Выбрать главу

— bólu nie można dzielić z drugą osobą, ale czyż ulgi nie przynosi nam sama świadomość, iż nie jesteśmy w nim samotni? W mieście spotkałem podobnych sobie, o podobnych doświadczeniach   i przekonaniach, poznałem imiona wrogów, przeczytałem recepty Ławrowa, Lavelaye’a, Pisariewa i Marksa samego, i sposoby zaradzenia niesprawiedliwości… Przystałem do marksistów narodnickich, a potem do Peeseru. …Ziemia jest dana w ręce niezbożnika! A imię jego car, a imię jego bogacz i burżuj i ciemna reakcja! Oblicze sędziów zakryte przed prostym człowiekiem; ani przemocą dobijesz się do sprawiedliwości za życia swego, na świecie tym, pod słońcem Złego. Nic nie wskórasz przeciwko jednej i drugiej krzywdzie ludzkiej, gdy wszystkie jenerały i czynowniki za nią stoją

— zniszczyć trzeba wpierw ten świat, który w złym utwierdza, i stworzyć inny, co ku wszechdobru skłaniać będzie. Jeśli była pewność między nami, to właśnie taka. Ci, co zaczynali od dołu, od jednego człowieka i jednego cierpienia, padali jak Syzyf; poddawali się lub na koniec i tak do nas przychodzili. Minimalizm okazywał się niepraktycznym

— jedynie maksymalizm realnym. Była w tym jakaś jasność, jakaś wzniosłość właściwa projektom eschatologicznym: cel na granicy cudu, przeobrażenie tak totalne, że podobne tylko zstąpieniu Królestwa Bożego

— konieczna niemożliwość. Żeby pan potrafił sobie przedstawić ów stan ducha… Czasami o świcie zimowym, gdy słońce spływa po śniegach i lodach miasta i mgła biała unosi się nad cichemi ulicami, otworzysz na rozcież okno po nocy nieprzespanej, wyjrzysz na jutrzenkę przeczystą, w pierś weźmiesz szorstkie, trzeszczące powietrze

— zakręci ci się w głowie, ale zarazem właśnie uniesienie poczujesz i lekkość przedziwną, jakbyś został przez ten blask rześki prześwietlony, w ciele i w duszy, prześwietlony, oczyszczony i uanielony, że każda myśl, która zabłyśnie ci w głowie, będzie nieuchronnie prawdziwa, święcie słuszna

— a myślisz TAK. …Dobre więc były nasze zamachy, słuszne bomby w dygnitarzów ciskane, błogosławiony terror. Byłem na strajkach Pierwszej Rewolucji, opisywałem historję Rady Delegatów Robotniczych. Bardzośmy przeżyli to niepowodzenie. Bajewaja Arganizacyja ostatecznie skompromitowała się w Roku Lutych

— jednak nie to było powodem mego rozczarowania. Nasza grupa od dawna skłaniała się ku bolszewikom. Byłem na tyle blisko, uczestniczyłem w tych dyskusjach, na papierze i wobec ludzi, widziałem, jak przesuwają się między nimi ideje, jak wizje wypierają wizje, i gdzieś tak pomiędzy papierosem a papierosem, między wiecem a kłótnią w oficynie

— nowa konieczność zastępuje starą. Bolszewicy najpierw mówili o rewolucji proletarjatu i chłopstwa dla obalenia samodzierżawia, dla wymazania obyczajów poddaństwa i wzniesienia na fundamentach demokracji Republiki Rosji. Ale potem rewolucja obróci się w socjalistyczną. Potem powstaną takie i takie rządy, taka a taka

— nasza

— ich

— władza uczyni to a to, w ten sposób, nie, w tamten, nie, w jeszcze inny, i im bardziej upadały nadzieje, im pewniej czuł się Imperator, im lepiej szły reformy Stołypina, a oni im mniej głosów mieli w kolejnej Dumie, tem ostrzej się ścierali o przyszłe swe rządy i metody zaprowadzania sprawiedliwości. Powie pan, że powinienem był to ujrzeć już po sprawie Leni  na z mieńszewikami

