— jako udziałowcy Lenzota
— byli bezpośrednio zainteresowani w utrzymaniu Amerykanów z dala od syberyjskich bogactw, a to przez petycje Dumy, gdzie co chwila odzywały się resentymenty po sprzedaży Stanom Zjednoczonym Alaski, a to wreszcie mniej lub bardziej jawne akcje sabotażowe konkurencyjnych wobec Harrimana Societes Anonymes, Aktiengesellschaften i Companies Limited, których pod rządami Stołypina i Struva rozmnożyło się w carskiej Azji co niemiara
— które wszakże coraz mocniej i głębiej zrastały się z organizmem gospodarczym Rosji i w dużej mierze to im zawdzięczała ona poprawiającą się sytuację ekonomiczną, mimo krachów na światowych rynkach. Jedno, co w czas kryzysu nie traci na wartości, to właśnie kamienie i metale szlachetne, a dobywanie bogactw naturalnych ziemi to najpewniejszy interes ze wszystkich. Tylko podczas budowy Transsibu znaleziono kilkadziesiąt pokładów rud metali i węgla. Cudzoziemscy gieologowie spekulowali zresztą także na temat ukrytych w zachodniej Syberji złóż ropy. Eksport zimnaza rósł co roku o kilkadziesiąt procent; irkucka wieża Sibirchożeta była ponoć najwyższym budynkiem w Azji. W grudniu roku na giełdzie w Nowym Jorku za uncję tungetytu płacono dolarów i centów, więcej niż dwudziestokrotność ceny uncji złota. Bez wątpienia sporo było w tym carskiej propagandy
— ale że z Syberji płyną wielkie bogactwa, o tym świadczył chociażby wystrój wagonów pierwszej klasy w Ekspresie Transsyberyjskim, „najbardziej luksusowym pociągu świata”. Z broszury się dowiedziało się, że obecny tabor
— trzecia gieneracja po imponującym przepychem składzie prezentowanym na Wystawie Światowej w Paryżu w roku
— był dziełem Sanockiej Fabryki Wagonów L. Zieleniewskiego oraz Lwowskiej Fabryki Maszyn, Kotłów i Pomp. Przynajmniej więc podwozia i stalowy szkielet wyszły spod ręki polskiego inżyniera; wnętrza projektowali Rosjanie, po części wzorując się na wypełnionej lustrami empirowej salonce Mikołaja I, zresztą też zbudowanej przez Polaków. Ściany ponad boazerją i sufit atdielienja obito ciemnozieloną croisą, ozdobioną złotemi i szaremi motywami roślinnemi. Mosiężne wykończenia
— guzy, klamki, zamki, zatrzaski, ramy, okucia, kraty, uchwyty i haki
— wypolerowano, aż lśniły w świetle elektrycznem, przypominając raczej zawieszone w powietrzu krople i kleksy metalicznej cieczy. Wszystkim nadano finezyjne, cokolwiek niepraktyczne kształty, niekiedy tak skomplikowane, że zupełnie maskujące ich rzeczywiste funkcje. Dobrą minutę studjowało się symetryczne rączki okna, odlane w formie ryczących lwów z uniesionemi ogonami. Otóż aby otworzyć okno w przedziale, należało szarpnąć lwy za ogony; aby zamknąć
— wcisnąć metalowe języki w paszcze zwierząt. Żarówki skryte za kolorowemi kloszami włączał naścienny pokrętnik: złote Słońce z grubemi, spiralnemi promieniami. Potem pomyślało się, że pokrętnik najpewniej rzeczywiście wykonany jest ze złota. Pościel uszyto wyłącznie z najlżejszej bawełny i jedwabiu. Podłogę pokrywał gruby dywan koloru rdzy. Zzuło się buty i stanęło się na nim w samych skarpetach, potem boso
— pieszczota nagich stóp. Czuło się, jak dotyk, zapach i barwy luksusu przenikają przez skórę, w powietrzu i w świetle, fala za falą, osadzając się w mięśniach, we krwi, w kościach
