— Bo ty patrzysz jak na proces, jak na jakąś logiczną maszynkę do mięsa, do której z jednej strony
— z przyszłości
— wpychasz nieforemne kawały mięcha zdarzeń, łupcup, przekręcamy je przez Teraźniejszość i z drugiej strony maszynki
— w przeszłość
— wychodzi mielonka logiczna w dwóch równo oddzielonych wstęgach: prawdy i fałszu.
— No, to się mniej więcej zgadza…
— A teraz zamróź to. Żachnął się.
— Co?
— Zamróź, zatrzymaj, zastopuj. Możesz być pewien tylko twojego Teraz. Cała reszta
— wszystko, co do Teraz przylega, lecz nie mieści się w jego granicach
— jest wątpliwa, istnieje tylko jako domysł zbudowany na Teraz, i tylko właśnie o tyle, o ile możesz się tego domyślić. Tajtelbaum patrzył na mnie już z politowaniem.
— Ty istotnie uważasz, że sądy o przeszłości czynimy prawdziwemi lub fałszywemi
— odkrywając ją? I że odbieramy im fałszywość i prawdziwość
— zapominając, tracąc wiedzę? Benek!
— Tak przecież się dzieje z sądami o przyszłości, co do tego się zgadzamy, nie? Bóg nie posługuje się logiką trójwartościową, bo On wie wszystko; Jego język jest językiem „taktak, nienie”. Jak powiada Pismo i doktor Einstein. A że ludzie mogą poznać tylko te zdarzenia, które dotykają ich Teraz… Co mam w takim razie powiedzieć o lutych? Ten na skrzyżowaniu dzisiaj… Powiedz mi: gdybyśmy postrzegali rzeczywistość zupełnie inaczej, gdybyśmy żyli w innej rzeczywistości, w innym nurcie czasu
— czy posługiwalibyśmy się tą samą logiką? Wiesz, że nie! Alfred zamówił kawę. Rozpiął kołnierzyk i nawet odchylił się na oparcie krzesła.
— Czyli bez kogoś, kto by tę prawdę wysłowił, nie można by stwierdzić, że świat istnieje, tak? Zdanie „Świat istnieje” nie będzie prawdziwe
— ani fałszywe
— dopóki ktoś go nie wypowie.
— Wcześniej w ogóle nie będzie takiego zdania, więc jak to się zatem dzieje, że we wszystkich kulturach, we wszystkich czasach wszystkie języki tworzą te same kategorje prawdy i fałszu, ba!, że wszystkie odwołują się do zasady niesprzeczności?
— Bo nadal są to kultury ludzkie, zbudowane na doświadczeniu wchodzącem przez dwoje oczu, dwoje uszu, w małpim mózgu obracanem… Studjowałeś przecież biologję. Pomyśclass="underline" ile jest gatunków ziemskich w inne aparaty czuciowe obrośniętych, w innych środowiskach zasadzonych.
— Jakże więc: masz jedną, obiektywną logikę, zakorzenioną w samej rzeczywistości
— czy setki różnych logik zależnych od aparatu myślowego i czuciowego gatunku?
— A każda w innym stopniu i od innej strony zbliża się do logicznych zasad wszechświata.
— Ach! I według ciebie lute
—
— Nie postrzegają świata jak my. W innym świecie żyją.
— Masz na myśli świat w pełni deterministyczny? Bezwolne zwierzęta znające całą swoją przyszłość?
— Nie, nie, gdyby znał przyszłość, w ogóle by tamtędy nie lazł!
— O co zatem
—
— Zagadka: świat, który najlepiej opisuje logika Kotarbińskiego
— i świat opisywany przez moją logikę, w której tylko sądy o teraźniejszości są zamrożone: albo fałszywe, albo prawdziwe. Po czym odróżniłbyś te światy?
— Mhm, po płynności prawdy o przeszłości?
— Co to znaczy? Porozmawiaj z kimkolwiek o tysiąc dziewięćset dwunastym albo o powstaniu styczniowem.
— Co innego fakt, a co innego pamięć, opinja o nim.
— Pamięć!
— parsknąłem gniewnie.
