— widziałem w mundurze dziwnym, fantastycznym, z kolorami białoczerwonemi. Musiałem kłamać, nikt by mi nie uwierzył, wyśmialiby mnie, tak. …A jednak on przychodził, przychodził naprawdę, nocą, gdy nikt nie widział, zakradał się przez okno, albo przez piwnicę, albo z dachu, albo pukając cicho na umówiony sposób w tylne drzwi, a matka mu otwierała, nie paląc światła, w czarny szal otulona. Prowadziła go zaraz bez słowa w głąb domu, znikali w ciemności. Czy ja to widziałem? Czy mogłem widzieć? Czy śniłem, że widziałem? A żołnierze i żandarmi też nie ustawali w niespodziewanych najściach, czasami tylko jeden, dwóch, czasami uprzejmie, czasami z hałasem i groźbami. Raz zaszedł nas na ulicy grubasek w za dużym meloniku, i nawet cukierkami częstował: a gdybyście, dzieci, ochotę miały podzielić się jakąś tajemnicą… tatusiowi grozi niebezpieczeństwo, jeśli go na czas nie znajdziemy… nie chcecie przykrości robić mamusi, prawda? Rozdawał karty wizytowe, małym i dużym, komu popadło, wciskał łakocie do kieszeni. O nim też śniłem. Przez pewien czas bałem się wszystkich panów w melonikach
— znajdą i zabiorą tatę. …A jednak on przychodził, czy to była jedna noc, czy kilka różnych nocy, widać zbiegałem z piętra, podpatrywałem, ukryty w cieniu, skoro pamiętam: jego krok szybki, cichy, i uścisk, w jakim aż unosił matkę w powietrze, myślałem, że wycisnąć z niej chce życie, czepiała się jego ubrania, kładła mu palec na wargach; raz znalazła u niego za paskiem rewolwer z długą lufą, wyrwał jej go natychmiast. Widziałem też, jak odchodził, słyszałem w ciszy przedświtu ich szepty pośpieszne, adresy wymieniane, nazwiska, dni, godziny. Słuchałem pilnie: to były sekrety, których miałem dochować; a przecież wpierw należało je poznać, żeby móc ich nie zdradzić, w kłamstwo obwinąć
— prawda? …Innej nocy, a może właśnie tej samej, wpadli bez pukania, wyważając drzwi, rozbiegając się po domu, musiałem zmykać po schodach i do łóżka, zanim mnie przyuważyli. Jeszcze innej nocy… to nie mogło być na parterze, bo spaliśmy, ja z bratem i Emilka, na piętrze, i to nie mogło być na piętrze, bo po cóż by tu wchodził ojciec, po co tędy uciekał?… tej nocy przyszedł chyba prosto z jakiegoś balu, we fraku, z brodą przystrzyżoną i pod muchą białą. Czy to ma sens? Co, na Boga, robiłby na balu, ukrywając się przed policją? Kiedy wpadli z krzykiem
— Filip Gierosławski, gdzie Filip Gierosławski!
— przebiegł korytarzem do pokoju Emilki. Po co? Matka biegła w jedną stronę, służąca w drugą, z tylnych schodów wyskoczył żandarm gruby z latarnią w ręku. Drzwi się otwierały i zamykały, matka zawróciła z półpiętra, żandarm wrzasnął okropnie głośno, bam, bam, bam, palnęły strzały, na co z dołu podniosło się jeszcze więcej wrzasków i ojciec ukazał się na progu pokoiku Emilki z rewolwerem w dłoni. Na balowym stroju lśniło kilka czerwonych plamek. Zobaczył mamę, zobaczył mnie
— a więc tam byłem! a więc patrzyłem własnemi oczyma!
— i odepchnął mnie gniewnie. „Zabierz go!”. Matka pociągnęła mnie do sypialni. Ojciec uciekł. W pokoju Emilki znaleźli żandarma i Emilkę, zastrzelonych. …Panno Jeleno? Czy to ma w ogóle sens? To się kupy nie trzyma! Sen, sen, koszmar. Co ja pannie… Zresztą, gdybym faktycznie był pijany… O! Przepraszam. Odgwizdano odjazd, lokomotywa zaświszczała, zasapała i szarpnęła skład. Ekspres wytaczał się z omskiej stacji. Na szybie rozlewały się na przemian plamy blasku i czerni, w miarę jak wagon mijał kolejne lampy; interwały stawały się coraz krótsze, aż na koniec na dobre zwyciężyła czerń, gdy wagon zostawił za sobą lampę ostatnią. TuuktuuktuukTUUK, tuktuktukTUK, nie było ratunku, azjatycka noc
— kłąb atramentowej cieczy rozpełzający się w powietrzu
— wypełniła wnętrze atdielienja, opadła na dywan, zakleiła czarną krepą obicia i boazerje, rozpostarła się na posłaniu, owinęła węglowym woalem dookoła panny Jeleny, która (to było nieludzkie) przez cały ten czas, słuchając, ani drgnęła; teraz drgnęła, gdy wytrącił ją z pozy ruch pociągu. Czy wykonała jakiś gest, czy tylko wygładziła spódnicę
— nie ujrzało się, ciemność zatopiła cały przedział wraz z panną Muklanowiczówną, ciemność nad ciemnościami, najciemniejsza.