— maleńkiemi molekułami rozkoszy. Ekspres Transsyberyjski opuścił Dworzec Jarosławski w Moskwie lipca, w piątek, o godzinie dziesiątej wieczorem, co się zgadzało z rozkładem jazdy wydrukowanym w Putiewaditielu. W ścianie, obok minisekretarzyka i szafki na ubrania, naprzeciwko ukrytej za lustrem umywalki, znajdował się niewielki barek. Ledwo pociąg się rozpędził, nalało się z butelczyny powitalnej ładnie przechłodzone szampanskoje. Do dna! Za Benedykta Gierosławskiego, jakim się będzie pośród tych, co nie znają Benedykta Gierosławskiego! Za oknami przemykały cienie zabudowań przedmieść, potem wsie i drzewa
— pociąg wyjechał z moskiewskiej zimy, nagle szybę zalał czereśniowy karmin letniego słońca, zorzy posłonecznej, bo samo Słońce schowało się już pod horyzontem, ale i tak zalśniły płomiennie w przedziale wszystkie glancwypolerowane stalunki, zajaśniała boazerja i obicia sukienne. Szarpnęło się lwie ogony, otwierając okno, i lato wlało się do środka, ciepły wiatr nadął haftowane zazdrostki i firanki aksamitne. Stało się z głową wsuniętą w strumień tego wiatru, pod kataraktą słonecznego różu, z półprzymkniętemi oczyma i wpółotwartemi ustami. Minuta, dwie, i więcej, aż się utraciło poczucie czasu
— pozostała tylko jedna miara: tuktuktukTUK, tuktuktukTUK, tuktuktukTUK. Nie rozpakowało się bagaży. Miało się trzy walizy i torbę podręczną
— sfatygowany sakwojaż sprzedało się w moskiewskim lombardzie, podobnie jak kożuch i resztę starej odzieży, to jest tę niewielką jej część, jaką chcieli tam wziąć. W tym samym lombardzie, w którym kupiło się gustowną laskę z główką z kości słoniowej w kształcie delfina, pióro Watermana (złocony Eyedropper), a także zegarek markowany przez Uhrenfabrik von J. Rauschenbacha, z posrebrzaną dewizką
— oraz sygnet z Korabiem w heliotropie. Skąd w arbackim zastawie sygnet z polskim herbem? Skoro się go znalazło w takim zbiegu okoliczności, nie kupić go, to jak odwrócić się plecami do miłości od pierwszego wejrzenia. Gierosławscy pieczętują się Lubiczem, ale jaka to różnica pośród tych, co Gierosławskich nie znają? Szlachcic a szlachcic, jeden pies, byle sygnet dobrze na palcu leżał. Wsunęło się walizy do schowków, wyjąwszy tylko pyjamę, schlafrock i łaziebne utensylja. (W klasie Luks znajdowały się obszerne, w pełni wyposażone łazienki). Zanim zmierzchło na dobre, do drzwi zapukał prawadnik wagonu, grubas o chłopskiej twarzy, w przypominającym kozacki mundurze z szamerunkami złotemi i lśniącemi galonami. Witał wszystkich nowych pasażerów, wypytując, czy czego im nie trzeba, czy znajdują przedziały wygodnemi, a gdyby jednak coś
— do usług, do usług, Wasze Wielmożności. Wsunęło się mu w paluchy trzyrublówkę. W dzień i w nocy, Wasze Błagarodje! Przyniósł potem dzbanek gorącego czaju; jednym z głównych zadań prawadnika jest pilnowanie ognia w wagonowym samowarze. Czaj się przydał: natrafiwszy w papierach na kopertę bezuchego piłsudczyka, pogwizdując i bijąc obcasem do rytmu, otwarło się ją nad parą. Benedykt Gierosławski spaliłby kopertę bez otwierania
— ale tamten Benedykt Gierosławski oddalał się z każdym obrotem kół Ekspresu, tuktuktukTUK, trzeba zapomnieć o Benku biedaczynie. W kopercie znajdowała się pojedyńcza kartka papieru, wtrójzłożona, na której grubą, tłustą czcionką maszynową wybito w dwunastu rzędach bezsensowne ciągi liter.
XROZOJLBEXWABTXVEFIS
AMOKOREWSDXWFCEYTKUY
HVOZLFARJSODLAYTOREE
KJPVORAABTXWBATFBAOG
LJZBKNCGBBKVNYEUTJCF
JCARSXSFBYOKMXDLNGWZ
AHSALREZSXDRJCARYDWH
HJMSPMZPJXCPFYILMWIR
JYRGFLIDARMPFGBYPWLB
UNXUJNWPFAZZUJRLNDXR