— to jest Ekspres Transsyberyjski, podróż, czas magiczny, godziny jak dni, dni jak miesiące. Roześmieje się. Nie. Odwróciło się twarz do szyby. Może sobie pójdzie. Cisza się przeciągała, cisza, to znaczy hypnotyczny hałas pociągu, tuktuktukTUK. Spoglądało się na przeźroczyste odbicie panny Jeleny w oknie, zawieszone na tle lesistych wzgórz i chmur deszczowych; przepływało po pejzażu jak refleks po powierzchni wody, blady duch bladego dziewczęcia. Czarny lok, który wymknął się z fryzury, wsunęła za uszko, unosząc ku twarzy dłoń w obłoku koronek białych, nawet ten gest stanowił zaproszenie do rozmowy. Gdy Jelena obracała głowę, na aksamitce migotała ciemnoczerwona gwiazdka
— rubin? W srebrze drobnych kolczyków lśniły czarne perły. Rysy jej twarzy nakładały się na odległe wspomnienie o
— kuzynce? córce sąsiadów z Wilkówki? Zbyt duże oczy, zbyt ostry nos, uroda zrodzona z niedoskonałości, czarnobiały makijaż jeszcze je podkreśla, trudno oderwać spojrzenie, trudno zapomnieć. Rozglądnęła się po przedziale, szukając ujścia dla energji niecierpliwej, pretekstu dla rozładowania sytuacji. Zatrzymała wzrok na papierach rozrzuconych na blacie.
— Co to za szyfry? Się poderwało się, przyskoczyło się do sekretarzyka.
— Aach, nie
— się zaśmiało się, zbierając maszynopisy i rękopisy do teczki
— żadne szyfry; ot, zabawa w logikę matematyczną.
— Tak? Spojrzało się podejrzliwie.
— Panna znajduje matematykę interesującą? Zrobiła obrażoną minę.
— Czy nie mogę się zainteresować tym, czego nie znam? Czyż każdy zdrowy umysł nie intrygują najmocniej właśnie te rzeczy, z któremi nie miał się okazji zetknąć, rzeczy jeszcze niepojęte, tajemnicze i egzotyczne
— w przeciwieństwie do tego, co znane i już nudne? Dlaczego pan się dziwi, panie Benedykcie?
— Sięgnęła po jedną z kartek.
— Proszę mi powiedzieć, to na przykład, o co w tym chodzi?
— Och. Tego raczej się nie da… No dobrze, niech panna tak nie patrzy. Mój Boże, czy istnieje bardziej banalny chwyt konwersacyjny? Należy pozwolić mężczyźnie rozgadać się o jego pracy, jego hobbies, pozwolić zaimponować salonowo, niech sądzi, że kobieta naprawdę jest tego ciekawą i słucha pilnie; niech paw rozpostrze swój ogon. Znało się przecież tę zasadę. A jednak:
— Logika, mhm, logika zajmuje się regułami rozumowania, poprawnością metod wyciągania wniosków, czy panna naprawdę chce o tym słuchać?
— Kiedy pytają, czym się pan para, to co pan mówi?
— Że jakoś wiążę koniec z końcem. Uniosła brew.
— No dobrze.
— Usiadło się naprzeciw panny Jeleny, położyło się teczkę na kolanach, wygładziło się papiery.
— Pracuję nad logiką zdań. Każde zdanie ma jakąś wartość logiczną. Wartość
— w odniesieniu do prawdy. Ale nie wszystko, co mówimy, jest zdaniem w sensie logicznym. Nie są nimi na przykład pytania, nie są rozkazy, wypowiedzi pozbawione podmiotu lub orzeczenia bądź w inny sposób upośledzone na znaczeniu. Bambarara bumbaruje bimbaryka. Czy jest to prawda, czy fałsz? Rozumie panna?
— Tak, tak.
— Od starożytności, od Arystotelesa przyjmowano za obowiązującą klasyczną logikę dwuwartościową. Nazywa się ją dwuwartościową, ponieważ operuje dwiema wartościami: prawdy i fałszu. Każde zdanie jest albo prawdziwe, albo fałszywe. Od Arystotelesa pochodzi też kilka podstawowych reguł logiki, o których mogła panna słyszeć. Reguła niesprzeczności, głosząca, że to samo zdanie nie może być zarazem prawdziwem i fałszywem. Rozmawiamy i nie rozmawiamy. Żyję i nie żyję. Jestem człowiekiem i nie jestem człowiekiem. Absurdy oczywiste. Reguła wyłączonego środka
— że dla dowolnego zdania są tylko dwie możliwości: albo prawdziwe jest to zdanie, albo jego zaprzeczenie. Pada albo nie pada. Jest dzień albo nie jest dzień. Jedziemy pociągiem albo nie jedziemy pociągiem. …Już jednak w starożytności polemizowano z zasadami logiki Arystotelesa.
