Выбрать главу

— Zatrzęsła się w zimnym wietrze, mimo żakietu zapiętego. Zdjęło się marynarkę. Christine zawinęła się w nią, krzyżując ręce na piersiach.

— It’s just so frustrating, I cannot bear the sight, he’s really the sweetest man on Earth but…

— Pociągnęła noskiem.

— Wie pan, on to robi od lat, od dziesięcioleci. Przedtem podłączał się bezpośrednio do prądu elektrycznego. To jest nałóg! Powiada, że za młodu spojrzał przez mikroskop, zobaczył bakcylusy, jak one ohydnie wyglądają w powiększeniu, mnie też chciał pokazywać; a że człowiek wdycha, pije te szkaradzieństwa, styka się z nimi bez przerwy

— Nikola stara się chronić na wszelkie możliwe sposoby. Pojmuje pan, traktował prąd elektryczny jako środek bakterjobójczy. Ale od kiedy spaliło mu się laboratorjum na South Fifth Avenue

— matka mi opowiadała

— zaczął żywić się elektrycznością; niekiedy w ogóle nie jadał posiłków, jeno zaraz z rana podłączał się do aparatury. Mówi, że to utrzymuje go przy zdrowiu. Być może. Ale teraz

— to już nawet nie jest elektryczność. Boję się o niego.

— Nie wiem, ile on pannie powiedział o celu tej podróży…

— zawiesiło się głos. Spojrzała pytająco.

— Martwi się panna o jego zdrowie; powinna się raczej martwić o jego i swoje życie. Jak to się stało, że w ogóle wziął pannę ze sobą w tak niebezpieczną podróż? Od początku wiedział, co mu grozi.

— Jakby Nikola uważał się za człowieka śmiertelnego…!

— prychnęła.

— To ja go zmusiłam, żeby kupił bilet na fałszywe nazwisko. Ja wybrałam ten sam pociąg, którym jedzie Biełomyszow. Ja pisałam do Kancelarji Osobistej Cara i wydzwaniałam do Ministerjum Spraw Wewnętrznych.

— Ach. Anioł Stróż. Zmarszczyła brwi.

— Pardonnezmoi.

— Spróbowało się ująć ją za rękę, ale skryła dłoń pod marynarką.

— Mademoiselle Christine, czuję się zaszczyconym, że obdarza mnie panna takim zaufaniem.

— Niech pan sobie ze mnie kpi, proszę, znam pana reputację, może istotnie Nikola się co do pana myli

— Moja reputacja!

— Blagier salonowy!

— Ach! Panna Christine zreflektowała się, zamknęła już otwarte do następnej inwektywy usta. Wydęła wargi, teraz urażona.

— Dlaczego pan mnie zmusza, żebym pana obrażała? Panu to przyjemność sprawia? Się oparło się o kanciaste łoże ciepłego głazu, uniosło się twarz ku konstelacjom bladym.

— Rzeczywiście, wyszły już gwiazdy. Niebo się oczyściło, szybkie wiatry tu wieją. Jeszcze kilka godzin temu, kilkaset kilometrów na zachód

— od horyzontu po horyzont wisiała jedna, powolna burza. Obudziłem się w nocy, przejeżdżaliśmy po moście nad Kamą, padało już, szły pod nami jakieś barki, spław drewna, długie transporty, rzeka była wzburzona, chyba wylała, palili światła na brzegach, ogniska, lampy, jakby dawali sobie znaki, przez deszcz, w ciemnościach nocy, i odezwały się światła na rzece, nieba nie było widać, mokra czerń, tylko te migoczące gwiazdy na ziemi i na wodzie. Jechaliśmy? Płynęliśmy? Lecieliśmy? Potem myślałem, że to mi się śniło. Dawali sobie znaki.

— Kim pan właściwie jest, panie Yeroshaski?

— Mam reputację, czyż nie?

— Obróciło się głowę w lewo, w prawo, w lewo.

— Spojrzy panna za tę dolinę, między te szczyty. Tam już Azja. Powiadają, że nad Krajem Lutych inne gwiazdy świecą. Rzadkie są dni czystego nieba, Zima bardzo poszarpała pogodę. Proszę spojrzeć. Czy nie jest trochę niżej zawieszone? Widać krzywiznę.

