Выбрать главу

— Wszystko będzie dobrze. Kocham cię. Jestem tu i zaopiekuję się tobą.

Westchnęła.

— Jesteś tu. Jesteś… — złapała go za ramię. — Jes…

Jej ciało wygięło się nagle. Zadrżała.

— Och, Gordon! — krzyknęła. — Widzę! Czy ty…

Spojrzał na chwilę w jej oczy. Dostrzegł w nich światło, które rozpoznał. Wtem wszystko się skończyło.

— Tak, widziałem to — powiedział łagodnym głosem, nadal trzymając jej ciało w ramionach. — Może nie tak wyraźnie jak ty. Ale ja też to widziałem.

18

Heather i Marcie siedziały w kącie zewnętrznego pomieszczenia, odwrócone do Gordona plecami. Były zajęte czymś, na co nie chciał patrzeć.

Czas na żałobę przyjdzie później. Teraz miał inne zadania, na przykład wydostanie stąd obu kobiet. Szansę były niewielkie, lecz jeśli zdoła doprowadzić je do gór Callahan, będą bezpieczne.

To jedno było wystarczająco trudne, lecz później czekały go inne obowiązki. Wróci jakoś do Corvallis, jeśli tylko leżało to w ludzkich możliwościach, a potem spróbuje sprostać śmiesznemu, pięknemu wyobrażeniu Deny o tym, co powinien uczynić bohater. Być może zginąć w obronie Cyklopa lub poprowadzić ostatnią szarżę “listonoszy” przeciw niezwyciężonemu wrogowi.

Zastanowił się, czy buty Bezoara będą na niego pasować, czy też — z uwagi na paskudnie spuchnięte kostki — lepiej będzie, jeśli pójdzie na bosaka.

— Przestańcie marnować czas — warknął na kobiety. — Musimy stąd zmiatać.

Gdy jednak nachylił się, by podnieść z podłogi automatyczny pistolet Bezoara, rozległ się niski, ochrypły głos.

— Bardzo dobra rada, mój młody przyjacielu. Wiesz przecież, że chciałbym nazywać kogoś takiego jak ty przyjacielem. Oczywiście nie znaczy to, że nie wypruję ci flaków, jeśli spróbujesz podnieść tę broń.

Gordon zostawił pistolet tam, gdzie leżał. Podniósł się ciężko. Generał Macklin blokował otwarte drzwi, trzymając w ręku gotowy do rzucenia sztylet.

— Odsuń go kopniakiem — nakazał spokojnie.

Gordon usłuchał. Pistolet zakręcił się i pomknął w zakurzony kąt.

— Tak lepiej — Macklin schował nóż do pochwy. Gwałtownym ruchem głowy nakazał kobietom, żeby uciekały.

— Biegiem! Spróbujcie ocalić życie, jeśli chcecie i potraficie.

Wybałuszając oczy, Marcie i Heather przemknęły obok Macklina. Uciekły w noc. Gordon nie wątpił, że będą biec przez deszcz, dopóki nie padną ze zmęczenia.

— Nie sądzę, by to samo odnosiło się do mnie? — zapytał ze zmęczeniem w głosie.

Macklin uśmiechnął się i potrząsnął głową.

— Chcę, byś udał się ze mną. Potrzebna mi twoja obecność.

Nakryta kołpakiem lampa naftowa oświetlała część położonej po drugiej stronie drogi polany. Od czasu do czasu wspomagały ją odległe błyskawice oraz blask księżyca przeświecający niekiedy przez skraj deszczowych chmur. Bębniąca ulewa przemoczyła Gordona do suchej nitki w kilka minut po tym, jak kuśtykając poszedł za Macklinem. Jego wciąż krwawiące kostki zostawiały w kałużach rozszerzające się plamy różowej mgły.

— Twój Murzyn jest lepszy, niż mi się zdawało — oznajmił Macklin, pociągnąwszy Gordona na bok oświetlonego przez lampę okręgu. — Albo ktoś mu pomagał, a to jest raczej nieprawdopodobne. Moi chłopcy, którzy patrolują brzeg rzeki, zauważyliby więcej śladów, gdyby miał towarzystwo. Tak czy inaczej, Shawn i Bill byli nieostrożni, więc zasłużyli na to, co ich spotkało.

Po raz pierwszy Gordon zaczął się domyślać, co się dzieje.

— Chcesz powiedzieć…

— Nie ciesz się jeszcze — warknął Macklin. — Moi żołnierze są w odległości niecałej mili, a w sakwie u siodła mam pistolet Very. Nie widzisz, bym krzyczał o pomoc, co? — Uśmiechnął się raz jeszcze. — Teraz ci pokażę, o co chodzi w tej wojnie. Zarówno ty, jak i twój zwiadowca jesteście silnymi ludźmi, którzy powinni byli zostać holnistami. Tak się nie stało z uwagi na propagandę słabości, w której zostaliście wychowani. Wykorzystam tę sposobność, by wam zademonstrować, jak słabymi was to czyni.

Macklin ścisnął ramię Gordona z siłą imadła i krzyknął w noc:

— Murzynie! Mówi generał Volsci Macklin. Mam tu twojego dowódcę… twojego inspektora pocztowego Stanów Zjednoczonych! — Uśmiechnął się szyderczo. — Chcesz zdobyć dla niego wolność? Moi ludzie będą tu o świcie, mamy więc bardzo mało czasu. Chodź do mnie! Będziemy walczyć o niego! Masz prawo wyboru broni!

