Выбрать главу

Prestimion wyciągał ręce, chcąc go uścisnąć. Akbalik, nie wiedząc, co zrobić z laską, wsunął ją pod pachę i niezdarnie przycisnął do boku, obejmując Koronala.

— Co się stało? — zapytał Prestimion.

Akbalik starał się być beztroski.

— Drobny uraz nogi, mój panie. Irytujący, ale nic poważnego. Mamy do omówienia dużo poważniejsze sprawy.

— Tak, oczywiście. Niech tylko skończy się ten głupi ceremoniał. — Ruchem głowy wskazał Bannikapa i mrugnął.

Akbalik odwrócił się od niego i złożył hołd Pani i lady Varaile. Dekkeret uśmiechnął się do niego nieśmiało i niepewnie. Wciąż trzymał się z tyłu.

Zdawało się Akbalikowi, że lady Varaile jest przy nadziei. Wskazywał na to jej ubiór, poza tym miała ten promieniejący, matczyny wygląd. Myśl o tym, że Prestimion zostanie ojcem tak szybko po objęciu władzy była ciekawa. I na dodatek w tych trudnych czasach. Ale mógł się tego spodziewać. To był nowy Prestimion, bardziej odpowiedzialny, pragnący w życiu stabilizacji, pełnej dojrzałości.

Lady Therissa wyglądała wspaniale: spokojna, pełna wdzięku, opanowana. Była taka, jak Akbalik ją zapamiętał przed tą nieszczęsną podróżą w głąb Stoienzar. Czuł się lepiej, kiedy stał obok niej.

— Czy ja czuję dym? — zapytał Prestimion.

— Niedaleko stąd pali się budynek. To się ostatnio często zdarza. — Akbalik ściszył głos. — Wariaci wnoszą na dachy bele słomy i podpalają je. Nagle stało się to popularną rozrywką. Burmistrz potrafi lepiej ci to wyjaśnić.

Burmistrz, tęgi człowiek o czerwonej twarzy, jakoś tam spokrewniony z diukiem Oljebbinem i tak samo jak on zarozumiały, właśnie zaznaczał swoją pozycję, podchodząc i zawisając nad niewysokim Prestimionem w sposób, który nie mógł mu się podobać. Ale protokół to protokół i ta chwila należała do Bannikapa. Akbalik mu ustąpił. Powiedział Prestimionowi, zapatrzonemu w zamyśleniu na czarną smugę dymu na niebie, że spotka się z nim później w jego apartamencie w Kryształowym Pałacu, po czym odszedł, kulejąc.

* * *

Kryształowy Pałac zawdzięczał swoją nazwę ścianie złożonej z samych okien, długiej na dwieście stóp. Był to stosukowo nowy budynek, wzniesiony przez diuka Oljebbina za rządów Lorda Prankipina i stojący w dostojnej, samotnej lokalizacji na szczycie olbrzymiego podestu z bielonej cegły. Z luksusowego, trzypiętrowego apartamentu Lorda Prestimiona widać było całe miasto, przez co niestety akurat tego dnia można było aż za łatwo obserwować słupy dymu, wznoszące się z dziewięciu czy dziesięciu pożarów wznieconych w okolicy.

— Czy te pożary zdarzają się codziennie? — zapytał Prestimion.

Akbalik i Koronal siedzieli nad półmiskiem pełnym kostek suszonego, wędzonego mięsa smoka morskiego. Lady Varaile, zmęczona po pospiesznej i chwilami trudnej podróży, udała się do sypialni. Lady Therissa przebywała w apartamencie cztery poziomy niżej i również odpoczywała. Akbalik nie miał pojęcia, gdzie podziali się Dekkeret i Su-Suheris.

— Mniej więcej. Choć to dziwne, że jest ich tyle naraz.

— Szaleństwo?

