Выбрать главу

— Bynajmniej. Nie mam pojęcia, po co przyjechał, Varaile. Pisze, że musi spotkać się ze mną natychmiast, ale nie tłumaczy dlaczego. Czuję, że wiadomości, które przywozi mi z największą prędkością przez pół świata nie mogą być dobre?

* * *

Twarz Dekkereta, jeszcze niedawno szczera i chłopięca, zmężniała. Zachowywał się bardziej powściągliwie, w sposób niezwykle zrównoważony. Od czasu gdy Prestimion spotkał go po raz pierwszy w Normork, Dekkeret bez końca podróżował po świecie i teraz, gdy wszedł do pokoju Prestimiona i wykonał salut wierności, mimo że wyglądał nie najlepiej z powodu zmęczenia wariackim tempem swojej ostatniej podróży, emanował siłą i rozmysłem.

— Przywożę pozdrowienia od Wysokiego Doradcy Septacha Melayna i Wielkiego Admirała Gialaurysa, mój panie — powiedział na początek. — Prosili mnie, bym cię poinformował, że otrzymali wiadomości od Akbalika z miasta Stoien dotyczące Dantiryi Sambaila i że rozpoczęli przygotowania do akcji wojskowej, zarazem oczekując na twoje dokładne instrukcje.

— Dobrze. Nie spodziewałem się niczego innego.

— Jesteś więc, panie, świadom miejsca pobytu prokuratora?

— Otrzymałem wiadomość od Akbalika dopiero dziś rano. Szykuję rozkazy, które wyślę na Zamek.

— Wydarzyło się coś jeszcze, panie. Barjazidowie uciekli i są teraz w drodze do Stoienzaru w celu zaproponowania swoich usług Dantiryi Sambailowi. Mają ze sobą maszynę do kontroli umysłów.

— Co? Przecież byli uwięzieni w tunelach! Czy to miejsce jest aż tak dziurawe, że żeby z niego wyjść, wystarczy splunąć? Może je opuścić każdy poza mną — dodał Prestimion po cichu, wspominając gorzkie dni uwięzienia.

— Jakiś czas temu zostali wypuszczeni z tuneli, sir. Żyli jako wolni ludzie w północnym skrzydle Zamku.

— Jak to możliwe?

— Cóż, sir, podobno stało się to tak…

Prestimion słuchał opowieści z rosnącym niedowierzaniem i niepokojem.

* * *

Mały człowieczek o rozbieganych oczach, Venghenar Barjazid, przed wojną domową żył na Zamku jako członek świty diuka Svora. Uwięziony w tunelach, jakimś cudem skontaktował się z innym byłym poddanym zmarłego diuka, który sfałszował papiery nakazujące uwolnienie Barjazida oraz jego syna i przeniesienie ich do skromnego mieszkania w jednym z sektorów mieszkalnych Zamku.

Nikomu nie przyszło do głowy kwestionować zasadność tego przeniesienia. Barjazidowie wyszli na wolność bez żadnych trudności. Przez ponad miesiąc mieszkali po cichu w nowych kwaterach, nie zwracając na siebie uwagi. Do czasu, kiedy pewnego ranka odkryto, że nie tylko zorganizowali sobie ucieczkę — włącznie ze zdobyciem dobrego ścigacza, który mógł ich zabrać dokądkolwiek pragnęli — ale również zabrali ze sobą cały zestaw przyrządów do kontroli umysłów i ich modeli, które starszy Barjazid zdobył od vroońskiego czarownika, Thalnapa Zelifora, kiedy eskortował go do Suvraelu.

Prestimion przesunął ręką po twarzy, mrucząc przekleństwa.

— I pojechali przyłączyć się do Dantiryi Sambaila, dobrze rozumiem? Skąd ktokolwiek może to wiedzieć? Zostawili wiadomość w pokoju, czy jak?

— Nie, sir. Oczywiście, że nie. — Dekkeret zdławił leciutki uśmieszek. — Ale po ich zniknięciu przeprowadzono śledztwo i odkryto ich wspólnika, i książę Navigorn dokładnie go przesłuchał. Bardzo dokładnie. Książę Navigorn bardzo przeżył cały ten incydent.

— Spodziewam się — powiedział Prestimion sucho.

— Podczas przesłuchania okazało się, że wspólnik, który nazywał się Morteil Dikaan, sir…

— Nazywał?

— Niestety nie przeżył przesłuchania — odpowiedział Dekkeret.

— Ach.

— Ów wspólnik, panie, zabrał maszynę do kontroli umysłów z magazynu, w którym ją trzymaliśmy. Przyniósł ją Barjazidowi do tuneli Sangamora. A on wykorzystał ją, by wszyscy, którzy oglądali jego papiery, uznawali je za autentyczne. W ten sam sposób rozkazał, by oddano mu do dyspozycji jeden z zamkowych lataczy kiedy był gotów podjąć podróż na południe.

