Выбрать главу

— ale skoro już grałem, dlaczego ten akurat wieczór karciany miałby być błędem? Oczywiście, przegrałem wtedy znowu i zapadłem się w dług dwakroć głębszy, ale nie w tym sprawa. Wziąłem pieniądze odłożone na matki medykamenta; przegrałem. Zastawiłem rzeczy ojca; przegrałem. Wziąłem, co na czesne i czynsz; przegrałem. Zastawiłem zegarek złoty i co lepsze ubrania; przegrałem. Teraz proszę mnie spytać, dlaczego. …Owóż nie ma „dlaczego”. To jest oszustwo wszystkich podobnych opowieści: spoglądamy wstecz

— w pamięć

— i łączymy zachodzące po sobie wydarzenia: to zrobiłem z takich przyczyn, a to z takich, i nawet jeśli wówczas nie wiedziałem, to teraz wiem. Kłamstwo! Kiedy siadam do gry, nie ma niczego poza grą. Żadnych przyczyn zewnętrznych, te wszystkie rzewne bajki o radości obdarowywanych

— to był etap na drodze, ale nie motyw dla gry. Tak samo jak nie żyje panna dla granitowych aniołków na grobowcu

— to ornament pośmiertny, to poza życiem. A życie

— cóż, się urodziło się, żyje się, umrze się. Jakiż, u licha, powód można tu podać? Pojmuje panna? Ja nie gram. Ja nigdy nie gram. G r a  s i ę. …Przychodzę znowu do Miłego Księcia, wieczór sobotni, wielu gości, wyższe sfery, czasami organizował rauty przed dłuższemi nocami pokerowemi, a także kiedy wprowadzał znaczne osobistości z warszawskiej socjety, panowie wyfraczeni, panie w operowych tualetach, lokaj mnie ani na korytarz nie wpuścił, mówiłem pannie, że co lepsze ciuchy zastawiłem już u Żydów. Ale jak się odegram, skoro nie mogę grać o takie stawki? Jak się odegram, skoro nie mam już co postawić? Wchodzi Fredek z pannicą przystojną u ramienia, dostrzegł mnie, zafrasował się, serdeczne współczucie rozmazało mu gębę, brachu, c’est tragique, czekaj tu tylko, zaraz zaradzimy. Jeszcze puścił oko, poklepał łapą szuflowatą po plecach i nurkuje w salony. Czekam kwadrans, czekam drugi, a ich głosy i muzyka tuż za ścianą, lokaj miłosierny przyniósł mi chleba z pasztetem, zjadłem szybko ze wzrokiem przylepionym do parkietu.   Naraz słyszę kroki

— Fredek przyprowadził Księcia. Książę strapiony, w czym mogę pomóc, miły przyjacielu, ramieniem otacza, po pugilares sięga. Wziąć od niego czerwońca? Ale to żadna pomoc, to jest właśnie kolejny kamień u szyji, przecież ja nie chciałem się zadłużać, nie przyszedłem żebrać. A on wpycha mi dieńgi w karman. Wtedym pojął. Oczu nie podnoszę, głowy nie obracam, pytam tylko grzecznie, jak dług swój uregulować mogę, czy w tym pomoc się dla mnie jaka znajdzie. Miły Książę wzdycha ciężko. Weksel jest weksel, dług musi zostać spłacony, na Sądzie Ostatecznym też rachować nam będą „winien” i „ma”, pan Benedykt najlepiej zna zimną niewzruszoność arytmetyki. Oczywiście, z czyjej kieszeni pieniądz wychodzi, to znaczenia wielkiego nie ma, rubel rublowi brat, byle trafił do tej, co trzeba, coby wyrównały się salda. Czy pan Benedykt zna może kogoś z upodobaniem do hazardu i paroma setkami do przepuszczenia w miłem towarzystwie? To ja pytam, ile procent. Mówi: siedem. Mówię: piętnaście. Stanęło na dziesięciu. Fredek poklepał mnie po plecach. …Wyszedłem od Księcia z gniewem i nienawiścią w sercu. Szybko zagasły. Trzeba rozumieć naturę wstydu, fałszywa serdeczność Fryderyka Welca była jak najbardziej szczera

— nie dlatego przyjaźń swą gromko ogłaszał, żeby człowieka w sieć Miłego Księcia wciągnąć, ale na odwrót: Miły Książę upatrzył był go sobie wykorzystać, bo Fredek z tą swoją gwałtem biorącą ludzi serdecznością był jak lep na dusze samotne. Widzi panna zależność? Wiedza o mechanice ludzkich serc może być równie śmiercionośną co znajomość chemji cyjanków i arszeników. …Ze mnie natomiast był żaden naganiacz i kusiciel, lata by mi zabrało wykupienie weksli z tych dziesięciu procent cudzego nieszczęścia. Com się nieco wydobył z długu u Miłego Księcia, tom zaraz na powrót w jeszcze większy debet wpadał. Otóż

