Po prezentacji Oskar odczuł w stosunku do przedstawionych mu kobiet coś w rodzaju litości. Wiedział, że później, kiedy zacznie się zabawa, na ich ciałach pojawią się pręgi i rany po esesmańskich klapsach i łaskotkach. Ale na razie hauptsturmführer Amon Göth, po pijanemu szalony sadysta, był wzorowym wiedeńskim dżentelmenem.
Temat rozmowy nie był zbyt oryginalny. Mówiono o wojnie. Szef SD, Czurda, zapewniał wysoką Niemkę, że Krym trzyma się mocno, a szef SS, Szerner, poinformował inną kobietę, że jego koledze z czasów hamburskich, porządnemu gościowi, oberscharführerowi SS, urwało nogi w częstochowskiej restauracji, gdzie partyzanci podłożyli bombę. Schindler rozmawiał z Madritschem i Titschem o sprawach zawodowych. Między tymi trzema przedsiębiorcami istniała prawdziwa przyjaźń. Schindler wiedział, że mały Titsch kupuje na czarnym rynku chleb dla więźniów fabryki Madritscha i że większość potrzebnych na ten cel pieniędzy daje Madritsch. To był najskromniejszy akt humanitaryzmu, bowiem zdaniem Schindlera dochody w Polsce były wystarczająco duże, by zadowolić najbardziej wymagającego kapitalistę i usprawiedliwić przeznaczenie pewnych sum na nielegalny zakup dodatkowego chleba. W przypadku samego Herr Schindlera kontrakty Inspektoratu Uzbrojenia – ciała zbierającego oferty i przyznającego kontrakty na produkcję wszystkich dóbr potrzebnych niemieckiej armii – były tak obfite, że Oskar przeszedł sam siebie, by osiągnąć sukces w oczach ojca. Niestety, Madritsch i Titsch oraz on sam byli jedynymi znanymi mu, którzy regularnie wydawali pieniądze na czarnorynkowy chleb.
Zanim Göth poprosił wszystkich do stołu, Bosch podszedł do Schindlera, ujął go pod ramię i poprowadził za drzwi, przy których grali Rosnerowie, jakby chciał, aby ich muzyka zagłuszyła rozmowę z Oskarem.
– Interes kwitnie, jak widzę – powiedział Bosch.
Schindler uśmiechnął się do niego.
– Pan to widzi, Herr Bosch?
– Widzę – powiedział Bosch. Zapewne przeczytał wcześniej biuletyn Głównej Komisji Uzbrojenia, w którym pisano o przyznanych fabryce Schindlera kontraktach.
– Pomyślałem sobie właśnie – zaczął Bosch pochylając głowę – czy wobec takiej prosperity, wynikającej w końcu z naszego ogólnego powodzenia na licznych frontach, nie miałby pan ochoty na pewien gest. Nic wielkiego. Po prostu gest.
– Oczywiście – odparł Schindler. Poczuł mdłości, ale też i radość. Urząd szefa policji Szernera już dwukrotnie użył swych wpływów, by wydobyć Oskara z aresztu. Będą więc mieli okazję uczynić to po raz trzeci – spłacając w ten sposób zaciągany w tej chwili dług.
– Bomba spadła na dom mojej ciotki w Bremen. Biedna, poczciwa staruszka – powiedział Bosch. – Wszystko zniszczone! Łoże małżeńskie, kredensy, porcelana, sztućce… Pomyślałem sobie, czy nie mógłby pan jej wspomóc kilkoma garnkami, z tych, które produkuje się w DEF-ie?
Deutsche Emailwaren Fabrik, Niemiecka Fabryka Naczyń Emaliowanych – tak nazywała się firma Oskara Schindlera. Niemcy nazywali ją DEF, natomiast Polacy i Żydzi mówili o niej: „Emalia”.
– To się chyba da załatwić – powiedział Herr Schindler. – Czy mam wysłać towar bezpośrednio do niej, czy przez pana?
Bosch nawet się nie uśmiechnął.
– Przeze mnie, Oskarze, chciałbym dołączyć do tego list.
– Oczywiście.