— najstraszniejszy sen PrzeciwIjoba: bo czymże była owa walka, jeśli nie drogą pewną do jeszcze większego wyniesienia?                 …Przystałem do anarchistów, braci bakuninowskiej i antystruvowców. Wybuchła druga wojna japońska. Stołypin podał się do dymisji, głód wszedł do miast, Zwiozdnaja Pałata wymyśliła sobie Struva, Trocki przywiózł Lenina z Krakowa, ostatni ich raz pod jednym sztandarem, stanęliśmy na barykadach. Nie zostałem nawet draśnięty. Żandarmi wzięli nas śpiących, posnęliśmy na mrozie, wraz z głodem weszła była Zima. Pokazało się, że ochrana od dawna miała nas wszystkich w rejestrach, przeczytali mi o mnie takie rzeczy, gaspadin Jerosławski, takie rzeczy… Osobliwa to jest sprawa, ujrzeć się szatańską ręką opisanego, usłyszeć własne swe życie z ust kolekcjonerów grzechu. Nie ukażą ci wiernego odbicia, to pewne, ale ich łgarstwo nie jest przypadkowem i nierozumnem, ba, nie jest nawet łgarstwem przez nich zamyślonem: mówią, co widzą, a w każdem zdarzeniu i w każdej duszy dojrzeć potrafią tylko to, co ciemne, ich oczy pracują tylko w cieniu, w tym podobni są ćlepcom, ich uszy słyszą tylko dźwięki nocy i podziemia, słowa złości, gniewu i zawiści, takie świadectwo dają i taki świat odbijają. I dopiero po czasie, po latach rozumiesz, jak wiele prawdy o tobie opowiedzieli w owym kłamstwie

— albowiem sam nigdy byś się w tak ostrem ćmietle nie zobaczył: n a j g o r s z y c z ł ow i e k, j a k i m  m o g ł e ś  b y ć. Takim stanąłem wobec sędziów. Co złe mogłem byłem zrobić, a nie zrobiłem

— zrobiłem. Jakich podłości mogłem byłem się dopuścić, a nie dopuściłem

— oni mi je opowiedzą ze szczegółami. Z pokus odpartych

— wszystkie, którymem uległ. Z prawdy

— kłamstwo. Z kłamstwa

— prawdę. A i z uczynków szlachetnych, którym zaprzeczyć nie w ich mocy

— odejmą szlachetność, objawiając mi najczarniejsze z zamiarów przewrotnych, jakie mnie do nich były pchnęły. Jest to spowiedź tysiąc razy okrutniejsza i głębiej z duszy rwąca niż jakiekolwiek wyznanie samomyślnie w Bogu dokonane. Kanieszna, można krzyczeć przed sędziami ziemskimi i zaprzysięgać się na obrazy święte, że wszystko to wypaczone i prawdzie mało podobne; uwierzą, nie uwierzą, nie w tym rzecz przecie. Czy byłeś pan kiedy kochany miłością iście bezgraniczną? I cóż widziałeś w oczach onej kochającej? jakiego siebie? Najlepszego, jakim mógłbyś być, czyż nie? I to też było kłamstwo. Ale właśnie takiemi kłamstwami dowiadujemy się prawdy o sobie. …I kto to słyszał, kto siedział od początku w pierwszej ławie… Znalazł mnie wtedy, przyjechał na proces

— ojciec, od którego uciekłem, by dobro mnożyć przeciw jego wszeteczeństwu. Opłacił prawników, nie żałował pieniądza na łapówki; na nic wszystko. Czekała mnie katorga, zapisano mi ją jeszcze przed pierwszem słowem prokuratora. Zesłali nas na Sybir. …Prawda i prawda, prawda to najwyższa, powtarzać trzeba: wie Bóg, jaką ścieżkę nam wybrać, jaki krzyż na barki złożyć

— nie było wonczas lepszego życia dla mnie, nie było innego wyzwolenia, katorga tylko. Widzisz pan te   blizny? A czego nie widzisz, co zarost kryje, i te palce, co jeszcze na ciele ucierpiałem

— wszystko to są ślady pierwszego roku. Robiliśmy głównie przy wyrębie lasów, nie w samym Kraju Lutych, choć potem Lód przyszedł i tam

— tak czy owak zima. Pnie cedrów sybirskich zamarzły na kamień, na kamień ziemia, na kamień śnieg… Jedziesz pan do Irkucka, zobaczysz pan takie mrozy, że co będę panu opowiadał. Ci, którzy nie zdobyli sobie odzienia zdatnego na Syberję, od razu, jak trądem tknięci, tracili palce, uszy, całe płaty skóry odmrożone. Dozorcy nie mieli zresztą wiele lepiej. A żołnierze też trafiali tam jak na ssyłku. Gdy przyszedł Lód, cynowe guziki od mundurów kruszyły się niczym glina suszona. Pierwszego lutego, co spotkałem w tajdze, o, nie zapomnę, jest u Burjatów taki przesąd, że mroźniki przyciąga w dziczy ogień otwarty, ognisko, dym z chaty samotnej, jeśli przez kilka dni utrzymany, i ów luty tak się usadził na polanie kamienistej (bo wyssał już spod ziemi wszystek żwir i głazy), na środku której tkwiło trzech myśliwych skulonych przy ruszcie z padliną: zmrożeni