Выбрать главу

* * *

... Na przedmieściu dobrze się mieszka, przytulnie. Dnie mijają bez poczucia jakiegoś znaczenia ich. Na przedwiośniu, kiedy raniuteńko chrzęści pod stopami topniejący za dnia śnieg, tuż po nocnym przymrozku, śpieszysz się do swej szklarni w ogródku, by zasiać w niej wczesne ogórki. Następnie karmisz kurze nioski. O późnym wschodzie słońca zasiadasz z żoną i dzieciakami do śniadania (uczniakom pilno do szkoły). Po czym lokujesz się za kierownicą swego zdezelowanego auta, które stawiasz na noc pod oknem od strony wjazdu, i — dzięki niemu — punktualnie odbębnisz dzień na państwowej pracy, zapewniającej ci chleb (w gruncie rzeczy mając ją głęboko gdzieś).

Co pewien czas jakieś łobuzy dopadną dziewczynę w okolicy albo — przyjezdni złodzieje — obrobią dom sąsiada; zdarzają się także zabójstwa (zeszłego roku zadźgano ogrodnika). Z nastaniem zmierzchu nie trzeba wysuwać nosa na ulicę, a gdy wyprawiasz chrzciny lub spraszasz krewniaków na bożonarodzeniowe balowanie albo na inną okazję, goście niechaj zanocują w twym domu (masz przecież tych pokoi!).

... Niczym jarzenie się tajemniczego skarbu migotał w oddali Długi Wyhon, na świętego Jura, kiedy babcia szła ze mną zobaczyć runiejące pola. Znak to dobry, gdy z zieleniejącej gładzizny wkoło wysterczają ledwie główki siadających wron: będzie urodzaj i chleb. Lecz nic tak nie utkwiło w mej pamięci z tamtej wiosny, jak owo migotanie rozlewiska, jak gdyby samo słońce nurzało się między oczeretami, bryzgając niepohamowanie na wszystkie strony i przepłaszając zlatujące się z ciepłych krajów ptaki. Zapragnąłem pobiec bez opamiętania w tę grzęzawę, przyczaic się za kopiastą łoziną, by napatrzeć się z bliska na owe igraszki (starsi ode mnie kawalerowie tak podglądali dziewczyniska na sadzawkach dworskich).

Prawdopodobnie zawsze jest tak, że co piękne z daleka, nie musi być nim z bliska. Ta, przyciągająca mnie, toń wodna okazała się rozległym bajorem z kijankami...

Na skraju ojcowskiego poletka rozścielałem z babcią płachtę, by przysiąść i coś zjeść. Wyłożyliśmy na bielutki ręcznik parę gotowanych na twardo jaj, kilka kromek z bochna domowego wypieku, i ostrożnie ustawiliśmy śliczny mały dzbanek z zsiadłym mlekiem (starannie obwiązany płócienkiem). Znalazła się także szczypta soli.

Pomarła babcia w tamte pamiętane moje dzieciństwo, niespiesznie i jakoś uroczyście bardzo. Wkrótce po jej odejściu z tego świata ludziska zaczęli porzucać sierpy, przerzucili się na kosy, a niebawem na różne maszyny, i uwzięli się bogacić, i tracić rozum. Ja tymczasem wydoroślałem, pokończyłem szkoły i hałaśliwie naprawiałem cały świat, łącznie z Białorusią, aby w końcu zestarzeć się i pomyśleć wreszcie o tym, co mówiła mi moja niepiśmienna babuleńka...

Pogrzebałem ją ongiś, niczym tysiącletni los plemienia, i pokręciwszy się w życiu, sam już dzisiaj nie wiem, jak mam dalej postępować. Idą nowe czasy, ale jakieś takie nieszczere, codzień inna prawda obowiązuje. I rodzice moi tak samo kiedyś byli tracili orientację.

