Выбрать главу

— A niby dlaczego miałoby być? — Zdziwił się Serithorn. Miał już swoje lata, ale skórę gładką jak u młodzieńca, sylwetkę szczupłą i zawsze był nie tylko pogodny, lecz i uderzająco elegancki. Swe legendarne bogactwo zawdzięczał wielu pokoleniom rodziny, której historia sięgała czasów Lorda Stiamota i korzystał z niego bez zahamowań. — Jaką pracę miałbym, twoim zdaniem, wykonywać? Nigdy nie twierdziłem, że mam światu coś użytecznego do zaoferowania. Lepiej lenić się przez całe życie, ale robić to dobrze, niż próbować coś robić i wykonywać to źle. Prawda, przyjaciele? Niech pracują ci, którzy umieją pracować. Na przykład Prestimion. Będzie wspaniałym Koronalem. To godność jakby dla niego stworzona. Albo ty, Navigornie. Jesteś urodzonym administratorem. Masz do tego talent. Słyszałem, że zostałeś mianowany do Rady?

— Owszem. Nie ubiegałem się o tę godność, ale jestem z niej dumny.

— To wielka odpowiedzialność, członkostwo w Radzie. Możesz mi wierzyć. Tkwiłem w tym dłużej niżbym chciał. A Prestimion poprosił mnie, żebym został. Co z tobą, Gonivaulu?

— Chcę odejść ze służby — odparł Wielki Admirał. — Nie jestem już młody. Chyba powrócę do Bombifale, cieszyć się wygodami i przyjemnościami w mych dobrach.

Serithorn uśmiechnął się lekko.

— Czy chcesz powiedzieć, że Prestimion nie zaproponował ci pozostania na stanowisku Admirała? O to chodzi, prawda? No cóż, będzie mi ciebie brakowało, Gonivaulu. Oczywiście być Wielkim Admirałem to przeraźliwie nudna mordęga. Trudno cię winić, że chcesz skończyć z tym raz na zawsze. Ale powiedz mi… czy w trakcie pełnienia tej swojej, jakże kłopotliwej funkcji choć raz postawiłeś stopę na pokładzie statku oceanicznego? Nie, oczywiście, że nie. Ryzykowna zabawa, wypływać w morze. Można się utopić.

Tę zabawę dwaj wielcy panowie uprawiali od lat: sarkazm, żarty, docinki.

Niewielka, nieowłosiona część twarzy Gonivaula widoczna dla postronnych, poczerwieniała z gniewu.

— Serithornie… — warknął groźnie.

— Panowie, jeśli pozwolicie… — Navigorn gładko przerwał im spór dokładnie w chwili, w której mógł się on przerodzić w karczemną kłótnię. Gonivaul wycofał się, mrucząc coś do siebie, Serithorn zaśmiał się cicho, z satysfakcją. Navigorn mówił dalej: — …nie objąłem jeszcze oficjalnie swego stanowiska, a już muszę uporać się z bardzo szczególnym problemem. Być może wy dwaj, od podszewki znający kulisy zamkowej polityki, będziecie w stanie mi pomóc.

— A cóż to za problem? — spytał Serithorn bez wielkiego zainteresowania. Nie patrzył na przyjaciela, lecz na pole poniżej, gdzie nadal trwał turniej. W szrankach stał potężny włochaty Skandar w miękkim wełnianym kaftanie w jaskrawe czarne, pomarańczowe i żółte pasy. Łuk, większy i cięższy nawet niż luk Prestimiona, trzymał swobodnie w jednej z czterech potężnych łap, jakby to była zabawka. Herold podał jego nazwisko: Hent Sekkitorn.

— Poznajecie może, czyje kolory nosi ten zawodnik? — spytał Navigorn.

— Mam wrażenie, że prokuratora Dantiryi Sambaila — odparł Serithorn po chwili wahania.

— No właśnie. A jak sądzicie, gdzie podziewa się pan prokurator?

— No… a właśnie. — Serithorn rozejrzał się dookoła. — Wiecie… jakoś go nie widzę. Powiedziałbym, że powinien siedzieć tu z nami. Może ty wiesz, co się z nim stało, Gonivaul.

— Od tygodnia go nie widziałem — burknął Wielki Admirał. — Jak się zastanowić, to nie pamiętam nawet, kiedy widziałem go po raz ostatni, a on nie należy do tych, którzy potrafią przemknąć niezauważeni. Czy to możliwe, żeby nie pojawił się na koronacji? Został w domu, w Ni-moya?