— grało się. Raz się wygrywało, dwa razy się przegrywało, grało się dalej, byle gdzie stolik, karty i paru chętnych, czy na kopiejek pięć czy rubli pięćdziesiąt, byle stawka i los w dłoniach spoconych ujęty

— grało się. Czy nie chciałem przerwać nałogu, uwolnić się? Ależ chciałem! Dopóki nie zaczynało się grać. …Musiałem wymyśleć sposób, zaprojektować pułapkę na samego siebie, inaczej Miły Książę prędzej czy później pożarłby mnie wraz z duszą i butami. Cała rzecz w tym, żeby w ogóle nie siadać do gry. Żeby grę uniemożliwić, uczynić niegrą. Jak odebrać hazardowi znaczenie, jak przekreślić każdą stawkę? Proszę podążyć za mną z szeroko otwartemi oczyma, to jest zdradziecka ścieżka, trzeba pilnie baczyć na znaki i zakręty. Jak obrócić grę w niegrę? A już pannie mówiłem, odjęcie motywów dla gry nic nie da: ona nie ma motywów. Gra się dla gry, gra się, bo się gra. A ta zasada

— widziałem to z czasem coraz wyraźniej

— nie ogranicza się jeno do nałogów hazardowych, nie ogranicza się do tego, co zwykło się nałogami nazywać; chyba że wszyscy wyłącznie z nałogów się składamy. Hazard wszelako czyni to wyraźniejszem, pcha przed   oczy, nie możesz już skłamać sobie, że to ty rzucasz na stół ostatniego rubla, skoro wiesz, że nie powinieneś, skoro zaplanowałeś sobie wstać i odejść, skoro nie chcesz rzucić

— a rzucasz. Po tak dotkliwych doświadczeniach bardzo trudno trwać w fałszu. …Więc pozostaje unieważnić samą ideję gry. Odjąć hazard z hazardu. Logika pokazuje dwie metody, jak to zrobić: albo zastępując w grze każdą możliwość pewnością

— wtedy gra nie będzie już grą, tak samo jak wschody i zachody Słońca nie są przypadkiem, o który można się zakładać; albo sprowadzając do zera wszelkie stawki w grze

— wtedy gra nie będzie już grą, tak samo jak muzyka pozbawiona dźwięków nie jest muzyką, lecz ciszą. Pierwszy sposób byłby może dobry dla jasnowidzów. Drugi też zdawał mi się niepraktycznym. Przecież zawsze gra się o coś. Nawet gdy nie chodzi o pieniądze, gdy pieniądze nie mają znaczenia

— to gramy o satysfakcję ze zwycięstwa, o poniżenie przeciwnika, o lepsze samopoczucie, o szacunek ludzi, o reputację, o dobre zdanie o sobie samym. Zresztą pieniądze zazwyczaj służą właśnie za materjalną miarę owych dóbr niematerjalnych. …Więc jak to unieważnić, jak przekreślić? Niech panna idzie za mną i nie odwraca wzroku! A może już panna widzi?

— Samobójstwo?

— Ależ nie! Gdzieżby! Samobójstwo, no panno Jeleno, przecie samobójstwo to nic innego jak kolejna gra, kolejne rozdanie ślepe

— nie powie mi panna, że wie z pewnością zupełną, co czeka ją po śmierci, czy czeka ją cokolwiek

— może panna wierzyć, może mieć nadzieję, jak się ma nadzieję na asa pik

— ale nic więcej

— uciec od gier w grę, co za rozwiązanie, doprawdy

— i jeszcze taka stawka, najwyższa

— toż gdyby było to możliwe, byłbym samobójcą nałogowym!

— Jak zatem?

— Kogo nie skusisz dobrem materjalnem? Nie bogacza: temu zawsze będzie mało, nie ma bogaczy doskonałych, takich, od których większym bogaczem stać się nie można; po tej stronie skala otwarta jest na nieskończoność. Ma granicę z drugiej strony: ten, kto żyje w absolutnej biedzie, wolny jest nie tylko od strachu nędzy

— bo już sięgnął tu ekstremum

— ale i od potrzeby wzbogacenia: b o  ż y j e  w a b s o l u t n e j  b i e d z i e. Czy panna Jelena

— …Otóż to. Otóż to. To jedyne możliwe wyzwolenie. I nie w skali bogactw materjalnych