Przeł. Jerzy Plutowicz

Глыбокай восенню / Późna jesień

Глыбокай восенню

Любіў i люблю я дождж глыбокай восенню, халодны ды працяглы. За сцяною чуваць, як, сцякаючы з даху, струменьчыкі вады распырскваюцца на вымытых з зямлі каменьчыках ды кавалачках чарапіцы, што ў крапіве ля падрубы... Хтосьці спяшаецца па вуліцы, топчучы цяжкімі нагамі гнілое лісце.

Каля дзевятай гадзіны гаснуць агні ў вокнах, стары насценны гадзіннік звоніць сіпла. Па бруку пагрукатала запозненая фурманка на колах з жалезнымі абручамі, поўная мокрадзі, прастуджаная.

Як добра ляжаць у пасцелі, адчуваць цеплыню коўдры, сухой ды мяккай, засынаць моцным сном, які магчымы толькі ў халодную ды дажджлівую пагоду.

Сіпла звоніць гадзіннік...

Późna jesień

Kochałem i kocham deszcz późnej jesieni: zimny, uporczywy. Słychać go za ścianą, ciecze z dachu, rozpryskuje się na wymytych z ziemi kamieniach i w skorupach w pokrzywie pod przyzbą. Ktoś pośpiesznie idzie ulicą, ciężko depcząc opadłe liście.

O dziewiątej wieczorem gasną światła w oknach, stary ścienny zegar zgrzytliwie dzwoni. Po bruku grzechocze żelaznymi obręczami spóźniona furmanka; wypełniona wilgocią, lodowata.

Jak dobrze leżeć w pościeli w taki czas, czuć ciepło suchej i miękkiej kołdry, zasypiać mocnym snem, który przychodzi tylko w dżdżysty wieczór.

Zgrzytliwie dzwoni stary ścienny zegar...

przeł. Jan Czopik

Доўгая смерць Крынак / Długa śmierć Krynek

Доўгая смерць Крынак

У заімшэлыя Крынкі, у якіх знікае правінцыяльны шлях, прыязджаюць рэйсавыя аўтобусы. Яшчэ з пасажырамі. З'яўляюцца i аўты. Абнюхваючы ўпатканыя завулкі, упаўзаюць у нечыя вароты (пад брэх сабарна). Часам ламарэндзіць паміж платамі грузавік з брызентавым гарбом, сунучыся ў шорганні галіноўя запушчаных прысадаў (нешта вывозіць). Прашлэпае забарадзелы абадранец; дзесьці кідае ябукамі, бы каменні на крушню, малады п'яніца.

Тут ўсё восень, ці лета a ці зіма.

Не зразумець мне, дзеля чаго жывуць у Крынках людзі. Даўным-даўно павінна ix не быць; урослыя ў зямлю будынкі i размытыя вуліцы тут будуць укрытыя свяжуткімі бярэзнічкамі, грыбнымі пералескамі. Пушча атуліць непатрэбную ў капіталізм ваколіцу: на колішніх загонах забуяюць мядзвежыя маліннікі, завядуцца дзікі пад дубовымі падрубамі i пачнуць пасціся казюлі на ўтравелых прыгуменнях... Позніцца прыход сюды новай цывілізацыі гораду i лесу. Вінаватыя ў гэтым, вядома, палякі. Перабіраючыся ў напакіданае беларусамі феадальнае старонне, бессэнсоўна яны мяр куюць, што хоць у Крынках, гэтым пасляха лопскім цені гораду, магчыма выжыць... А ix жа можна толькі ціха памерці.

Długa śmierć Krynek

Do tych porastających mchem Krynek, kędy zapada się prowincjonalny szlak, kursują autobusy. Miewają pasażerów. Pojawiają się także auta. Obwąchując napotkane zaułki, wtaczają się w czyjeś wrota (przy ujadaniu kundla). Czasami łomocze żelastwem w zapłociu samochód ciężarowy ze wzdętą plandeką, sunąc w trzasku łamiących się gałęzi zapuszczonych posesji (ktoś coś wywozi). Przypałęta się zarośnięty oberwaniec; skądś dolatuje, niczym odgłos rzucanych kamieni, bluzganie młodego pijaka.