miał własną firmę tekstylną na Stradomiu, czy Izaak Stern, który pracował w firmie tekstylnej po drugiej stronie ulicy.
Podczas ceremonii przekazania tego cennego klucza Bankierowi Oskar i Emilia mieli na sobie więzienne pasiaki. Odwrócenie ról, do którego Schindler zmierzał już od wczesnych dni DEF-u, zostało w tym momencie doprowadzone do końca. Kiedy dyrektor pojawił się na dziedzińcu, by się pożegnać, każdy sądził, że jest to lekko włożone przebranie, które zostanie równie lekko zdjęte, gdy trafi on na Amerykanów. Jednak włożenie tego szorstkiego materiału było aktem, którego nie można rozpatrywać wyłącznie jako żartu. W pewnym sensie Oskar już na zawsze pozostanie zakładnikiem Brinnlitz i „Emalii”.
Ośmiu więźniów zgłosiło chęć towarzyszenia Oskarowi i Emilii w drodze. Wszyscy byli bardzo młodzi, ale też było wśród nich małżeństwo, Ryszard i Anka Rechenowie. Najstarszy, inżynier Edward Reubiński, też był o niemal dziesięć lat młodszy od Schindlerów. On właśnie opowie później szczegółowo o tej niecodziennej podróży.
Emilia, Oskar i kierowca mieli jechać mercedesem, pozostali naładowaną żywnością, papierosami i wódką ciężarówką. Towary te były przeznaczone do ewentualnej wymiany. Oskar niecierpliwie oczekiwał wyjazdu. Jedna macka rosyjskiego zagrożenia, własowcy, już ich minęła. Odeszli w ostatnich dniach. Ale druga mogła się pojawić w Brinnlitz już następnego dnia rano, a może nawet wcześniej. Siedzący na tylnych miejscach mercedesa Emilia i Oskar, choć ubrani w pasiaki – nie bardzo, trzeba przyznać, wyglądali na więźniów; bardziej jak jadący na bal maskowy mieszczanie. Oskar rzucał jeszcze ostatnie rady Sternowi, ostatnie rozkazy Bankierowi i Salpeterowi. Ale widać było, że chce już jechać. Kiedy jednak kierowca, Dolek Grünhaut, spróbował uruchomić mercedesa, silnik nie zapalił. Oskar wyszedł z wozu i zajrzał pod maskę. Był przestraszony. To nie był ten sam człowiek, który przed kilkoma godzinami wygłaszał władczą mowę.
– Co to jest? – powtarzał pytanie.
Grünhaut nie potrafił odpowiedzieć w ciemno. Znalezienie przyczyny zajęło mu trochę czasu, bo takiej akurat się nie spodziewał. Ktoś przerażony samą myślą o odjeździe Oskara przeciął przewody.
Z tłumu żegnających wyszedł Pfefferberg. Poszedł do spawalni, przyniósł sprzęt i zabrał się do roboty. Pocił się, ręce poruszały mu się niezgrabnie, bo był pod wrażeniem napięcia, jakie wyczuwał u Oskara. Schindler co chwila spoglądał w stronę bramy, jakby lada moment mieli się w niej zmaterializować Rosjanie. Nie był to strach całkiem bezpodstawny – innych na dziedzińcu też dręczyła ta straszna niepewność – a Pfefferberg pracował zbyt ciężko i zbyt wolno. W końcu jednak, po desperackim obracaniu kluczykiem, silnik zapalił.
Wkrótce potem mercedes odjechał, a ciężarówka ruszyła jego śladem. Wszyscy byli zbyt podenerwowani, żeby móc się oficjalnie pożegnać, ale list, podpisany przez Hilfsteina, Sterna i Salpetera, dający świadectwo czynom Oskara i Emilii, został wręczony tym ostatnim. Konwój Schindlerów przejechał przez bramę i skręcił w lewo, w drogę, która biegnąc wzdłuż bocznicy, wiodła w kierunku Havlickuvego Brodu, a więc w kierunku bezpieczniejszego dla Oskara końca Europy. Był w tym pewien aspekt matrymonialny, Oskar bowiem, który przybył do Brinnlitz z tyloma kobietami, teraz wyjeżdżał z własną żoną. Stern i inni nadal stali na dziedzińcu. Po licznych obietnicach wreszcie należeli już tylko do siebie samych. Teraz należało znieść wagę i niepewność tego faktu.
Bezkrólewie trwało trzy dni i miało swoją historię. Po ucieczce garnizonu SS jedynym pozostałym w Brinnlitz reprezentantem zabójczej machiny był niemiecki kapo, który przybył z Gross-Rosen wraz z mężczyznami. W tamtym obozie miał morderczą przeszłość, a i w Brinnlitz narobił sobie wrogów. Grupa mężczyzn zwlokła go teraz z pryczy na dół, do hali i entuzjastycznie a bezlitośnie powiesiła na jednej z tych belek, którymi jeszcze niedawno Liepold straszył mieszkańców obozu. Niektórzy próbowali interweniować, ale kaci wpadli w szał i nie można ich było powstrzymać.
Wydarzenie to, pierwsze zabójstwo w czasie pokoju, niektórych więźniów Brinnlitz napełniło obrzydzeniem. Widzieli, jak Amon wieszał na placu apelowym Płaszowa biednego inżyniera Krautwirta, i ta egzekucja, choć z innych powodów, wzbudziła w nich równie głębokie obrzydzenie. Bo Amon to był Amon i nie można go było odmienić. Ale ci oprawcy to byli ich bracia.
Wkrótce kapo przestał drgać. Wiszącego pozostawiono nad nieruchomymi maszynami. Widok ten wprawiał jednak ludzi w zakłopotanie. Miał ich cieszyć, a siał wątpliwość. W końcu ktoś spoza grupy wieszających odciął ciało i spalił w piecu. Ten fakt wskazuje, jak dziwacznym obozem było Brinnlitz: jedynym ciałem wepchniętym do pieca, którego zgodnie z prawem należało używać do palenia zabitych Żydów, było ciało aryjczyka.
Cały następny dzień trwał podział towarów z magazynu marynarki. Trzeba było odcinać kawałki tkaniny z ogromnych bel materiału. Mosze Bejski powiedział, że każdy dostał trzy metry, a oprócz tego kompletny zestaw bielizny i szpulki z bawełną. Niektóre kobiety już tego samego dnia zaczęły szyć sobie ubranie na podróż do domu. Inni trzymali materiał nietknięty, by po odsprzedaniu trzymał ich przy życiu w nadchodzących trudnych dniach.
Rozdzielono również papierosy „Egipskie”, które Oskar wyszabrował z płonącego Brna, poza tym każdy więzień otrzymał butelkę wódki z magazynu Salpetera. Tylko nieliczni ją wypili: była zbyt cenna.
Drugiego dnia, po zmierzchu, drogą z Zwittau przejechała niemiecka jednostka czołgów. Ukryty za krzakiem koło bramy i uzbrojony w karabin Lutek Feigenbaum miał ochotę strzelać, gdy tylko pierwszy czołg pojawił się w polu widzenia. Uznał to jednak za lekkomyślność. Pojazdy przetoczyły się z grzechotem. Strzelec w jednym z ostatnich czołgów kolumny, rozumując, że za ogrodzeniem i wieżami strażniczymi ukrywają się żydowscy przestępcy, obrócił lufę i posłał do obozu dwa pociski. Jeden trafił w dziedziniec, drugi w balkon kobiet. Był to po prostu przejaw ślepej złości; ale czy to z rozsądku, czy z przerażenia, żaden z uzbrojonych strażników nie odpowiedział ogniem.