– Nie, Hank! Koniec! Ja tego nie zniosę!
Wstałem i podszedłem do niej.
– No, chodź już, dość dziewuszko… troszkę dzisiaj pojebało ci się w główce, co?
Próbowałem utulić ją w ramionach, ale odepchnęła mnie. Dość brutalnie.
– Dobra, dobra. Już cudnie, do kurwy nędzy – powiedziała sucho. Usiadłem. Wypiłem szklaneczkę. Napełniłem szybko ją ponownie.
– Koniec – powiedziała nie będę z tobą spała ani jednej nocy więcej!
– Dobra, już dobra. Zabieraj tę swoją cipę. Tak nadzwyczajna to ona już i tak nie jest!
– Chcesz tu zostać, czy to ja mam się wyprowadzić?
– Wyprowadzam się!
– A co zrobimy z psem?
– Zostanie u ciebie – odpowiedziałem.
– Będzie tęsknił!
– Cieszę się, że przynajmniej jedno z was będzie o mnie myślało.
Wsiałem. Wsiadłem do samochodu. Wynająłem pierwsze lepsze mieszkanie. Tego samego wieczoru zabrałem wszystkie swoje klamoty. I tak oto, za jednym zamachem straciłem trzy kobiety i jednego psa.
2
Zanim się skapowałem, o co właściwie chodzi, ta młoda dziewczyna z Teksasu, siedziała mi już okrakiem na brzuchu. Nie chcę opowiadać z detalami, jak doszło do tego spotkania.
Teraz była u mnie. Miała dwadzieścia trzy lata, a ja trzydzieści sześć. Jej długie włosy ocierały się o mój nos, a jędrne i młode ciało ładnie pachniało.
Wtedy jeszcze nie wiedziałem, że miała furę pieniędzy. Ona nie piła. Ja zawsze.
Na początku śmieliśmy się i chodziliśmy na wyścigi konne. Była niezwykle atrakcyjna i zawsze, kiedy wracałem do rzędów z ławkami, jakiś fagas lepił się do niej, wytrzeszczając gały. I tak było parę razy dziennie. Jakoś dziwnie udawało im się mnie przechytrzyć. Coraz częściej wpadałem w furię!
A Joyce siedziała na ławce, i chyba jej się to podobało. Miałem dwa warianty wyboru – poszukać nowego miejsca i tam ją przesadzić albo burknąć na takiego: „hej, ty koleś, ta pani jest ze mną. Więc zrób coś ze sobą!”
A jednak nie potrafiłem koncentrować się jednocześnie i na tych hienach, i na wyścigach. Troszkę tego było naraz za dużo. Profesjonalista nigdy nie pojawia się na wyścigach z kobietą. To też już wiedziałem. Ale zawsze myślałem, że mnie to nie dotyczy, ja jestem kimś zupełnie wyjątkowym i szczególnym. A teraz okazywało się, że to nie była prawda. Że nie jestem wcale szczególny. Traciłem przecież pieniądze jak i inni. Pewnego dnia Joyce zażądała, żeby się z nią ożenić.
O, kurwa! Dlaczego nie – pomyślałem – wszystko, co miałem stracić, to już dawno straciłem. Pojechaliśmy do Las Vegas, i tam, za tanie pieniądze, dokonaliśmy wszystkich niezbędnych ceremonii i szybko wróciliśmy do domu.
Sprzedałem samochód za dziesięć dolarów i zanim zorientowałem się, co jest w tym nowym małżeństwie grane, siedzieliśmy już w autobusie mknącym do Teksasu – a jak wysiedliśmy z niego, to okazało się, że mam tylko 75 centów w tylnej kieszeni. To była bardzo mała mieścina, nie więcej niż dwa tysiące mieszkańców. W jakiejś gazecie przeczytałam, że eksperci od spraw wojskowych zaliczali ją do tych obiektów na mapie Stanów Zjednoczonych, co to nie musiały się obawiać nuklearnego ataku przeciwnika z powietrza.
I to natychmiast zrozumiałem, jak rozejrzałem się dokoła.
Ruszyliśmy w jakąś stronę, i okazało się, że to w kierunku poczty.
Kurwa, zajebane pocztowe służby publiczne!
Joyce miała tutaj taki mały domek. Leżeliśmy więc w nim, leniuchowaliśmy, jedliśmy i spaliśmy ze sobą. Karmiła mnie zupełnie nieźle, pozwoliła, żebym przybrał na wadze i cieszyła się, że nieustannie traciłem siły… bo ona była ostra w łóżku. Joyce, moja żona, moja nimfomanka.
Często wychodziłem na małe spacery po tej mieścinie, sam, bo uciekałem przed nią, ze śladami zębów na mojej klatce piersiowej, na szyi, na ramionach – no i tam też! Te ślady „tam” były bardzo bolesne, trochę się więc niepokoiłem. Żarła mnie żywego po kawałku!