— Niemożliwe — orzekł autorytatywnie Serithorn. — Mamy nowego Koronala, po raz pierwszy od kilku dziesięcioleci, a książę Zimroelu nie przyjeżdża na Zamek? Toż to absurd! Dantirya Sambail z pewnością nie przepuściłby okazji i byłby na miejscu w chwili, gdy rozdawane są nowe stanowiska i przywileje. Był obecny przy śmierci starego Prankipina, tego jestem całkiem pewien. Zostałby na koronację, bez dwóch zdań. A poza tym gdyby zlekceważył go w ten sposób, Prestimion śmiertelnie by się na niego obraził.

— Och, Dantirya Sambail jest na Zamku — westchnął Navigorn. — Na tym właśnie polega problem, o którym chciałem z wami porozmawiać. Nie widzieliście go podczas uroczystości, ponieważ został uwięziony w tunelach Sangamora. Prestimion kazał mi opiekować się nim. Mam być jego strażnikiem. To moje pierwsze zadanie jako członka Rady.

Na twarzy Serithorna pojawił się wyraz niebotycznego zdumienia.

— O czym ty mówisz, Serithornie? Dantirya Sambail więźniem?

— Najwyraźniej.

Gonivaul sprawiał wrażenie równie zdumionego.

— Wydaje mi się to absolutnie niemożliwe. Dlaczego Prestimion miałby zamykać Dantiryę Sambaila w tunelach? Prokurator jest przecież jego kuzynem… no, w każdym razie istnieje między nimi pokrewieństwo, prawda? Serithornie, wiesz o tym więcej ode mnie. Czy to jakaś rodzinna sprzeczka?

— Może, może — przytaknął Serithorn — ale jest istotniejszy problem. Jak ktoś, nawet Prestimion, zdołał uwięzić kogoś tak hałaśliwego, samowolnego i — nie bójmy się tego słowa — nikczemnego jak prokurator? Zaryzykuję twierdzenie, że już łatwiej byłoby uwięzić stado oszalałych haigusów. A jeśli już mu się udało, dlaczego my nic o tym nie wiemy? Taka nowina zatrzęsłaby Zamkiem.

Navigorn rozłożył ręce, wzruszył ramionami.

— Panowie, nie znam odpowiedzi na żadne z tych pytań, I nic nie rozumiem. Wiem tylko, że prokurator siedzi w więzieniu, przynajmniej jeśli wierzyć Prestimionowi, który osobiście polecił mi dopilnować, by siedział tam aż do chwili, kiedy stanie przed obliczem sprawiedliwości.

— A co on zrobił? — Gonivaul podniósł głos.

— Nie mam najmniejszego pojęcia. Spytałem Prestimiona, o jakie przestępstwo oskarżony jest prokurator, a on odparł, że porozmawia o tym ze mną innym razem.

— No to w czym problem? — prychnął Serithorn. — Koronal wydał ci polecenie. Wypełniasz je i to wszystko. Chce, żebyś był strażnikiem prokuratora, więc jesteś strażnikiem prokuratora.

— Nie żywię przesadnej sympatii do Dantiryi Sambaila, w moim przekonaniu jest niewiele więcej niż dziką bestią, ale mimo wszystko… Jeśli stracił wolność bez wyroku, tylko dlatego, że tak się spodobało Prestimionowi, to czy jako jego strażnik nie staję się wspólnikiem w przestępstwie?

— Czyżbyś podniósł temat sumienia, Navigornie? — zdumiał się Gonivaul.

— Można to i tak określić.

— Złożyłeś przysięgę na wierność Koronalowi. Koronal uznał za stosowne aresztować Dantiryę Sambaila, a tobie polecił czuwać, by pozostał w zamknięciu. Albo spełniasz jego polecenia, albo rezygnujesz ze służby. Taką masz alternatywę, Navigornie. Sądzisz, że Prestimion jest człowiekiem złym?

— Nie, skądże. I nie mam ochoty rezygnować.

— Więc załóż po prostu, że Prestimion posiada powód wystarczający, by zamknąć prokuratora. Znajdź dwudziestu wypróbowanych ludzi, niech pilnują tuneli przez całą dobę. Albo trzydziestu, czy ilu uważasz za stosowne. Mają trzymać stałą wartę wiedząc, że jeśli Dantirya Sambail zdoła wydostać się na wolność, czy to słodkim gadaniem, czy to brutalną siłą, czy w jakikolwiek inny sposób, będą tego żałować do końca życia.