— przystanęła i dygnęła. Pociągnęło się pannę w przeciwną stronę.
— Książę pewnie nagadał im do słuchu. Myśli pan, że on rzeczywiście spodziewa się zamachu? Mówili, że przypadkowa awarja
— no ale co mieli mówić? Nie można tu stać za długo, jeszcze coś na nas wjedzie. Inna rzecz, że tych dwóch panów z ochrany, co plątali się po Luksie, oni już z nami nie jadą, wysiedli chyba wczoraj wieczorem. Czyli sprawa się wyjaśniła. Chociaż po księciu nie widać wielkiej ulgi… Panie Benedykcie! Doprawdy! Co takiego fascynującego znajduje pan w tutejszej trawie? Czy pan mnie w ogóle słucha?
— Słucham.
— Ma pan okazję
— szepnęła.
— Mhm?
— Oto i pański wilk. Czeka. Chodźmy.
— Co?
— Sądzi pan, że ugryzie? Założę się, że niewiele zębów mu zostało. Czuło się rumieniec gorący na policzkach.
— Wystarczy. Uniosła głowę.
— Pokazują się pierwsze gwiazdy. Pan spojrzy. Co to za konstelacja?
— Nie wiem.
— Uwolniło się ramię.
— Wybaczy mi panna. Wskoczyło się na podest i się skryło się we wnętrzu wagonu. Pomysł przeczekania do Irkucka za zamkniętemi drzwiami przedziału znowu zyskał na atrakcyjności. W perspektywie korytarza pojawiła się pani Blutfeldowa. Wyskoczyło się na drugą stronę składu. Tutaj znacznie mniej pasażerów wybrało się na przechadzkę, od północy nie było zielonego pola podchodzącego pod liściastoiglasty las, jak na południu; tu niemal od razu za nasypem zaczynał się nagi piarg, z zachodu łamany przez tarasy schodkowe i cięty przez głęboką rzekę skalnego rumoszu, ze wschodu ciągnący się prawie do samego szczytu, górującego nad przełęczą i doliną niczym baszta strażnicza. Się wspięło się kilkanaście metrów, przysiadło się na nagrzanym przez słońce piaskowcu. Ekspres zatrzymał się tuż przed zakrętem, za którym tory schodzą po wielomilowym łuku w dolinę jeszcze niższą. Pasażerowie rozeszli się po okolicy, stąd widziało się całą łąkę za pociągiem, zbocza przeciwległych gór, dziwnie spłaszczonych i zaokrąglonych; także przykryty wieczornym cieniem wąwóz, z którego tory się wyłaniają. Nawet w swych spacerach i wyborze miejsc, gdzie rozkładali na trawie koce i improwizowali małe pikniki, pasażerowie instynktownie zachowywali podział na pierwszą i drugą klasę: nikt z jadących w Luksie nie zawędrował na zachód, poza linję wagonu restauracyjnego, i również niewielu z kupiejnych wagonów ją przekraczało. Widziało się kapelusze i meloniki mężczyzn i białe parasolki kobiet na tle zieleni ciemnej, grupki spacerujących docierały do zarośli i drzew. Były też dzieci
— ścigały się, pokrzykując, między wagonami Ekspresu; dzieci, choć nieliczne, robiły najwięcej hałasu. Góry Uralu stały natomiast ciche, spokojne
— obraz sennej dziczy sprzed inwazji człowieka. Niskie Słońce kładło nań czerwień, żółć i sepię długiemi maźnięciami promieni. Kolory były ciepłe, lecz wiał tu wiatr chłodny
— zapięło się marynarkę, podciągnęło się kolana. Nikt nie patrzył. Książę ze świtą pozostał po drugiej stronie, za lokomotywą. Stalowy potwór nie dawał znaku życia, z komina nie unosił się oddech, nic się nie poruszało w okienkach maszynowni. Wyjęło się papierośnicę i zapalniczkę. Przemyślmy rzecz spokojnie. Się zaciągnęło się dymem. Czy rzeczywiście mogą chcieć wysadzić w powietrze cały Ekspres z powodu Nikoli Tesli? I czy rzeczywiście przyciągnęło się ich uwagę tą sceną na seansie księżnej Błuckiej? Tesla najwyraźniej ma skłonności do teatralnych gestów i megalomanji, mógł wszystko nieumyślnie przejaskrawić. Czy naprawdę jest się w niebezpieczeństwie? Już wcześniej ktoś włamał się do przedziału, zrewidował bagaże. Książę BłuckiOsiej, księżna, panna Muklanowiczówna, ich gierki
