Выбрать главу

— po trzecie, właściwie co się dzieje…? Uniosło się dłoń przed oczy. Nie drżała. Chuchnęło się w garść. Nie pojawił się żaden ciemny osad. Uchyliło się zasłonki i spojrzało się przez interferograf. Bez zmian, światło nadal interferuje ze światłem. Rzeczywiście, się czuje się nadnormalnie rześkim, ale też nie jest to nic niezwykłego, czasami wystarczy kieliszek wódki dobrej. Tesla dopytywał się był o wpływ na władze rozumu. Pamięć

— czym jest pamięć ujmowana właśnie jako fenomen umysłowy: magazynem pracy duchowej czy prostem odbiciem stanów mózgu? Wyglądało się na migające za oknem ostatnie zabudowania Tiumenia. Jeśli ma się rację i nie istnieje jedna przeszłość, nie może również istnieć jedna pamięć przeszłości: pamięta się wiele wersyj wzajem sobie przeczących, a umysł usiłuje je jakoś pogodzić, i stąd rozmyte wspomnienia, fałszywe memorje, białe plamy, gdzie pamięci się na siebie nałożyły, zamazały, zniwelowały. Lecz człowiek oćmieczony, wdrożony w logikę lutych,   taktak, nienie, pod arystotelesowskim nożem prawdy

— czy on nie powinien pamiętać przeszłości jasno i wyraźnie, bez żadnych wątpliwości?            A może Tesla zwyczajnie usprawiedliwiał w ten sposób swój nałóg? Spojrzało się na szpargały na sekretarzyku. Gdzieś między nimi znajdował się zaszyfrowany list piłsudczyków. Znalazło się ołówek i, bez namysłu, na marginesie broszury Transsibu, odtworzyło się z pamięci cały list, jedenaście wierszy po dwadzieścia liter, i jeszcze dwie, szeregi bezsensownych kombinacyj znaków, których nawet matematyk nie zapamięta łatwo. Następnie wyjęło się właściwy list. Się zaśmiało się szyderczo. W rzeczy samej: bez namysłu, bez wątpliwości, jasno i wyraźnie! Tylko że zupełnie co innego niż w szyfrze. Odrzuciło się precz zgniły owoc pamięci. A czy jest w ogóle sens łamać sobie nad tym listem głowę? Mogli się z góry umówić, że dana litera albo sekwencja liter oznacza konkretne słowo, zdanie

— nie idzie ich nijak odgadnąć. Mhm, tylko czy odbiorca takiego listu będzie nosił z sobą książkę kodów, latami, na zesłaniu, w dziczy i w mrozach Sybiru, na wyrębie tajgi i w kopalniach, w rotach wędrownych, pod okiem strażników i między szpiclami ministerjalnemi

— niemożliwe, nie tak się umówili. A zatem jest to szyfr oparty wyłącznie na tym, co zaległo w pamięci adresata listu. Nie mogą mieć nawet pewności, czy odbiorca znajdzie akurat papier i ołówek; może pozostanie mu jeno badylem na śniegu bazgrać. Więc żadnych książek. Metoda, którą zapamiętał na lata, wystarczająco bezpieczna i wystarczająco prosta. Jeśli klucz, to łatwy do zachowania w głowie.             Czy coś podobnego w ogóle istnieje? Obgryzało się w zamyśleniu paznokieć. Jaką metodę by się wybrało, będąc w identycznej sytuacji? Przesunięcie liter w alfabecie. O z góry ustaloną liczbę miejsc. Jeśli o jedno, to B zamiast A, C zamiast B, D zamiast C, i tak dalej. Jeśli o

— mhm, ile jest warjantów takiego szyfru? Tyle, ile liter w alfabecie. Nie ma w liście polskich znaków, więc trzymają się notacji łacińskiej. Wystarczy teraz próbować z pierwszym wierszem: jeśli nie wyłoni się sens już na początku tekstu, nie ma po co męczyć się z resztą. Wzięło się czystą kartkę, zapisało się łaciński alfabet, od A do Z, numerując litery od  do . No dobra, przesuwamy o jeden. YSPAPKMCFYXBCUYWFGJT. O dwa. ZTQBQLNDGZYCDVZXGHKU. O trzy… Sprawdziwszy bezskutecznie wszystkie możliwe przesunięcia, zapatrzyło się w bieriozowe zagajniki przepływające za oknem na tle zielonych pól. Krajobraz podobny do krajobrazu, przez te równiny podróżuje się jak okrętem przez ocean, fala nie do odróżnienia od fali, trzeba wierzyć gwiazdom i zegarom, że inną wodę tnie kadłub, niż ciął wczoraj. Ręka zmięła ostatnią zapisa  ną kartkę, cisnęła w kąt. To istotnie byłby zbyt prosty system, skoro dwadzieścia pięć prób wystarcza dla jego złamania. Jak można go skomplikować, nie komplikując samego sposobu deszyfracji ponad możliwości starego zesłańca? Spojrzało się na zapisany na poprzedniej kartce alfabet, liczby nad literami. Coś łatwego do zapamiętania

— klucz

— słowo, zdanie. JESZCZEPOLSKA. PRECZZCAREM. FILIPGIEROSLAWSKI. EULAGJA. POLACYNIEGESIISWOJSZYFRMAJA. ABRAKADABRA. Rzecz w tym, by przesuwać litery nie zawsze o taką samą odległość w alfabecie, lecz

— każdą literę według numeru odpowiedniej litery klucza. Jeśli kluczem byłaby JESZCZEPOLSKA, pierwszą literę listu zaszyfrowałoby się, przesuwając o  miejsc (J), drugą

