Выбрать главу

— należałoby raczej uchodzić z Królestwa. A na jakich papierach? Nasze zostały w „Tropicalu”, zresztą i tak byłyby tylko zawadą. Sprokurowanie nowych zajmie kilka dni, i niby kto miałby to zrobić, każden fachura w mieście jest kumpel kumpla Griszy Buncwaja, i niby za jakie dieńgi, i niby gdzie miałybyśmy na bumagi czekać? Jasio też w konflikcie lojalności, drapie się w gardlę, oczkiem łypie, idźcie już stąd lepiej, nie widziałem was, no jak babcię drypcię, nie siedźcie w trzeciej klasie, tu nasampierw zajrzą. …Przeszłyśmy do bufetu pierwszej, na szczęście odzienie nas nie zdradzało. Przeczekać do nocy, myślimy, wskoczyć do jakiegoś pociągu. Ale wiemy, że to się nie ma szans powieść, teraz to trzeba by cudu; idziemy na dno w brzuchu wieloryba. I wtedy cud: dwie paniusie siedzące przy stoliku za nami sprzeczają się o jakieś dokumenta podróżne, że jedna z nich, ta starsza, musiała się była specjalnie wracać po nie do domu, ale zaraz pojawia się reszta ich familji i sprzeczka się urywa, bo znowu zamieszanie z bagażami, łzy, całusy, pochlipujące dziatki

— i tak od jednego podsłuchanego słowa do drugiego, dowiadujemy się co następuje: niejaka Jelena Muklanowiczówna udaje się w towarzystwie swej ciotki na Syberję, do sanatorjum Lodu, zamrozić gniazdo gruźlicze w lewem płucu, zaraz wsiądzie do pociągu do Moskwy, skąd już podróż prosto na drugi koniec świata Ekspresem Transsyberyjskim; panna Jelena i ciotka mają miejsca w pierwszej klasie, z dawna wykupione, a oto i bilety, o mały włos zapomniane. …Czyż trzeba nam było opowiadać cały plan na głos? Spojrzałyśmy tylko po sobie, Marjolka ani mrugnęła. O żadnym wyborze, żadnej decyzji nie mogło być mowy

— zostałyśmy olśnione przez oczywistość. Kupiłyśmy za resztę pieniędzy dwie miejscówki w pierwszej klasie do najbliższej stacji

— żeby w ogóle wsiąść do ichniego wagonu. Trzeba było tylko przyuważyć, w którym dokładnie przedziale one jechać będą

— ale z tak hałaśliwą rodziną dookoła nie mogły się przed nami ukryć. …Jak tylko pociąg ruszył, pukamy do ich compartimentu. Otwiera ciotka. Marjolka schowała w szalu kamień z torowiska podniesiony. Ciocia dostaje w czółko. Wpadamy do środka, zapieram drzwi plecami. Panienka piszczy, ale piszczy i gwiżdże i świszczy także parowóz, zresztą Marjolka zaraz zatyka jej gębę, widział pan: Belcikówna chłopskiej bez mała jest postury, silna w ręcach żeńszczina. Szamotały się tam chwilę, Marjolka owinęła jej szal wkoło szyji, złapałam za drugi koniec, zadusiłyśmy ją w try miga. Potem ciocię; dychała przecie jeszcze. Pojmuje pan, czas był najważniejszy, czas, zanim zjawi się konduktor. Przeszukujemy bagaże, ubrania, torebki, gdzie bilety, gdzie bumażki

— są. Schować ciała

— pod siedzenia, i kocami przykryć; znaczy, ja się położyłam i przykryłam, że niby gorączkująca, nazbyt słaba, by siedzieć; pled objął wszystko. Puka konduktor. Marjolka mu szeptem tłómaczy okoliczność, pokazuje papiery, panna Jelena śmiertelnie chora, w drodze do kliniki cudownej Lodu sybirskiego, czy bylibyście tak grzeczni dopilnować, aby nikt w podróży nam już nie przeszkadzał, Pan Bóg wam to wynagrodzi, dobry człowieku

— i rubelek w garść wciska. Zamknęłyśmy więc przedział. Z trupów zdarłyśmy ubrania. Pomierzyłyśmy szybko. Inne rozmiary, w Moskwie trzeba będzie szybko je sprzedać i kupić stosowną wyprawkę dla szlachetnie urodzonej panny i jej towarzyszki. Podzieliłyśmy od razu wszystkie kosztowności. Znalazłam też wtedy kajecik w skórę oprawny, pamiętnik panny Jeleny. Co ona tam wypisywała!

