— jeśli to prawda, co mówił Korzyński
— ale człowiek jest człowiek, musi oddychać, krew musi krążyć w żyłach, mięśnie muszą pracować. Podniosłem rurę lampy naftowej, zapaliłem papierosa od błękitnego płomienia. Jak, u licha, można r o z m aw i a ć z lutymi? Równie dobrze mógłby prowadzić dialogi z formacją gieologiczną. Równie dobrze mógłby konwersować z równaniem matematycznym. Zaciągnąłem się, odkaszlnąłem. Ruch, zmiana
— o czym to miałoby przesądzać? Spojrzeć na szron na szybie, na te nibykwiaty zarastające ją od okiennicy ku środkowi… Jest tylko mróz, presja zewnętrznych warunków; pod nią wilgoć objawia się w tej i innej postaci. Gdyby szron przyjmował jeszcze bardziej skomplikowane formy, gdyby szybciej reagował na zmiany warunków zewnętrznych, gdyby w jego zawiłościach ukazywały się sensy głębsze
— czy wówczas uznalibyśmy go za niepodległą, świadomą istotę? Dlaczego więc o lutych mówimy „oni”? Dlaczego o sobie mówię „ja”? O ile bardziej, o ile prawdziwiej istnieję niż wymalowana na szybie paproć szronu? Że potrafię sam siebie objąć myślą? Cóż z tego? Zdolność do samooszustwa to tylko jeden więcej zakrętas w kształcie lodu, wymrożony na wiwat barokowy ozdobnik. Tak powstaje iluzja bytu: narzucony przez nieznane prawa wzór organizuje przypadkowe elementy, domarzają do niego kolejne, w obu kierunkach, w przyszłość i w przeszłość, coraz dłuższe gałęzie szronu, powielające tę samą złudną regularność: że był, że jest, że będzie, że żył, że żyje, że żyć będzie
— kwiat lodu
— luty
— ja. Trzeba w końcu spróbować wyzwolić się z języka drugiego rodzaju, wypowiedzieć prawdę tak, jak można ją wypowiedzieć. N i e i s t n i e j ę. Nie istnieje się. Ja tego nie myślę. Ja tu nie stoję, nie patrzę przez omrożone okno na zawieję śnieżną nad dachami Warszawy, na wiry białej kurzawy wsysane w pułapkę podwórkowej studni, na światła brudne błyskające przez zamieć z okien naprzeciw
— nie wrzucam peta do pieca
— nie naciągam na grzbiet włóczkowego swetra, nie wdziewam drugiej pary skarpet, barchanowych kalesonów, przetartego płaszcza
— nie zbieram ze stołu pożółkłych notatek, listu niedokończonego, Tajtelbaumowych papierów, nie kartkuję zapisków i maszynopisów. Każda ta czynność zachodzi i dzieje się, co się dzieje
— ale przecież to nie kwiat lodu poruszył się na szybie, jeno mróz stężał. Oziębia się. Oziębia się, trzeba dorzucić do pieca. Dorzuca się. Przykręca się knot lampy. Za oknem wyje wiatr, klekoczą dachówki. Sika się do nocnika. Się przykrywa się pierzyną, trzema kocami. Chucha się w grabiejące dłonie. Zyga chrapie głośno, słyszy się, jak on się przewraca z boku na bok i przez sen mlaska. Zamyka się oczy i wtedy powracają obrazy, słowa i myśli. Czerstwe oblicza czynowników Zimy nad sztywnemi kołnierzykami. Luty ponad naftowym ogniem na skrzyżowaniu Marszałkowskiej i Jerozolimskich. Komisarz Preiss z ręką na globusie starym, rumiana twarz, wesołe oczka. Grzmiący prawdy nieubłaganej rewolucji Miczka Fidelberg. Pan Korzyński wypływający z mroku w obłok żółtego światła, czarny kikut dłoni na albumie lodu. Wściekły świecień na tapecie salonu Marji Welc. Zarys sylwetki bezuchego piłsudczyka
— i koperta biała jak sybirski śnieg. Nie sstrachaj ssię. Ojciec z rewolwerem w dłoni, podwójna plamka krwi na czystym gorsie jego koszuli niczym czerwony cudzysłów domykający krzyk, strzał i masakrę. Wiatr huczy i gwiżdże. Robactwo biega po ciemnej izbie. Jechać? nie jechać? Jeżeli nie wszystkie drogi prowadzą do absurdu, to jednak niema może takiej udeptanej, któraby nie prowadziła tam, jeżeli wiedzie po niej ktoś dziwaczny. Ktoś, kto tam, gdzie go nie potrzeba, jest,
— w chwilach zmęczenia rękę nam podaje,
— gdy go szukamy, w nas samych się chowa i wzrokiem naszym badawczym kieruje,
— idzie przed nami niepostrzeżony i ciemnym światłem drogę nam oświeca,
— dziwny przewodnik, wróg, przyjaciel?