— o  (E), trzecią

— o  (S), i tak dalej, a potem od początku klucza. Jak złamać taki szyfr? Liczba kombinacyj do sprawdzenia to  razy  razy  razy  razy … jak długi jest klucz. Porzućcie wszelką nadzieję, ignoranci. Nawet gdyby podróżowało się dookoła świata, nie starczyłoby czasu. Ścisnęło się nos u nasady. Palce, które dotykały były słoja z naćmieczoną solą, odciskały teraz na skórze między oczyma to samo wrażenie: wilgoć, zimno, drobne igiełki wbijające się w ciało, płytki, piekący ból. Wcale przyjemny

— jak lodowy okład na rozpalonem czole. Wytarło się dłoń w chusteczkę. Pojawiło się delikatne uczucie swędzenia. Uchyliwszy okno, zapaliło się papierosa. Papiery na blacie podniosły szelest i zerwały się do lotu. Zebrało się je w jeden plik i przycisnęło kałamarzem. Ekspres mknął nad korytem jakiejś wyschniętej rzeki; może był to wyjątkowo długi wąwóz, płytka rozpadlina. Blizna, znak szczególny na gładkiem poza tym licu Azji. Wiatr, to znaczy powietrze wpychane do wnętrza przez pęd pociągu

— było zaskakująco ciepłe, suche. Opuściło się papierosa. Czy to już zapach stepów? TuktuktukTUK, tuktuktukTUK. Rozpadlina się skończyła; z powrotem anonimowe odmęty oceanu traw. Może coś na niebie, profil góry, ptak, burza z piorunami

— nie, nic, tylko te megalityczne obłoki jak wapienne grobowce archaniołów. Słońce raziło oczy, wzrok spływał ku cieniowi, a w cieniu odznaczał się jasny prostokąt papieru. List piłsudczyków pozostał na wierzchu. Strzepnęło się popiół za okno. TuktuktukTUK, jeszcze dzień, dwa, i nawet serce zacznie bić do rytmu kół pociągowych. Ta regularność doprowadzić może do obłędu, szaleństwo to właśnie nałóg przesadnej regularności, głód przesadnej regularności. Spojrzało się raz jeszcze. CAR. CAR. Car! OREE. REE. ORE. Się pochyliło się nad sekretarzykiem. Co to oznacza? Czy oznacza cokolwiek? Pewne sekwencje liter się powtarzają. Podniosło się z dywanu ołówek, zakreśliło się identyczne odcinki. Było  powtórzeń. ABT i  liter dalej ABT. ORE,  dalej

— OREE,  dalej

— REE. JCAR,

— JCAR. YRG,

— YRG. Wszystkie oddalone o parzy  stą liczbę znaków. Wszystkie oddalone o liczbę podzielną przez . Przez

— już nie. Co to oznacza? Czy oznacza cokolwiek? Się zaciągnęło się dymem. Czy to może być przypadek? Może. Ale niezwykle mało prawdopodobny. Stawiajmy na to, co pospolite i przeciętne. Klucz jest słowem czteroliterowem. List zaszyfrowano według czterech przesunięć. Litery nr , , ,  i tak dalej

— przesunięte o pierwszą literę klucza; litery nr , , ,

— o drugą literę klucza; nr , , ,

— o trzecią; nr , , ,

— o czwartą. Tylko że sam klucz nadal pozostaje zagadką. Usiadło się na posłaniu. Przynajmniej zna się liczbę kombinacyj do sprawdzenia:  . Gdyby na każdą próbę poświęcić kwadrans… Zachichotało się pod wąsem. Szaleństwo. Wiadomość składa się z  liter. Po  liter przesuniętych według reguły pierwszej i drugiej, po

— według trzeciej i czwartej. Zdusiło się niedopałek.  liter wyciąganych z tekstu co czwarta. Sieczka losowa. W tym już żadnej regularności się nie znajdzie. Spojrzało się na stronę maszynopisu pracy Alfreda. Przecież to nieprawda: istnieją regularności, gołem okiem widać, że w tekście pisanym w języku polskim litery w rodzaju A, E, I występują znacznie liczniej od J czy G, nie mówiąc o X i Q. A dla statystyki nie ma znaczenia, czy bierzesz wszystkie po koleji, czy co czwartą. I tak zaczęło się rachować częstość występowania liter. Najpierw porachowało się, ile razy każda została użyta na pierwszych dziesięciu stronach artykułu Alfreda Tajtelbauma o Łukasiewiczowej Zasadzie sprzeczności u Arystotelesa, zaokrąglając je do alfabetu łacińskiego. Prowadziły I, A, K, R, z G i H na szarym końcu. Potem porachowało się częstość występowania liter w każdej z ćwiartek listu. I jęło się podstawiać: najczęstsze pod najczęstsze, najrzadsze pod najrzadsze. Tu już w grę wchodziło góra  kombinacyj. Niektóre wykluczał charakter języka, Polak nie wymówi RGRH ani WCFZ; niektóre były w polskim aż nadto oczywiste. Wyłaniały się pierwsze sensowne połączenia. NIE. CIE. PIE. WIE. NIA. TAK. TAK. Zapaliło się kolejnego papierosa. Zbyt wiele sensu, by okazał się przypadkiem. Pierwsza litera klucza: B. Druga litera klucza: J. Trzecia litera klucza: A. Czwarta litera klucza: H. To znowu był bełkot. Ale odszyfrowany podług niego list