Выбрать главу

— czy też tak denerwowała się, szczerze kłamiąc? Pod elek  tryczną lampą każdy cień gwałtownej emocji wyświetlał się na gładkiej twarzy wyraźnie jak pejzaż bitewny w fotoplastikonie.

— Skoro pozwala sobie panna na tak, mhm, ordynarną bezpośredniość, niech i mnie będzie wolno, nie obrazi się panna.

— Dopiło się koniak i odstawiło się energicznie kieliszek, szkło mało nie prysło pod dłonią. Pojedynek trwał, podniesiono stawki.

— Że się nareszcie przedstawię w należyty sposób: Benedykt Gierosławski, nałogowy hazardzista.

— Ach!

— Tak, tak, widziała mnie panna grającego, i co sobie pomyślała: silny, bo przełamał wstyd? Ha! Słaby, bo nie przełamał nałogu!

— A pan tylko tak wszystko liczy?

— Co? Zakręciła palcem w powietrzu.

— Silny, słaby, silny.

— Panno Jeleno, doprawdy, czy ja tak liczę, jakie to ma znaczenie, silniejszy i tak przemoże słabszego, choćbym ich po francusku nazywał pięknemi słówkami i rozliczał w miarach perfumeryjnych. A hazardzista, a nałóg we mnie

— on j e s t  silniejszy. …Historja więc będzie taka. Lat siedemnaście, rok pierwszy na Uniwersytecie Cesarskim, karty. Był taki student prawa, Fryderyk Welc, bo musi panna wiedzieć, że ten akurat początek pamiętam doskonale, i że w ogóle był tu początek, jasny i konkretny

— na ile cokolwiek istnieje w przeszłości

— wyraźna granica między czasem hazardu i czasem sprzed hazardu, ani bowiem w domu, ani w rodzinie i pośród krewnych, przyjaciół rodziny, ani w szkole wcześniej, nie dane mi było posmakować tego owocu pokuszenia, nie było takich tradycyj u Gierosławskich, nie odziedziczyłem też złej krwi po kądzieli, dopiero na Cesarskim, owego dnia, gdyśmy się cofnęli spod zatrzaśniętych drzwi dicksteinówki, bo w nocy siadł na niej luty i przemroził wszystkie aule, odwołano zajęcia, rozchodziliśmy się, grupka tu, grupka tam

— a Fryderyk Welc zapraszał na pokera. Teraz panna sobie pomyśli: no i cóż, niezobowiązujące słowo nieznajomego, musiałbym się wprosić. Otóż są osoby, dla których nie ma na świecie nieznajomych. …Fredek był człowiek z ludzkością w objęciach. Panna zna takie charaktery? Zanim cię spotka, już jest twoim przyjacielem, serdeczność wylewa się z niego jak z kadzi dziurawej, wystarczy się zbliżyć, odsłonić, to łatwe. Wita cię zawsze z rozpostartemi ramionami, wołając głośno z daleka, im więcej ludzi naokoło, tem głośniej, z uśmiechem szerokim, a śmieje się z głębi brzucha, z trzewi; tacy ludzie zazwyczaj słusznej są postury, a w każdym razie tuszy niemałej, o twarzy okrągłej, ciastowatej, grubych wargach, łapskach długich. Fredek chwytu nie miał atletycznego, ale poza tym

— jak mówię. Nie skończył dwudziestu lat, a już było w nim widać ukochanego wuja i rubasznego dziadka. Często mylimy się co do natury osób tego pokroju, często mó  wimy: dusza towarzystwa. Nie od razu też zrozumiałem, co w Fredku było tu prawdziwe, co udawane. Śmiał się zbyt głośno. Zbyt szeroko otwierał ramiona. Zbyt energicznie potrząsał dłonią. Widzi panna, ja potrafię rozpoznać wstyd we wszystkich jego postaciach, także tej. …Zagarnął mnie, jak zagarniał wielu

— tych milczących, trzymających się na uboczu, studentów nie znanych przez innych studentów. Karmił nami swoją serdeczność, karmił swój wstyd. Kim by był, gdyby nie mógł być jowialnym przyjacielem każdej zagubionej duszy na Uniwersytecie? Kolejną zagubioną duszą. Serdecznie więc

— na karty. Nasampierw gra była okolicznością towarzyską: idzie się na wódkę, idzie się na uchę, idzie się na karty