– A więc załatwione. Wszystkiego, powiedzmy, po sześć tuzinów: talerzy głębokich i płytkich, filiżanek do kawy itd. I pół tuzina waz na zupę.
Schindler roześmiał się, ale śmiech ten miał w sobie coś ze znużenia. Kiedy jednak przemówił, jego głos brzmiał uprzejmie. I taki właśnie był Oskar: nikomu nie potrafił odmówić. Tyle że Boschowi tak często bombardowano krewnych…
– Czy pańska ciotka prowadzi sierociniec? – zapytał półgłosem.
Bosch spojrzał Oskarowi prosto w oczy. Ten pijak nie starał się działać dyskretnie.
– To stara kobieta bez środków do życia. Jeśli czegoś nie będzie potrzebowała, może sprzedać.
– Powiem sekretarce, by dopilnowała sprawy.
– Tej Polce? – spytał Bosch. – Tej ślicznotce?
– Tej ślicznotce – przytaknął Schindler.
Bosch usiłował gwizdnąć, ale nie potrafił odpowiednio ściągnąć ust, oczywiście z powodu brandy, którą się dziś poił, wydał więc z siebie tylko słabe prychnięcie.
– Pańska żona – powiedział jak mężczyzna mężczyźnie – musi być święta.
– Jest święta – przyznał Schindler z pewnym niepokojem. Nie żałował Boschowi naczyń kuchennych, ale też nie życzył sobie, by ten mówił o jego żonie.
– Niech mi pan powie – ciągnął Bosch – jak pan to robi, że ona nie siedzi panu na karku? Przecież ona musi wiedzieć… a tymczasem pan chyba bardzo dobrze sobie z nią radzi.
Uśmiech zniknął teraz z twarzy Schindlera. Każdy mógłby w niej dojrzeć po prostu niesmak. Ale ciche mruknięcie, jakie z siebie wydał, nie różniło się wiele od jego normalnego głosu.
– Nigdy nie rozmawiam o takich intymnych sprawach – powiedział.
– Proszę mi wybaczyć – wtrącił Bosch pospiesznie – nie chciałem…
Oskar Schindler nie lubił tego pijanicy i nie miał zamiaru wyjaśniać mu, że tu wcale nie chodzi o radzenie sobie z kimś, tylko o to, że wbrew dobrym radom związały się ze sobą dwa różne temperamenty: ascetyczny temperament Emilii Schindler i hedonistyczny Oskara Schindlera. A także o to, że jego, Oskara, sytuacja małżeńska była w jakiś sposób powtórzeniem sytuacji, jaka istniała między jego rodzicami, którzy w końcu rozeszli się w 1935 roku.
Tymczasem Bosch nadal wyrzucał z siebie przeprosiny. Ten spekulant z czerwoną twarzą, zaplątany we wszystkie krakowskie szwindle, pocił się teraz ze strachu przed utratą sześciu tuzinów kompletów stołowych.
Gości poproszono do stołu. Służąca wniosła i podała zupę cebulową. Gdy goście jedli kolację, bracia Rosnerowie zbliżyli się do biesiadników, ale nie na tyle blisko, by przeszkadzać obsługującym ich służącym: Helenie oraz Ukraińcom Iwanowi i Petrowi. Schindler siedzący pomiędzy wysoką kobietą, którą przydzielił sobie Szerner, a drobnokościstą Polką o słodkiej twarzy, znającą niemiecki, zauważył, że obie kobiety śledzą wzrokiem służącą. Miała ona na sobie tradycyjny ubiór służby: czarną sukienkę i biały fartuszek. Nie nosiła ani gwiazdy Dawida na ramieniu, ani żółtego pasa na plecach, chociaż była Żydówką. Tym, co zwróciło uwagę pozostałych kobiet, była posiniaczona twarz. A wydawało się, że Göth miał na tyle przyzwoitości, żeby nie pokazywać gościom z Krakowa służącej w takim stanie. Obie kobiety i Schindler, oprócz obrażeń twarzy, spostrzegli także czerwony ślad, nie całkiem zasłonięty kołnierzykiem, w miejscu gdzie cienka szyja łączyła się z ramieniem.