— Zatoczyło się ręką łuk.

— Naciska, napiera na ziemię, dusi. Niebo Europy ucieka od ziemi, odpychają się wzajem. A tam, a tu, w Azji

— regarde!

— następuje odwrócenie biegunów

— one się przyciągają. Mamy dobre miejsca, centralna loża w teatrze kontynentów, wszystko widać jak na dłoni. Pod niebem Europy można stanąć wyprostowanym, wziąć głęboki oddech, skoczyć bez strachu w górę, budować w górę, patrzeć w górę. Niebo Azji nawet stąd wygląda na przytłaczające, trzeba się zgarbić, opuścić wzrok, przygiąć grzbiet do gruntu, poruszać się krokiem krótkim, ostrożnym, budować wszerz i w dół. Widzi panna, jak niewiele tam miejsca między gwiazdami i puszczą.

— Może to jeszcze są wyżyny, i dlatego.

— Może. Diewuszka uśmiechała się niepewnie. Uśmiech miała uroczy

— policzki jej się zaokrąglały, wypełniały, dwa ciepłe jabłuszka, wyniosła ten uśmiech z kołyski.

— Pan jest poeta, panie Yeroshaski.

— Au contraire, mademoiselle, au contraire. Rozglądnęła się rozpaczliwie za pretekstem dla odwrócenia konwersacji. Była zbyt młoda, o rok, może dwa

— nadal zbyt młoda.

— Wołają nas!

— ucieszyła się.

— Mhm?

— Widać już naprawili, jedziemy dalej. Zeszło się do torów, pomagając pannie na zboczu zdradliwem. Prawadniki biegali, licząc pasażerów, rodzice krzyczeli na dzieci, lokomotywa posapywała cicho. Panna Christine zwróciła marynarkę.

— Ja wiem, że to się panu wydaje dziecinnem…

— Opuściła wzrok. Się uderzyło się w pierś.

— Przemówię do doktora Tesli, obiecuję.

— Na co podziękowała skinieniem i skryła się   w wagonie. Bardzo łatwo obiecuje się tu kobietom różne rzeczy. Co gorsza, potem się tych obietnic dotrzymuje. Może ona istotnie jest Aniołem Stróżem Tesli, usuwającym mu sprzed nóg kłody, których sam doktor w ogóle nie dostrzega

— a może tylko bawi się w Anioła Stróża, a Tesla folguje jej kaprysom, starcy mają słabość do naiwnej

— Nieogolony wyrostek przeskoczył ponad sprzęgiem międzywagonowym, zahaczając stopą o luźny  łańcuch;  łańcuch zagrzechotał głośno, niczym dzwon okrętowy. Chłopak zatrzymał się przy podstawionych pod wejściem do Luksu schodkach. Prawadnik z daleka bezbłędnie rozpoznał pasażera niższej klasy i ruszył ku niemu zdecydowanym krokiem. Malczik wszakże nie zwrócił nań uwagi.

— Gaspadin Gierosławski! Dopięło się marynarkę.

— Czego chcecie?

— warknęło się ostro, maskując odruchowo strach nagły.

— Nie wysiadajcie w Jekaterynburgu!

— Jadę dalej. Ale co wam do tego, gdzie

— Nie wychodźcie z pociągu! Zmówili się na was!

— Co? Kto?

— Że wy ottiepielnikom zaprzedani, taka pewność u nich. Malczik przyskoczył jeszcze bliżej, wytrzeszczył wyłupiaste ślepka, coś mu zaświeciło i zapulsowało w lewem oku, czarna tętnica w źrenicy czarnej; był przerażony, przerażał własnym strachem. Chciało się go odepchnąć

— chwycił za nadgarstek. Palce miał lodowate, ten dotyk prawie parzył.

— Nie możemy strzec Waszego Błagarodja, nie było czasu, nie przekonał ja ich, nie wychodźcie z pociągu. Przeżegnał się od prawej i odruchowo przycisnął do warg sinych zimnazowy medalik.

— Miej nas w opiece, Tobie się oddajemy, miej nas w opiece. Prawadnik złapał go za kołnierz, ale młodzik się wywinął i odbiegł, zaraz skręcając za wagon. Prawadnik wygrażał za nim kułakiem.