— Nie rób tego, Philip! To wzm…

Ostrzeżenie Gordona zmieniło się w jęk, gdy Macklin pociągnął go za ramię, omal nie wyrywając mu go ze stawu. Szarpnięcie było tak silne, że runął na kolana. Poczuł pulsujący ból w żebrach. Przez jego ciało przebiegły fale cierpienia.

— A fe! Daj spokój. Jeśli twój człowiek nie zna prawdy o Shawnie, to znaczy, że załatwił mojego przybocznego strażnika szczęśliwym strzałem. W takim przypadku z pewnością nie zasługuje na żadne specjalne względy. Mam rację?

Wymagało to ogromnego wysiłku woli, lecz Gordon uniósł głowę, sycząc przez zaciśnięte zęby. Przezwyciężając kolejne fale mdłości, zdołał jakoś stanąć na chwiejnych nogach. Choć świat wokół niego kołysał się, nie zamierzał pozwolić, by zobaczono go na kolanach obok Macklina.

Ten chrząknął, jakby chciał powiedzieć, że tego należało oczekiwać od prawdziwego mężczyzny. Ciało wzmocnionego drżało jak ciało kota. Dygotało w oczekiwaniu na walkę. Czekali we dwóch, tuż za kręgiem światła. Mijały minuty. Deszcz nadchodził i odchodził szeleszczącymi strugami.

— To ostatnia szansa, Murzynie!

Szybkim jak błyskawica ruchem Macklin dotknął nożem gardła Gordona. Silny niczym anakonda uścisk wykręcił mu lewą rękę za plecy.

— Twój inspektor zginie za trzydzieści sekund, jeśli się nie pokażesz! Zaczynam liczyć czas!

To pół minuty mijało wolniej niż jakiekolwiek dotąd w życiu Gordona. Co dziwne, czuł się obojętny, niemal zrezygnowany.

Wreszcie Macklin potrząsnął głową. W jego głosie brzmiało rozczarowanie.

— Fatalnie, Krantz — nóż przesunął się pod jego lewe ucho. — Chyba jest bystrzejszy niż…

Gordon wciągnął powietrze. Nie usłyszał nic, lecz nagle zdał sobie sprawę, że na granicy światła, w odległości niespełna piętnastu stóp, pojawiła się nowa para mokasynów.

— Obawiam się, że pańscy ludzie zabili tego odważnego żołnierza, którego pan wzywał.

Cichy głos przybysza rozległ się w chwili, gdy Macklin zasłaniając się Gordonem, obrócił się błyskawicznie.

— Philip Bokuto był wspaniałym człowiekiem — ciągnął tajemniczy nieznajomy. — Przybyłem zamiast niego, by odpowiedzieć na pańskie wyzwanie, gdyż on by tak uczynił.

W świetle lampy zalśniła ozdobiona paciorkami opaska na głowę. Do kręgu wszedł mężczyzna o szerokich barach. Posiwiałe włosy były związane z tyłu. Jego twarz o szorstkich rysach miała spokojny, smutny wyraz.

Gordon niemal wyczuwał radość Macklina, którą ten przekazywał mu za pośrednictwem swego potężnego uścisku.

— No, no. Sądząc z opisów, które słyszałem, może to być tylko senior Sugarloaf. Wreszcie opuścił pan swą górę i dolinę! Cieszę się bardziej niż może pan się domyślać. Witam doprawdy serdecznie.

— Powhatan — Gordon zazgrzytał zębami, niezdolny nawet wyobrazić sobie, w jaki sposób i dlaczego tamten tu dotarł. — Zmiataj stąd do wszystkich diabłów, ty durniu! Nie masz szans! To wzmocniony!

Phil Bokuto był jednym z najlepszych żołnierzy, jakich Gordon spotkał w życiu. Jeśli jemu ledwo udało się złapać w zasadzkę słabszego z tych diabłów i do tego przy tym zginął, jakie szansę miał ten stary człowiek?

Powhatan wysłuchał ostrzeżenia Gordona. Zmarszczył brwi.

— Tak? Chodzi ci o te eksperymenty z wczesnych lat dziewięćdziesiątych? Myślałem, że wszystkich znormalizowano bądź zabito przed wybuchem wojny słowiańsko-tureckiej. Fascynujące. To wyjaśnia wiele wydarzeń dwóch ostatnich dziesięcioleci.

— A więc słyszałeś o nas.

Macklin wyszczerzył zęby.

Powhatan skinął z powagą głową.

— Słyszałem jeszcze przed wojną. Wiem także, dlaczego ów eksperyment przerwano. Głównie dlatego, że zwerbowano do niego najgorszy rodzaj ludzi.

— Tak twierdzili słabi — zgodził się Macklin. — Albowiem popełnili błąd, przyjmując ochotników spomiędzy silnych.

Powhatan potrząsnął głową. Całemu światu mogłoby się wydawać, że toczy uprzejmy spór o charakterze semantycznym. Jedynie jego ciężki oddech zdradzał jakikolwiek ślad emocji.

— Przyjmowali wojowników… — ostatnie słowo wymówił z naciskiem — …ten ogarnięty boskim szaleństwem typ ludzi, który ma tak wielką wartość, gdy jest potrzebny, a sprawia tak dużo kłopotów, kiedy jest zbędny. Dostali wtedy, w latach dziewięćdziesiątych, straszliwą nauczkę. Mieli ogromne trudności ze wzmocnionymi, którzy wróciwszy do domu, nadal kochali wojnę.

— Trudności to właściwe określenie — Macklin roześmiał się. — Pokażę ci, co to takiego trudności, Powhatan.

Odrzucił Gordona na bok, jakby nagle sobie o nim przypomniał. Schował nóż do pochwy, nim ruszył ku swemu dawnemu wrogowi.