— to wszystko przecież nieważne. C z y j e s t s i ę w n i e b e z p i e c z e ń s t w i e? Prawda, gdyby Tesla jakimś cudem zdołał wypalić Lód z Rosji, zlikwidowałby tym samym cały przemysł zimnazowy. W normalnym kraju podobna decyzja byłaby kwestją rachunku korzyści i strat, bilansu nacisków politycznych i gospodarczych. Ale w Cesarstwie Rosyjskim
— kapitan Priwieżeński słusznie prawił
— przeważył zapewne sen Imperatora albo święta wizja Rasputina. Miecz samuraja! I Mikołaj złapał za pióro i zamówił u swego serb skiego imiennika ogień święcony na lute. Co więc pozostało ludziom Sibirchożeta i ich poplecznikom, skoro żadne racjonalne argumenty nie mają tu wpływu na proces decyzyjny? Należy wszelkiemi środkami uniemożliwić wykonanie carskiego zlecenia przez Teslę. Który to wagon zawiera jego bezcenne wynalazki? Spojrzało się ku końcowi składu. Za drugą klasą (trzecia klasa i wagony najtańsze chodzą według innego rozkładu Transsibu) znajdowało się kilka wozów towarowych, wszystkie głucho zamknięte. Nie było przy nich nikogo. Zmrużyło się oczy pod zachodzące Słońce. Od tamtej właśnie strony, od zachodu wspinała się na piarg
— jasny oblask nad głową, ciemna spódnica
— panna Christine, tak, to ona. Wstało się, podało się rękę.
— Merci.
— Zadyszała się lekko.
— Chciałam z panem porozmawiać bez Nikoli…
— Rozłożyło się na głazie chustkę, usiadła.
— Opowiadał mi, że uratował mu pan życie, może pana posłucha, pana musi posłuchać.
— Na jej niemieckim ciążył angielski akcent, niektóre słowa wymagały od Christine chwili namysłu, marszczyła wtedy czółko i wydymała wargi.
— Widział pan, co on ze sobą robi. Wyrzuciło się niedopałek.
— Benedykt Gierosławski.
— Ach. Ja
— przepraszam. Christine Filipov.
— Miło mi.
— Bardzo przepraszam, że tak… Ale pomyślałam, że okazja może się już nie nadarzyć. Czy mógłby pan… Nikola rzadko pozwala się oderwać od swojej pracy, nie poświęca wiele uwagi ludziom. Rozmawiał z panem, prawda?
— Chodzi pannie o to jego dynamo tungetytowe?
— Podłącza się co dzień. Nie mogę na to patrzeć. Proszę pana, on ma sześćdziesiąt osiem lat! Czasami trwa to kwadrans i dłużej, nie potrafi się oderwać. Mówi potem do siebie na głos, opisuje jakieś fantastyczne miasta; każe się prowadzić za rękę, bo nie potrafi już odróżnić wyobrażenia od rzeczywistości, gubi się w tych imaginacjach jak we mgle. Chciał nawet, żebym ja mu nakręcała maszynę. W Pradze ma gieneratory elektrycznotungetytowe, korzysta z elektrowni miejskiej. Myślałam, że teraz, jak wyjedziemy… Niechże mu pan przemówi do rozumu! Kim ona właściwie jest dla Tesli? Czy rzeczywiście skandalicznie młodą paramour, jak chcieliby plotkarze Luksu? Przecież nie można spytać ją wprost. Pytania nie wprost
— „Cóż za podobieństwo! Nie córka aby? Wnuczka?”
— byłyby nie mniej obraźliwe, zrozumiałaby intencję w lot. Nie ma żadnego podobieństwa.
— Stawia mnie panna w niezręcznej sytuacji…
— Uratował mu pan życie!
— Właściwie jakie argumenty miałbym wytoczyć? Czy ktoś lepiej od niego zna się na tej całej teslektryczności?
— Och, on zawsze uważa, że na wszystkim zna się najlepiej!