— Panno Jeleno, panna mi nie wierzy, prawda?
— Sięgnęło się po omacku po prawie pustą butelkę koniaku. Zadźwięczało w mroku szkło.
— To nie alkohol, nie jestem pijany, to ta ćmiecz. Czy panna mnie słyszy?
— Pociąg przyśpieszał, podniosło się głos.
— Ja bardzo pannę proszę! Wygrała panna, poddaję się. Padłbym do panny nóżek, ale… Ale. Sen wiara, Bóg mara, ja tego nie potrafię wytłómaczyć, przecież ani przez moment mi nie postało, że ojciec chciał Emilkę zabić, że to nie był jeno makabryczny wypadek, śmierć niezawiniona, więc nie da się tego objaśnić, widzi panna, próbuję, ale co ja mogę, co ja mogę, bełkocę bez sensu, to są właśnie rzeczy, których nie sposób opowiedzieć drugiemu człowiekowi. Że dlaczego to zrobiłem
— a może nie zrobiłem
— ile miałem wtedy lat, sześć, siedem, mój Boże, jak sobie próbuję teraz wyobrazić: cyzelujący ten list w nocy przy świeczce, w straszliwej trwodze, że ktoś wejdzie i przyłapie, ale nikt nie przyłapał; dziecinną cyrylicą adresujący starannie kopertę, z językiem wysuniętym, z palcami bosych stóp podwiniętemi kurczowo w przejęciu; chuchający na papier, rozcierający kleksy, sprawdzający każde zdanie i słowo po tysiąkroć. „Gdzie jest Filip Gierosławski”. Na odwrocie narysowałem nawet mapkę. Złapali go w następną niedzielę. …Ale oczywiście mogli złapać przypadkiem, mogli bez mojej pomocy, byli już przecież coraz bliżej, jaka jest szansa, że list w ogóle dotarł gdzie trzeba, że dobrze zapamiętałem adres z karty wizytowej Pana w Meloniku, jaka szansa, że ktokolwiek uwierzył w anonimowy donos niewprawnemi kulfonami podany, no niech panna sama powie. Zresztą ile lat minęło
— ojciec nie napisał do mnie ani razu. Ja do niego też nie pisałem. Nie wiem, czy zdradził coś matce, nigdy się nie przyznała, a wszak jeśli powiedzieli mu w śledztwie, jeśli pokazali ten anonim… czy mógł się domyślić? Jak panna sądzi? Panno Jeleno? Panno Jeleno. Panno Jeleno! Prawda czy fałsz?
Spis treści
I WARSZAWA..
ROZDZIA Ł PIERWSZY O synu tysiącrublowym..
O tym, czego nie można wypowiedzieć.
O prawach logiki i prawach polityki
O palcu pana Tadeusza Korzyńskiego.
O ciemności oślepiającej i innych niejasnościach.
O złudzeniach szronu.
II TRANSSYBERJA..
ROZDZIA Ł DRUGI O miazmatach luksusu.
O węgierskim hrabim, rosyjskiej władzy, angielskich papierosach i amerykańskim cieniu.
O potędze wstydu.
O piórach i rewolwerach.
ROZDZIA Ł TRZECI O , trójwartościowej i bezwartościowej, a także o logice kobiecej
O tym, czego nie można pomyśleć.
O bohaterach hazardu i prędkości Lodu.
O maszynie, która pożera logikę, i innych wynalazkach doktora Tesli
O kilku kluczowych różnicach między niebem Europy i niebem Azji
O mrozie jekaterynburskim..
ROZDZIA Ł CZWARTY O czterdziestu siedmiu półmordercach i dwojgu jeśli-śledczych.
O arsenale Lata.
O niektórych sposobach komunikacji Boga z człowiekiem..
O ukrytych talentach panny Muklanowiczówny i innych sprawach niejawnych.
O prawdzie i o tym, co prawdziwsze od prawdy.