Выбрать главу

— Właściwie, panie doktorze, my

— Dziękuję. Panna Muklanowiczówna zajęła była ostatni z trzech foteli dostawionych wkoło stolika, doktor Konieszyn porwał więc krzesło spod szafy radjowej i dosiadł się bokiem, przy Jelenie, którą cmoknął wpierw w rączkę, przedstawiwszy się w półukłonie. Panna strzeliła ponad stolikiem spłoszonem spojrzeniem. Cóż niby miało się teraz począć? Upity a nieupity, ile miał wyznać, to już Ziejcow wyznał; można w niego dalej wlewać alkohole, ale jaki w tym sens? Szczerze się wątpiło, czy to właśnie Ziejcow jest owym liedniackim zamachowcem. Jeśli istotnie taka myśl polityczna stoi za liedniakami, to dla powstrzymania doktora Tesli i jego maszyn nie posłaliby zapijaczonego ekskatorżnika

— któren przecież sam najdalszy jest od myśli liedniackiej. Po prawdzie, czy cofnęliby się przed rozkręceniem torów i wykolejeniem całego Ekspresu? Nawet gdyby jechało w nim pół zarządu Sibirchożeta wraz z familjami. Doktor Konieszyn założył nogę na nogę; pociąg szarpnął, doktor zachwiał się i z powrotem rozstawił stopy. Opuścił przytem ręce na kolana, nachylając się lekko ku zesłańcowi

— było w tej pozie coś fałszywego, jakaś przesadna regularność członków, sprzeczna z naturą człowieka, z naturą ciała ludzkiego. Teraz dopiero zwróciło się uwagę

— może dlatego, że jeszcze odbijały się w głowie słowa Ziejcowa o tajemnych znakach ciała i prawach fizjognomiki

— dopiero w tym momencie spostrzegło się, jak gieometryczną symetrją naznaczony jest szanowny doktor Konieszyn: nie tylko w ułożeniu całej postaci, bo to jest do opanowania myślą, ale w wyglądzie samej twarzy, obramowanej rudemi faworytami (tak rudemi, że prawie czerwonemi). Nie było między temi bokobrodami niczego, co łamałoby symetrję fizys medyka. Każda zmarszczka, każdy włos i każda rzeźba oblicza odbijały się z prawej strony na lewą i z lewej na prawą. Zamrugało się. Może wzrok zwodzi, może słabnące światło wieczornego słońca zza okien nie kładzie tu dosyć blasku, powinni   byli zapalić już lampy… Nie, prawda jest jasna dla oka: doktor Konieszyn ma ciało symetryczne niczym kleks w złożonej na pół kartce. Dlaczego wcześniej się tego nie zauważyło? Iluż aberracyj i cudów ludzie pozostają nieświadomi, nie potrafiąc dostrzec przede wszystkiem natury tego, co pospolite. Chuchnęło się w zwiniętą dłoń. Cienie zamigotały między palcami. Lepiej nie palić teraz papierosów. Nie spluwać, nie kichać, nie kaszleć.               Symetryczny doktor przewiercał spojrzeniem biednego Ziejcowa.

— Nie jestem pewien, czy ja dobrze pana zrozumiałem, panie…

— Ziejcow Filimon Romanowicz, do usług Waszej Wielmożności, do  usług.

— Taak, pamiętam, pamiętam. Bo wiecie, ja się dosyć nasłuchałem rozmaitych bajek mistycznych, z których zawsze na koniec czyjaś krzywda i nieszczęście się wyłaniały. Miałem na rękach krew przelaną przez tych, co się w takie wizje zapatrzyli. I z tego, co mówiliście, ten wasz Bierdiajew, okazuje się, to kolejny podżegacz w imię Boże, życzący Europie i Rosji krwawej rewolucji

— Nie tak, nie tak!

— Ziejcow zamachał rękoma, mało nie strącił karafki; przestraszony, wcisnął trzęsące się dłonie pod pachy, krzyżując ramiona na piersi.

— To dopust Boży, kara za grzechy! Katharsis! Taka jest konieczność

— nie ma innej drogi do epoki duchowej odnowy!

— To więc Bóg nam komunikuje? Żebyśmy sami wzięli w ręce pistolety i noże i zaczęli zabijać naszych braci i siostry? Panna Jelena wydęła wargi.

— Cóż, nie byłby to pierwszy raz, dawał już takie rozkazy. Aby zabijać.

— Co też panna!