— śmiać się z tego czy płakać

— głupie fantazje chorowitej dziewczyny, co nie zna świata. A jednak czytałam czerwona od wypieków, jak romans egzotyczny: zjadłam jej duszę razem z temi fantazjami. Jaśnie państwo! Panowie eleganccy, panie brylantowe! Tyle się na nich napatrzyłam, tyle razy przeżyłam ich życie we śnie, w marzeniu, silniej, głębiej, dłużej od nich

— teraz będę damą wyższą od damy, panną niewinną bielszą od lilij białych, Jeleną Muklanowiczówną prawdziwszą od Jeleny Muklanowiczówny. …Czekałyśmy nocy czarnej i takiego pustkowia, dziczy za torowiskiem, żeby nikt nie widział, jak wypychamy ciała z okna przedziału

— można to zrobić, panie Benedykcie, dwie kobiety sobie poradzą, naprawdę

— i żeby nikt tych ciał nie znalazł. Wyrzuciłyśmy je w las, pociąg jechał przez ciemną puszczę, stoczyły się pewnie od razu z nasypu w zarośla, dobrały się do nich zwierzęta. Nawet jak kto znajdzie ogryzione, zgniłe truchła, nikt nie rozpozna nagich kobiet bez twarzy, zresztą jeśli i skojarzy zaginione, to właśnie nas

— a nie Jelenę Muklanowiczównę i jej ciotkę, one podróżują po Syberji. …Bałyśmy się tylko, czy nie czeka na nie kto w Moskwie; ale nie. Wszystko poszło gładko. Jednak pierwsza noc w Transsibie wiele nerwów nas kosztowała. Widział mnie pan, bynajmniej nie od pudru byłam tak bladą, naprawdę myślałam,  że to nas właśnie szukają. Marjolka zdecydowała przesiedzieć w przedziale, ile się da, symulując dolegliwości kobiece, żeby się nie zdradzić brakiem manier i wymową niepiękną, nie zna zresztą języków. A ja mam alibi, jestem chora, zżera mnie gruźlica, wszystko mi wolno, dziewczę płoche w cieniu przedwczesnej śmierci, czyż nie może się bawić w zbrodnie i detektywy, czyż nie może łgać ponure historje dla zainteresowania mężczyzny, historje o mordach, oszustwach i awanturniczej przeszłości? Ha! Pociąg stał na omskim dworcu, w półmrokach między latarniami za oknem przesuwały się ludzkie postaci, niosły się przez noc głosy samotne, niekiedy zaklekotał dzwon stacyjny; poza tym panowała cisza, nie stukały koła, nie huczały maszyny, nie gwizdała lokomotywa. Kto miał wysiąść, wysiadł; kto miał wsiąść, wsiadł; pozostali podróżni w Luksie spali głęboko. Raz ktoś przeszedł korytarzem. Ani na moment nie odwróciło się wzroku od twarzy panny

— trzeba ją jakoś nazywać

— panny Jeleny. Skończyła opowieść i uśmiechnęła się lekko. Prawda czy fałsz? Zimne światło elektryczne, zmieszane pół na pół z zimnym cieniem, spływało z bladych lic, po szyji białej, wsiąkało w koronki i riuszki, ściekało równoległemi strużkami po załamaniach gładkiego materjału, zlewając się w płytkie residuum na podołku, gdzie panna skromnie złożyła dłonie szczupłe. Pomyślało się o znakach cienia wokół Tesli, o własnem odbiciu w lustrze. Obraz panny Jeleny był natomiast wolny od najmniejszego przekłamania, zgadzały się linje blasku i ciemności, zgadzał ruch i brak ruchu, wszystko było schludne, regularne, oczywiste. Pociąg odpoczywał na dworcu, toteż ustało rytmiczne kołysanie, siedziała spokojna, wyprostowana, spoglądając oczyma niemrugającemi, z głową ćwierćodwróconą, podbródkiem podniesionym, nawet nie jak do fotografji, ale jak do obrazu, do portretu mistrzowi pędzla pozująca. Sięgnęło się po koniak. Akurat mogło się teraz nalać pełne kieliszki. Panna nie skorzystała. Wychyliło się jeden; potem, z uśmiechem (krzywym), także jej. Nie odezwała się, czekała. Im dłużej milczenie trwało, tem większa pula gromadziła się na stole. Rozpięło się kołnierzyk. Może po prostu wstać i wyjść

— nie, przecież to nie jej przedział

— wyprosić ją

— ale jak, nic nie przychodzi do głowy, żadne słowo, żaden gest

— zwyciężyła obracając podbródek o kilkanaście stopni, kombinacja smukłych palców na szybie i skórzanego bucika na dywanie paraliżowała interlokutora. Nie zna się zasad gry, a jednak się gra. Odkaszlnęło się.