Выбрать главу

Nie wiedzieć czemu, ciągle tu jesień, czy to latem czy w zimie.

Nie mogę jakoś pojąć tego, czemu w Krynkach mieszkają ludzie. Już dawno nie powinno ich być tutaj; budynki garbacieją i chylą się ku ziemi, a rozmyte uliczki porosną niebawem rześką brzeziną, młodniakiem z grzybami. Puszcza przygarnie do się tę zbyteczną dla kapitalizmu okolicę: na niegdysiejszych ogrodach rozrosną się malinowe chaszcze, dziki wyryją sobie barłogi pod dębowymi podwalinami i poczną paść się sarny na trawiastych zastodolach... Późni się przyjście cywilizacji miasta i lasu. Winni temu są oczywiście Polacy. Przesiedlającym się w te, porzucane przez Białorusinów feudalne strony, zupełnie bez sensu wydaje się, tym przybyszom, że przynajmniej w Krynkach, w tym pochłopskim cieniu miasta, da się jednak żyć... A tutaj można jedynie umrzeć w spokoju.

Przeł. Jerzy Plutowicz