— Taka pamięć to nie dar, lecz przekleństwo: ponieważ pamiętamy tylko przeszłość, i pamiętamy jedną przeszłość, każdy swoją, ulegamy złudzeniu
— także doktor Kotarbiński mu uległ
— że zdarzenia minione pozostają na wieczność ustalone, zamrożone w prawdzie. I wszystkie logiki budujemy opierając się na tym złudzeniu. Alfred w zamyśleniu zwijał i rozwijał białą chusteczkę.
— Po czym odróżniłbym te światy… Czyżbyś sądził, że są nie do odróżnienia? Ależ w twoim świecie istniałoby jednocześnie wiele przeszłości równie prawdziwychnieprawdziwych, podobnie jak w tej chwili istnieje wiele przyszłości naszego tu rendezvous: w niektórych ty wychodzisz pierwszy, w niektórych ja, w niektórych spotykamy
—
— Pan Tajtelbaum! Pan Gierosławski! Kogo widzą piękne oczy moje! Otóż i objawił się nam Miczka Fidelberg ze Stowarzyszenia Wzajemnej Pomocy Subiektów Handlowych Wyznania Mojżeszowego Warszawy, sekretarz Koła Socjalistów Warszawskich i pociotek Abiezera Blumsteina. Dobrze już podpity i obficie spocony pod świeżo krochmaloną koszulą, z twarzą alkoholowym blaskiem rozświetloną, aż mu się kinkiety odbijały na gładkich jagodach, niczym słońce na kopułach Soboru Aleksandra Newskiego
— gdy się nade mną pochylił, z chuchem ognistym prosto w mój nos wymierzonym, to jakby się reflektor gorący zapalił mi przed oczyma, jakby roztworzył się przede mną piec huczący. Miczka ważył blisko dwieście kilo, słusznego był również wzrostu. Kiedy się oparł o blat stolika, usłyszeliśmy trzeszczenie i trzask drewna, zagrzechotało szkło; kiedy się na powrót wyprostował, zaćmiły się za jego plecami neony uliczne.
— Uszanowanie, uszanowanie, niechże uściskam jeniuszy moich, panie Benedykcie, morda ty, nu
—
— Miczka, co ci? Zionął na mnie czosnkiem i skondensowaną euforją.
— No jakże! Nie słyszeliście?
— Capnął gazetę zmiętoloną i załopotał nią nad głową niczym sztandarem.
— Mierzow pobił Japońców pod Yule!
— Być to bardzo może, gazeciarze coś tam wykrzykiwali
— ale czemuż to akurat u ciebie rozkosz taką budzi?
— Będzie rozejm zimowy! Amnestyja wielka! Pójdą nowe ukazy o ziemstwach! Podatki w dół, ottiepielnicy w górę! O!
— Wygarnął z kieszeni rulon cienkich broszur agitacyjnych i wcisnął nam po kilka.
— Macie! Macie!
— A dobry komunista się cieszy z trjumfu Imperatora, ponieważ?
— Iiitam, trjumf
— trjumf czy klęska, cokolwiek, byle nie trzynasty rok wojny bez końca, celu i sensu. A teraz się ruszy!
— Ucałował mnie zamaszyście z prawej i z lewej i z prawej.
— Teraz się ruszy! Odwilż! Wiosna! Alfred odepchnął od siebie propagandę, otarł chusteczką usta i czoło, wyjął drugiego papierosa.
— Rewolucję najłatwiej zapalić od ognia wojny, nieprawdaż? Lud nie wyjdzie na ulice umierać za słowa i ideje, ale za chleb, pracę i parę kopiejek dniówki więcej
— owszem. Zatem im lepiej stoi gospodarka, tem wątlejsze szanse na powstanie ogólnorosyjskie. Przewlekła wojna dwóch mocarstw za wsze daje nadzieję na krach ekonomiczny. Ale kto powstanie przeciwko zwycięskiemu Gasudariu Impieratoru w czas pokoju? Miczka przysunął sobie krzesło, poczem usiadł z przeciągłem westchnieniem, jakby z samowara parę spuszczono, pfffch!