Выбрать главу

— Niesamowita Felitka Kauczuk! Antrakt drugi wydzwonili, pan pułkownik ofiaruje się rozwikłać tajemnicę (dama szepcze mu coś do ucha). Posłał chłopca na zaplecze, bilecik z banknotem. Co sobie pomyślała Felitka? Czy zawsze przyjmowała takie zaproszenia oficerów? Zjawia się jeszcze nieprzebrana, w pelerynie na ramiona narzuconej. Od razu poznaje ciocię; całusy, obściski, śmiechy. Usiadła z nami na antrakt. Więc co się z nią przez te lata działo? Nie była wiele młodsza ode mnie, gdy wpadła na ulicy pod kopyta szkapy węglarza; stratowana, straciła władzę w nogach, chodziła o kulach, jeśli w ogóle chodziła, bo mówiła, że rodzice woleli ją trzymać w domu

— tyle, co podwórka widziała z okna albo ulicy z podwórka, gdy w lecie ojciec ją wynosili na dwór. I niedługo potem dawał przedstawienie na ich ulicy linoskoczek

— rozciągnął sznur między dachami, chadzał po nim wte i wewte, trzy piętra nad brukiem, zaraz też na sznur weszła córka linoskoczka, przemaszerowała w powietrzu nad zagapioną Felitką. Opowiada panna Kauczuk: patrzę i wiem, że jeśli będę chodzić, to będę chodzić w powie  trzu. Od razu, tam na bruku pod liną rozciągniętą, wymyśliła sobie przyszłość i założyła się o nią. Wkrótce potem wróciło jej czucie w stopie

— rozumie pan, opowiadała to ze śmiechem, jak żart, ale to nie był żart

— wróciło jej czucie w palcach u nogi i tak została KobietąGumą. …Czy pan Benedykt słyszy, co ja mówię? Nie chodzi o to, że zobaczyłam w cyrku na Okólniku, jak się fantazje w życie zmieniają, życie w fantazje. Ale że Felitka, ale że jakaś Boćwiałkiewiczówna z Wroniej

— napisała siebie jak bajkę, siebie wymyśliła, skłamała się i obróciła w prawdę, i oto stała przed nami, żywe kłamstwo, baśń samoopowiedziana, dziecko własnych snów. Więc nie jest się tym, kim się jest

— jest się tym, kim się siebie wymyśli! Czy pan Benedykt pojmuje? Im cyrk bardziej egzotyczny, im bardziej kolorowe wystroje i większy zachwyt w oczach dziecka

— tem bliższa granica między niemożliwością i marzeniem, na wyciągnięcie ręki, na dotyk. Oderwałam cekin z jej trykotu, zabrałam, ukradłam, dotąd przechowuję w skarbczyku. …I ja się panu przyznaję: od zawsze czytałam powieści przygodowe, co to ich bohaterowie przeżywają fantastyczne awantury, podróżują przez dzikie krainy, walczą z pozbawionymi honoru okrutnikami i własną brawurą i sprytem wydostają się z najsroższych opresyj. I taką się sobie opowiedziałam, taki zakład przyjęłam, takie kłamstwo czynię prawdą. …Sądzi pan, że jaki jest z urodzenia kolor mych włosów? Ale bohaterki romansów dramatycznych, nie te zalęknione przedmioty afektu awanturników

— lecz femmes d’esprit, heroiny nieulękłe, i kobietyszpiegi, i kobietyzbójce, i femmes fatales, one występują pod czarnym włosem i brwią kruczą. Więc henna, henna magiczna. Pan się uśmiecha szyderczo

— że kokieterja kobieca, że wszystko dla urody i przypodobania się mężczyźnie? A właśnie nie! Jak pan o sobie myśli? Jaki obraz Benedykta Gierosławskiego nosi w głowie? Kim pan jest dla samego siebie? Otóż to! Tylko tak bowiem można zacząć się przepisywać, kłamać siebie, to znaczy uprawdziwiać kłamstwo: jeden dzień, drugi, trzeci, dziesiąty, miesiąc, i jeszcze, i jeszcze, ale regularnie, konsekwentnie, bez przerwy, za każdem spojrzeniem w lustro, w każdej witrynie ulicznej, w każdem przypadkowem odbiciu pochwyconem kątem oka

— aż pewnego dnia inna myśl już ci w głowie nie postanie, bo to będzie pierwszy obraz i pierwsze skojarzenie i najgłębsza prawda o tobie, gdy spojrzysz i zobaczysz tam cygańskiej urody brunetkę i zobaczysz siebie