— Się rozpędzało się.
— Znamy z Cycerona spór Chryzypa z Diodorem o prawomocność przepowiedni augurów i chaldejskich wróżbitów. Ze stoików byli zatwardziali determiniści i dwuwartościowcy, panno Jeleno, omnem enuntiationem aut veram, aut falsam esse. Ale sam Arystoteles miał takie chwile zwątpienia w Hermeneutyce, gdy rozważał na przykład bitwę morską, która może, ale nie musi się rozegrać dnia jutrzejszego. Potem to przemykało przez scholastykę średniowieczną, Paulus Venetus w Logica Magna wrzucił wszystkie owe przyszłe bitwy morskie do kategorji zdań „nierozstrzygalnych”, insolubilia. A kilkanaście lat temu problem podniósł na nowo doktor Kotarbiński, w miejsce logiki dwuwartościowej proponując logikę trójwartościową. …Otóż nie wszystkie sensowne zdania są prawdziwemi lub fałszywemi w momencie wypowiadania. „Wszelka prawda jest wieczna, ale nie wszelka prawda jest odwieczna”. Znaczy to, panno Jeleno
— się rozpędziło się już do słowotoku prawie
— że gdy zdarzenie jakieś zajdzie, prawda o nim zostaje ustalona i cokolwiek o nim stwierdzimy, będzie to już prawdą lub fałszem; dopóki jednak przebieg owego zdarzenia nie został przesądzonym, twierdzenia o nim nie są ani prawdziwe, ani fałszywe. Takie zdania posiadają inną wartość logiczną, są właśnie „niezdecydowane”. Czy dojedziemy na czas do Irkucka? Cokolwiek teraz o tym powiem, nijak się to będzie miało do prawdy i fałszu.
— Czy dobrze pojmuję: stara logika ma dotyczyć tylko przeszłości, tak?
— Mniej więcej. W tym punkcie różnię się bowiem z Kotarbińskim. Nie mam owej pewności. Trzeba odpowiedzieć sobie na trzy pytania: …Czy prawa logiki wszyte są w samą rzeczywistość
— jak osnowa w tkaninę, rytm w melodję, kolor w światło
— czy też tworzymy je sobie jako swoisty język służący do opowiadania o świecie? Czy zatem byłyby inne, gdybyśmy inaczej mówili, inaczej myśleli, pochodzili z innej kultury, innej Historji, innemi ciałami uczestniczyli w świecie, innemi zmysłami świat odbierali? Czy byłyby one dla nas inne, gdybyśmy nie byli ludźmi? Czy zatem są inne dla lutych? …Czy w ogóle istnieje ta prawda, do której odnosi się każda logika, prawda jako taka, to znaczy obiektywna, absolutna miara słuszności wszystkich sądów
— czy też mamy tylko niepełne przybliżenia, oparte na tym, co wiemy, co możemy poznać, tacy, jakimi się rodzimy? Jeśli jednak nie ma prawdy obiektywnej i absolutnej, to nie mamy także prawa mówić o żadnych przybliżeniach do niej: można być bliżej lub dalej konkretnego punktu, w odległości liczonej po konkretnej skali
— lecz nie można się przybliżać ani oddalać od miejsca, które nie istnieje, lub które pozostaje nieokreślone w przestrzeni. Albo więc dano nam prawdę obiektywną, niezależną od tego, kto ją poznaje, albo w ogóle nie ma prawdy i fałszu w takim sensie, w jakim wszyscy posługują się temi słowami. …I wreszcie: jaki argument stoi za przyznaniem specjalnego statusu zdarzeniom przeszłym, że do nich stosuje się logika dwuwartościowa, a do zdarzeń przyszłych już nie? One pozostają nieokreślone, im dalsze od naszego bezpośredniego doświadczenia, im mniej zdeterminowane, tem bardziej. Dlaczego analogicznej zasady trójwartościowości nie stosujemy do rzeczy minionych? Czy nie jest to zaledwie uprzedzeniem wynikłem z natury ludzkiej
— bo człowiek pamięta przeszłość, lecz przyszłość tylko sobie wyobraża, tylko przewiduje? Czy więc logika dwuwartościowa nie powinna obowiązywać jedynie w stosunku do najbardziej bezpośrednio nam danej teraźniejszości? Panna Jelena słuchała z wielką uwagą, pierś w przód podana, czółko do góry, oczka szeroko otwarte, to trzeba było jej przyznać, bardzo dobrze odgrywała zainteresowanie.