Więc tak coraz widoczniej już dla wszystkich kulałem, kuśtykając po tej dziurze, a mieszkańcy gapili się na mnie. Wiedzieli o niej wszystko! O jej niezmiernych chuciach, ojej ojcu i dziadku, którzy mieli więcej pieniędzy, ziemi, jezior i terenów łowieckich niż oni wszyscy razem. Współczuli, ale i nienawidzili jednocześnie.
Przysłano jednego ranka jakiegoś karła do mnie, który wyciągnął mnie z łóżka, zaciągnął do samochodu, żeby pokazać mi, co należało, a co jeszcze nie należało do ojca i dziadka Joyce.
I tak siedzieliśmy całymi popołudniami. Chyba chciał mi napędzić stracha. A ja nudziłem się potwornie. Siedziałem z tyłu, a ten karzeł dawał mi nieustannie do zrozumienia, że uważa mnie za niezwykle cwanego łobuza, który właśnie ożenił się z milionami. Nie wiedział, że wszystko było dziełem przypadku, i że ja posiadałem tylko 75 centów, i że byłem tylko ekslistonoszem.
Ten karzeł, w gruncie rzeczy biedny człowiek, musiał mieć jakieś nerwowe kłopoty ze sobą, bo nieobliczalnie nagle przyspieszał, i wtedy zaczynał się trząść na całym ciele, niebezpiecznie tracąc kontrolę nad kierownicą.
Myliły mu się wtedy kierunki jazdy, a ja dziękowałem Bogu, że okoliczne drogi były wyjątkowo rzadko uczęszczane.
Tak. To było jasne. Oni chcieli mnie zabić!
Ten karzeł był ożeniony z niebywale piękną blondynką, a tej pięknej osobie, jak była małolatą, utknęła w cipie butelka Coca – Coli. Musieli więc iść do lekarza, i jak to już jest w takich zadupiach, wszyscy nagle wszystko wiedzieli. Biedną dziewczynę przestano nagle dostrzegać, a karzeł się nad nią ulitował. Jak to karzeł! I w ten sposób wpadła mu w ręce wyjątkowej urody osoba, której by nigdy nie dostał.
Przypaliłem sobie cygaro, poranny prezent od Joyce i huknąłem:
– To mi już wystarczy. Jedziemy z powrotem. I wolno! Nie miałem ochoty stracić znowu wszystkiego przez jakiś tam głupi przypadek. I żeby go jeszcze więcej nie rozczarować, dalej grałem cwaniaka w pogoni za milionami.
– Oczywiście, panie Chinaski. Natychmiast zawracamy.
Podziwiał mnie. Ciągle jeszcze uważał mnie za pędziwiatra i lekkoducha. Kiedy wracaliśmy z takich wypadów, Joyce zawsze pytała: – No, i już wszystko zobaczyłeś?
Coraz więcej i wystarczająco dużo, jeśli nie za dużo!
Powiedziałem to tak, bo chciałem jej dać do zrozumienia, że rodzina próbuje mnie zabić. Nie wiedziałem, czy i ona maczała w tym palce!
A potem zaczęła mnie rozbierać i ciągnąć do łóżka.
– Chwileczkę, baby, właśnie dwie rundy przedpołudniowe mamy za sobą, a nie ma nawet jeszcze drugiej po południu!
Zachichotała tylko i robiła swoje.
3
Jej ojciec nienawidził mnie całym sercem i duszą. Myślał, że lecę na jego pieniądze. A ja nawet nie chciałem ich oglądać. Nawet powoli miałem już i dosyć tej ich tak niezwykle cennej córki.
Ojca widziałem tylko raz, kiedy to nagle zjawił się o dziesiątej rano w naszej sypialni. Byliśmy oczywiście w łóżku, w trakcie przerwy. Na szczęście przed sekundą oddzwoniliśmy koniec kolejnej rundy.
Popatrzyłem na niego zasłaniając sobie połowę twarzy kołdrą. W milczeniu. No, ale jak długo mogło to tak trwać. Coś nagle złapało mnie w okolicy dołka, i zacząłem robić jakieś miny i grymasy, zapraszając go do tego jeszcze do nas, do łóżka. Z rodziną!
Szczerząc swoje zęby i klnąc wybiegł z pokoju.
No, to teraz już na pewno chwyci się każdej sposobności, żebym mu więcej nie wlazł w drogę.
Dziadek był zupełnie inny. Ciągle pił whisky i słuchał płyt z kowbojskimi piosenkami. Starość zredukowała jego emocje prawie do zera. Nie był mi życzliwy, ale też nie pomiatał mną. Taka sama była i jego żona – może z jednym wyjątkiem, często kłóciła się z Joyce, i to tak zapiekłe, że raz czy nawet dwa razy musiałem stanąć po stronie własnej żony. W ten sposób chyba zaczęła darzyć mnie sympatią, no, prawie sympatią. Dziadkowi sympatia kojarzyła się już tylko z kolejnym wlewem whisky z kolejnej szklanki. Pozostawał zimny i oschły. Wydaje mi się, że należał do grona sprzysiężonych, chcących wyprawić mnie na inny świat.