— To jego urządzenie — zapytał Prestimion tonem pogrzebowej powagi — ma moc, której nie można się oprzeć? Sprawia, że ten, kto je nosi, może zmusić każdego do wykonywania wszystkich jego rozkazów?

— Niezupełnie, mój panie. Ale jest bardzo potężne. Poczułem jego moc na własnej skórze w Suvraelu, w miejscu zwanym Pustynią Skradzionych Snów. Nadano jej tę nazwę, ponieważ czaił się tam Barjazid, wchodził w umysły podróżników i zmieniał ich zdolność percepcji tak, że nie odróżniali już prawdy i fałszu, iluzji od rzeczywistości. Tłumaczyłem to już lady Varaile, mój panie. Opowiedziałem jej o moich doświadczeniach z działaniem tej maszyny, kiedy podróżowałem z Barjazidem i wyjaśniłem potencjalne zagrożenia z niej wynikające.

Varaile powiedziała:

— Tak, mówił mi, Prestimionie. Może pamiętasz, usiłowałam opowiedzieć ci tę historię, kiedy wróciłeś ze święta w Muldemar, ale byłeś zajęty, co zrozumiałe, planami podróży na Wyspę…

Prestimion skrzywił się. To była prawda. Nawet nie pofatygował się osobiście wypytać Dekkereta o to, co przydarzyło mu się w Suvraelu. Bardzo szybko odsunął od siebie całą sprawę, zapamiętując jedynie, by kiedyś wrócić do tematu i już się nad nim nie zastanawiał.

Maszyna, która kontroluje umysły! A Barjazid już jechał, by przekazać ją Dantiryi Sambailowi.

Był to kolejny poważny błąd jego rządów, powoli wchodziło mu to w krew. Koronal, pomyślał, nigdy nie może pozwolić sobie nawet na sen, bo boi się, że gdy tylko zamknie oczy, świat spotka jakaś tragedia. W jaki sposób, zastanawiał się Prestimion, Confalume był w stanie utrzymać porządek przez ponad czterdzieści lat? Oczywiście Confalume nie musiał radzić sobie z wojną domową i jej konsekwencjami, a Dantirya Sambail, niech demony pożrą jego duszę, postanowił poczekać do końca jego rządów, zanim zaczął sprawiać kłopoty.

Spojrzał na Dekkereta. Chłopak wpatrywał się w niego z szacunkiem, niemal podziwem. Dekkeret, zdawało się, nie miał pojęcia, że w mózgu Koronala aż wrze od niepokoju i samooskarżeń.

— Opisz mi szczegółowo — polecił Prestimion — co maszyna Barjazida może zrobić z ludzkim umysłem.

Dekkeret spojrzał niepewnie na Varaile, która energicznie skinęła głową.

Po chwili wahania, przemówił do Prestimiona.

— Na początku to był tylko koszmar. Śniłem, że zostałem wezwany do Pani i było to wspaniałe, ale kiedy do niej biegłem, zniknęła, a ja zostałem, wpatrzony w krater wygasłego wulkanu. Człowiek nie może poczuć prawdziwej siły snu kogoś innego, prawda, panie? Trzeba to przeżyć samemu. Mogę powiedzieć ci, że był to koszmar, bardzo straszny, i zrozumiesz go, gdy przypomnisz sobie jakieś swoje sny. Ale nie da się zrozumieć, jak straszny naprawdę był czyjś sen. Mimo to, zapewniam cię, panie, było to najgorsze doświadczenie, jakie można sobie wyobrazić. Czułem się splugawiony… pusty… zgwałcony. Barjazid wiedział, co się stało. Próbował później wypytywać mnie o szczegóły tego snu. Chodzi o to, że prowadził eksperymenty na ludzkich umysłach. Testował swoje przyrządy, sir.

— I to wszystko? Zesłał ci nieprzyjemny sen?

— Gdyby tylko to, panie. Sen był zaledwie początkiem. Kiedy znowu zasnąłem, miałem kolejny. W Tolaghai poznałem pewną kobietę, pozostającą w służbie pontyfikalnej. Przyszła do mnie we śnie, byliśmy oboje nadzy, prowadziła mnie przez śliczny ogród. Powinienem chyba powiedzieć, że w Tolaghai przez krótki czas byliśmy kochankami. Szedłem więc za nią chętnie, ale nagle wszystko się zmieniło, a ogród stał się przerażającą pustynią pełną jakby duchów i myślałem, że umrę tam od upału i przez mrówki, które zaczęły mnie gryźć. Obudziłem się i odkryłem, że Barjazid sprawił, że chodziłem we śnie i zgubiłem się na pustyni w najgorszej porze dnia, nagi, z dala od obozu, bez wody, poparzony słońcem i spuchnięty od upału. Vroon, który z nami podróżował, znalazł mnie i uratował, w przeciwnym razie umarłbym. Nie jestem lunatykiem, sir. To była sprawka Barjazida. Polecił mi wstać i iść we śnie, więc wstałem i poszedłem.