— znaczy to samo: spotkać się, siąść na kilka godzin pod wspólnym pretekstem, w oficynie zadymionej, w piwnicy ciemnej, na strychu jakimś, przez który luft zimny ciągnie i gdzie sople na okiennicach rosną jak strąki fasoli, siąść, pogadać. Po to się studjuje; wiedzę można zdobyć na tysiąc sposobów, ale podobnych znajomych, którzy towarzyszyć ci mają na ścieżkach karjery przez całe życie i którzy wzajem sobie karjery ustawią, oni tobie, ty im, przez samą żakowską komitywę, podobnych znajomych

— tylko tak. I nikt mnie nie namawiał, żeby panna nie miała wątpliwości, nie zostałem w c i ą g n i ę t y . Grali, więc się przyglądałem. Grali, więc kombinowałem, jak sam bym zagrał na miejscu tego czy tamtego. Grali, więc w końcu i ja zagrałem. …Hazard szedł między studentami, a większość z nich takie same chudopachołki jak ja. Sumy były niewielkie i graliśmy nie bardzo serjo. Kłopot w tym, panno Jeleno, w tym kłopot, że ja wygrywałem. Ale! Nawet i nie to przesądziło. Nie można wygrywać bez końca, wiedziałem to, wreszcie sparzyłbym się, cofnął. Ponieważ jednak wygrywałem, i wszyscy widzieli, że wygrywam

— na dodatek wiedzieli, że studjuję matematykę, i fetysz z tego uczynili, trochę żartem, trochę poważnie

— naturalną rzeczy koleją trafiłem do gier o stawki wyższe, między kartowników zatwardziałych, Fryderyk wprowadził. I kiedy z nimi wygrywałem, wygrywałem już ciężkie pieniądze. I co robiłem z temi pieniędzmi? Niech panna uważa, bo tu się dopiero nałóg zaczyna. Żebym ja je przepijał! Żebym na diewuszki przepuszczał! Już to by mnie wyrzutami sumienia należycie wstrząsnęło i zagasiło pragnienie. Miast tego dolewałem oliwy do ognia. Pierwsza wielka pula, pamiętam, sto szesnaście rubli

— co zrobiłem? Posłałem matkę do słynnego doktora, kupiłem jej leki. Dzieciom z kamienicy cukierki i zabawki podarowałem. Widzi panna, od czego się zaczął nałóg? Uzależniłem się od ich radości, nawet nie od wdzięczności, ale od radości w ich oczach, od tej ciepłej satysfakcji na sercu, gdy z taką łatwością dobro bezinteresowne czynimy. …Panna się uśmiecha ironicznie. Co za prostacka wymówka! Ale ja wcale nie twierdzę, że dlatego grałem; kiedy gram, nie ma innych motywów poza grą. Jedynie opowiadam moją drogę. Od zapchlonych nor studenckich, przez zaplecza kawiarń i salony prywatne, do stolika Miłego Księcia. Fredek wi  dział, ile wygrywam, i któregoś wieczora zaprowadził mnie do księcia karciarzy warszawskich

— czy naprawdę wysokourodzonego, to możliwe, z powierzchowności, maniery i mowy sądząc, mógł być hrabią tak samo jak ja. Spotkasz na ulicy i pomyślisz: ładnie się zestarzał. Gentleman siwy, z nosem rzymskim, zaśpiewem wileńskim, uśmiechem miłym. Wstępne: dwieście rubli. Ale Fredek nie mógł wiedzieć, że ja z tych wygranych zachowywałem jeno tyle, coby mieć z czym siąść do rozdania następnego wieczora. Teraz więc przyszło mi się zapożyczyć. I, tak, tak, i oczywiście pierwszej nocy u Miłego Księcia przegrałem wszystko, do ostatniej kopiejki na kredyt postawionej. …Co nakazuje rozsądek? Trzeba dług oddać, nie ma skąd, a dotąd przecież się wygrywało

— najprościej więc odegrać się. Panna powie, że to wcale nie rozsądne. W ogóle hazardować się jest nierozsądnem i większość poczynań ludzkich niewiele z rozumem ma wspólnego

— trudno mi sobie przypomnieć jedną rozsądną rzecz, jaką zrobiłem, wsiadłszy do tego pociągu