“I Denie… tak bym chciał, by mogła wyruszyć ze mną”.
Pozna prawdę w ich imieniu. Wszyscy byli z nim teraz.
“Milcząca Kalifornio — zastanowił się — co się z tobą działo przez wszystkie te lata?”
Zawrócił klacz i pomknął przed siebie drogą wiodącą na południe, zostawiając za sobą ferwor armii wolnych mężczyzn i kobiet, pewnych zwycięstwa. Żołnierzy, którzy z radością wrócą do swych farm i wiosek, gdy przykre zadanie zostanie wreszcie wykonane.
Ich wrzawa była głośna, wyzywająca, świadcząca o zdeterminowaniu, pełna niecierpliwości.
Przejechał obok otwartego okna, z którego dobiegała głośna muzyka. Ktoś rozrzutnie obchodził się z elektrycznością. Kto wie? Niewykluczone, że tej hałaśliwej ekstrawagancji dopuszczono się na jego cześć.
Uniósł głowę. Nawet klacz zastrzygła uszami. Rozpoznał wreszcie starą melodię Beach Boysów, której nie słyszał od dwudziestu lat… pełną niewinności i niezachwianego optymizmu.
“Założę się, że w Kalifornii też mają elektryczność”.
Żywił taką nadzieję.
“I może…”
Powietrze pachniało wiosną. Ludzie krzyknęli z radości, gdy mały sterowiec wzniósł się w powietrze, powodując trzask rusztowań, które go otaczały.
Trącił klacz piętami. Przeszła w cwał. Opuścił miasto i nie obejrzał się już za siebie.