II TRANSSYBERJA
Naprawdę jest jeszcze poza istnieniem i nieistnieniem trzecia ewentualność, podobnie, jak poza tym, że lampa jest zwierzęciem żywym, i tym, że lampa jest zwierzęciem nieżywym, leży jeszcze trzecia ewentualność, że lampa wcale nie jest zwierzęciem. Oczywiście, jeśli lampa jest zwierzęciem, to musi być albo żywa albo nieżywa w sensie umarłości. Zarówno wtedy, gdy mówimy o czymś, że żyje, jak że jest umarłym, suponujemy, że jest wogóle organizmem. Podobnie wtedy, gdy mówimy o czymś, że istnieje, to coś stwierdzając, oraz gdy mówimy, że „nie istnieje”, gdy negujemy, wydając sąd przeczący, — suponujemy pewien warunek wspólny istnieniu i t. zw. nieistnieniu. Ale można i ten warunek zanegować; powiedzieć, że lampa nie jest ani zwierzęciem żywym, ani zwierzęciem nieżywym, tylko że nie jest żadnym zwierzęciem, powiedzieć, że przedmiot dany wogóle ani jest, ani „nie jest”, tylko że „nie jest” w innym, szerszym sensie, że nie istnieje nawet to, co jest warunkiem, aby można było słusznie orzec, że dany przedmiot „nie jest” w pierwszym sensie. Język tych rzeczy nie odróżnia.
ROZDZIA Ł DRUGI O miazmatach luksusu
17 marca 1891 roku według rachuby juljańskiej ukazał się reskrypt cara Aleksandra III nakazujący budowę linji kolejowej prowadzącej od stacji Miasy przez Czelabińsk, Pietropawłowsk, Omsk, Tomsk, Krasnojarsk, Irkuck, Czytę, Błagowieszczeńsk i Chabarowsk do Władywostoku. maja we Władywostoku następca tronu, przyszły Impierator Wsjerassijskij Mikołaj II, położył kamień węgielny pod drogę żelazną znaną potem jako Wielikij Sibirskij Put’, Transsibirskaja Żelieznadarożnaja Magistral, Transsib. Oddawano ją do użytku etapami
— tak jak postępowała budowa prowadzona jednocześnie od różnych stacyj
— ostatecznie przyłączając do linji także Moskwę i Sankt Peterburg; w październiku linja sięgnęła od brzegu Oceanu Spokojnego do Bałtyku. Transsib liczy sobie blisko dziesięć tysięcy kilometrów długości. Położenie tej magistrali uszczupliło Skarb cesarstwa o ponad półtora miljarda rubli. W broszurze historji i szczegółom budowy Koleji Transsyberyjskiej poświęcono kilkanaście stron, a o kwestji mandżurskiej i wojnach rosyjskojapońskich ledwie wspomniano. Najkrótsza droga do Władywostoku prowadzi nie przez Błagowieszczeńsk i Chabarowsk, lecz przez Mandżurję, przez Zabajkalsk, Charbin i Ussurijsk. Mandżurja po zdobyciu przez Japończyków Port Artura i klęsce floty rosyjskiej pod Wyspami Czuszimskimi została w sierpniu roku, w traktacie pokojowym zamykającym pierwszą wojnę, oddana „w wyłączne władanie Chin”. Jednak na początku drugiej wojny Rosja ją odzyskała, koncentrując następnie zmagania wokół kontroli niezamarzających portów amurskich i Sachalinu oraz problemu zabezpieczenia Kamczatki i północnych tras syberyjskich; sprawa Koreji, Półwyspu Liaotuńskiego i Port Artura zapadła w plan dalszy. W traktacie rosyjskochińskim z roku Mandżurja przeszła oficjalnie pod władztwo cara; kosztowało to rosyjską dyplomację dwa miljony rubli łapówki dla ministrów Państwa Środka. Czymże jednak były owe miljony w porównaniu z budżetem budowy Transsibu? A nareszcie cała trasa Magistrali znalazła się na terytorjum Rosji. Ostatnie strony broszury, jaką znajdował w swym przedziale każdy pasażer w klasie Luks, zajmował opis projektu Koleji Dookołaświatowej, w którą miał się przeobrazić Transsib po zapewnieniu połączenia z linją biegnącą z Półwyspu Czukockiego przez Cieśninę Beringa na Alaskę; Transsib stanie się wówczas Trójkontynentalną Koleją Paryż Nowy Jork. Koncesję na tę linję otrzymało konsorcjum Edwarda Harrimana, finansowane w większości przez inwestorów z Wall Street, i w roku rozpoczęło budowę tunelu pod Cieśniną, od wschodu i od zachodu. Budowa, sama w sobie niezwykle trudne przedsięwzięcie inżynieryjne, była ciągle opóźniana i wstrzymywana przez rozmaite czynniki zewnętrzne: a to wojnę z Japonją, a to intrygi dworskie kilku Wielkich Książąt, którzy