— Abrahamowi chociażby. Ziejcow poczerwieniał na twarzy, ślina mu się pokazała na wargach i coś złego stało się z jego oczyma: zaczęły drżeć w obejmie powiek, strzelając wzrokiem to tu, to tam, jak wypuszczony z dłoni wąż ogrodowy, plujący wodą w przypadkowych kierunkach

— na doktora, na sufit, za okno, na pannę Muklanowiczównę, na stół bilardowy, na sufit, na doktora, na regał, na dywan, na zegar, na szkło, na stewarda, na popielniczkę, na pannę, na doktora, na pannę.

— Panna zna Biblię? Pannie się wydaje, że pojęła Słowo Boże? Ile godzin spędziliście nad nim? Ile dni, ile nocy, ile, ile? Znacie Słowo czy Słowa echo głuche z ust waszych wychodzące? Napisane zaś jest tak: Kusił Bóg Abrahama i rzekł do niego: Abrahamie, Abrahamie! A on odpowiedział: Owom ja. Rzekł mu: Weźmi syna twego jednorodzonego, którego miłujesz, Izaaka, a idź do ziemie Widzenia: i tam go ofiarujesz na całopalenie, na jednej górze, którą ukażę tobie

—   Chuchnęło się ponownie, wykorzystując odwrócenie uwagi rozmówców przez rozpędzonego w biblijnopijackim zaśpiewie Filimona Romanowicza. Zdałoby się jakieś lustro… Tu nie ma; jest z drugiej strony sali bilardowej. Że widzi się tę poćmiatę

— cóż, widziało się już wcześniej poćmiatę Nikoli Tesli, gdy inni nie widzieli. Teraz też nie widzą; albo nawet widząc, nie rozpoznają, nie zwracają uwagi. No, jeden Ziejcow. Może dlatego, że lata spędził w krainach Lodu, może dlatego, że się spił; może z obu tych przyczyn. A może dlatego, że to Ziejcow. Jaką więc tu regułę przyłożyć? Trzeba wybadać doktora Teslę. Ba, ale sam Tesla niewiele wie. Ma wątpliwości, pyta, szuka. Eksperymentował na sobie

— czy na kimś jeszcze? Jak odróżni to, co powszechne, od tego, co właściwe tylko jemu? Zdałoby się więcej ochotników. Prawda, jednego znalazł. Czubkiem języka dotknęło się podniebienia. Jeszcze trochę mrowiło. Policzmy: raz, fenomeny światła; dwa, wrażenia dotykowe, owo pieczenie, swędzenie, lekkość głowy, i może rzeczywiście napływ ogólnej energji; trzy, ach, jeszcze kilka godzin temu wyśmiałoby się starego Serba, a przecież teraz, rozszyfrowawszy list pepeesowców

— zaczyna się rozumieć nałóg wynalazcy. Za każdym razem, gdy uderza głową w mur jakiegoś problemu, zdawałoby się, że nie do rozbicia, staje wobec tej pokusy: kabel zimnazowy oraz słój czarnej soli albo dynamomaszyna teslektryczna

— i może mur pęknie. Jak mógłby się powstrzymać? Prędzej wyleczysz alkoholika. I oto jest pytanie nowe: czy one się mieszają w organiźmie, wpływ alkoholu i wpływ teslektryczności, a jeśli tak, to z jakim skutkiem? Sięgnęło się po szklanicę. Ćmiecz zamraża pamięć, ćmiecz prostuje ścieżki myśli, a jednak niewiele różne są jej efekty od efektów dobrego alaszu.

— A gdy oba szli pospołu, rzekł Izaak ojcu swemu: Ojcze mój! A on odpowiedział: Czego chcesz, synu? Oto, prawi, ogień i drwa, a gdzież ofiara całopalenia? A Abraham rzekł: Bóg opatrzy sobie ofiarę całopalenia, synu mój

— Przełknąwszy resztę wódki, odkaszlnęło się w grzbiet dłoni. Puste szkło, odstawione na blat z pożółkłej kości, spływało tęczami różu, karminu i oranżu. Trasa Ekspresu Transsyberyjskiego biegła tutaj z północnego zachodu na południowy wschód i za oknem po lewej ręce, a po prawej stronie pociągu, wisiało nad płaskim horyzontem, nad azjatyckiemi równinami i rozpłukanemi po niebie chmurami

— Słońce, czerwone jajo, Słońce jak śliwa konfiturowa ociekająca na widnokrąg sokami likierowemi, zachodzące Słońce, któremu mogło się teraz spojrzeć prosto w białą źrenicę i nie oślepnąć; patrzeć przez długie sekundy bez mrugnięcia i żadne plamy kolorowe nie zalewały obrazu po odwróceniu wzroku. Raz, dwa, trzy