— to będziesz ty

— kobietaszpieg, tajemnicza kusicielka, akrobatka życia. Która otwiera spinką każdy zamek i rozwikłuje każdą zbrodnię tajemniczą. TuktuktukTUK, tuktuktukTUK, tuktuktukTUK. Słońce bije sponad krawędzi widnokręgu prosto w źrenice panny Jeleny, panna zaciągnęła zasłonę po swojej stronie, ale nie pomogło; unosi dłoń do czoła, broni się przed zalewem czerwieni. Nie sposób więc rzec

— jestli uśmiech i kpina w oczach panny Muklanowiczówny? czy te cienie różowe na   jej licach to rumieńce żywe, czy ciepłe pocałunki Słońca? I wszystko, co mówiła

— prawda to czy fałsz? Nie daje znaku żadnego. Drugą ręką podniosła ostrożnie kieliszek. Błysnął krwawo rubin na czarnej aksamitce, zalśnił skromny pierścionek. Przechyliła szkło. Języczek, koniak, wargi.

— Co się tyczy romansów czytywanych w młodości.

— Odchrząknęło się.

— Panna Jelena doceni tę prawdę. Co się tyczy romansów. Historje pierwszych miłości, tak.

— Odchrząknęło się ponownie.

— Miała na imię Anna, Anna Magdalena, tak ją poznałem, jakbym jej nie poznał, to znaczy przez zasiedzenie, trudno przypuścić urok od pierwszego wejrzenia, gdy się tego spotkania nie kojarzy w ogóle, rozmyło się ono gdzieś w dziesiątku innych, w kim więc, w czym się wówczas zakochujemy, nie w konkretnym obrazie konkretnej osoby, lecz w jakiejś tęczowej impresji, bukiecie wrażeń przemieszanych, jak zapach bukietu tuzina różnych kwiatów nie jest przecie w sumie zapachem żadnego kwiatu istniejącego

— w kim się zakochujemy? A ona tak przemykała na granicy postrzeżeń, raz widziana, raz niewidziana, raz słyszana tylko zza ściany, gdy ćwiczyła na pianinie

— ach, już mówię: dawałem jej bratu korepetycje. …Brat był tępy niewyobrażenie, powiadam pannie, słusznie zarobione ruble, po każdej lekcji czułem, że sam mniej i mniej pojmuję własne tłómaczenia, gapił się na najprostszą arytmetykę i cielęca błogość nieporuszonego żadną myślą rozumu rozlewała się mu na krągłem obliczu, a próbując wczuć się w jego obstrukcje umysłowe, samemu zapadałem w jakąś przedziwną impotencję intelektu, bagno głupoty, miewałem takie przebłyski, to znaczy przeciwieństwo przebłysków, zaćmienia, gdy naprawdę udawało mi się spojrzeć na świat jego oczyma i traciły wówczas sens równania i grafy własną moją ręką dopiero co skreślone, nie wyobrażam sobie straszniejszego uczucia, otóż to były chwile, kiedy frustracja mnie ponosiła, potrafiłem nań wrzeszczeć, ciskać linjałami i kajetami, tłuc pięścią w stół, on oczywiście tylko spoglądał temi ślepiami jak krowa napasiona, więc ja już prawie włosy sobie rwałem

— i wtedy Anna Magdalena zachodziła do pokoju i pytała, czy Jędruś robi postępy. „Tak, proszę panienki, stara się bardzo”. Matko Boska Częstochowska, chroń mnie od uczniów tępych! …Owóż tak przebiegło miesięcy kilka i nie pomnę, ile razy zamieniłem z panną Anną słowa kurtuazyjne i grzeczne uwagi o jej młodszym bracie; aż dnia pewnego widzę, że kreślę mu kąty tangensowe, a myślę już tylko tak: pora by zakrzyknąć i hałas uczynić, coby Anna Magdalena odwiedzić nas raczyła. Bo i po prawdzie dawno już darowałbym sobie tę mordęgę, gdyby nie nadzieja ujrzenia jej twarzy, nadzieja na słowo, dotyk lekki, spojrzenie. Zważ panna: teraz ja tak o tym opowiadam, ale wtedy nie nazywałem uczuć po imieniu; uczuć żywych nigdy nie nazywamy albo też nazywamy błędnie, dopiero ich śmierć daje tę łatwość, łatwość w klasyfikacji przedmiotów mar  twych, żeby nie rzec: opisie wnętrzności trupa. Ale wtedy