— Tak, szaleństwo. Mamy porę suchą, paliwa nie brakuje. Te ładne pnącza, kwitnące całe lato, są teraz tylko wiechciami słomy. Tak jak ci opowiadałem, ci wariaci zbierają ją, zanoszą na dachy i tam podpalają. Nie wiem czemu. Myślę, że mamy dziś więcej pożarów niż zwykle, bo usłyszeli o przyjeździe Koronala i to ich nakręciło.

— Bannikap próbował mi wmówić, że zasadniczo zniszczenia są minimalne.

— Bo zazwyczaj tak jest. Ale nie zawsze. W ciągu ostatnich dwóch tygodni postarano się wyburzyć naprawdę zniszczone budynki, żebyś nie musiał ich oglądać podczas pobytu tutaj. Za każdym razem, kiedy zobaczysz mały park, mniej więcej rozmiarów działki pod budynek, pełen świeżo posadzonych, kwitnących krzewów, patrzysz na miejsce, gdzie miał miejsce poważny pożar. Czy mogę jeszcze napić się wina, panie?

— Tak, oczywiście. — Prestimion przysunął mu butelkę. — Powiedz mi, co zrobiłeś sobie w nogę?

— Powinniśmy rozmawiać o Dantiryi Sambailu, panie.

— I porozmawiamy. Co z nogą?

— Zraniłem się w nią, kiedy polowałem na Dantiryę Sambaila. Prokurator bardzo swobodnie przemieszcza się w obrębie tego piekła, w którym założył obóz, co parę dni zwija go i przenosi, gdziekolwiek mu się podoba. Ostatnio zrobił się naprawdę dobry z zacieraniu za sobą śladów. Nigdy nie mamy pewności, gdzie dokładnie danego dnia się znajduje. Sądzę, że korzysta z pomocy maga, który rzuca wokół niego chmurę niewiedzy. W zeszłym miesiącu szukało go kilkuset ludzi w ramach misji zwiadowczej, by upewnić się, że nie wyśliźnie nam się z rąk. Widziałem miejsce, w którym przebywał, ale dzień czy dwa wcześniej je opuścił.

— Czyli na pewno zdaje sobie sprawę z faktu, że na niego polujemy?

— W tej chwili musi to już wiedzieć. Jakże inaczej? I jeśli zgubimy go tam na dłużej niż parę dni, ponowne jego odszukanie będzie powrotem do klasycznej historii z igłą w stogu siana. Niezwykle sprytnie pozostaje poza naszym zasięgiem. W każdym razie, co się tyczy nogi…

— Tak, noga.

— Zwiadowcy donieśli, że według nich obóz prokuratora znajduje się w głębi lądu, dwieście mil od miasta Karasat, leżącego na wschodnim wybrzeżu, pomiędzy Maximin i Gundubą, o ile te nazwy cokolwiek ci mówią. Wypłynąłem więc ze Stoien, by się rozejrzeć. Wiesz, panie, większość ludzi mówi, że Suvrael jest najbardziej nieprzyjemnym miejscem na świecie, a Valmambra zajmuje odległe drugie miejsce. Ale nie, zwycięzcę mamy zaraz obok, w południowym Alhanroelu. Nigdy nie byłem w Suvraelu ani Valmambrze, ale zapewniam cię, sir, nie mogą konkurować z południowym Stoienzarem w kategorii czystej złośliwości. Pełno tam stworów, które musiały chyba przenieść się z Suvraelu w poszukiwaniu jeszcze paskudniejszego miejsca do życia. Wiem, bo jedno z nich spotkałem.

— Masz na myśli, że coś cię ugryzło?

— Tak, krab bagienny. Nie jeden z tych dużych, a powinieneś zobaczyć, jak wielkie potrafią być te potwory, panie — powiedział Akbalik, szeroko rozkładając ramiona — tylko malutki, jeszcze dziecko. Zaczaił się i dziabnął mnie szczypcami, pyk i po wszystkim. Najstraszniejszy ból, jaki kiedykolwiek czułem. Mówi się, że mają na szczypcach jakiś kwasowy jad. Noga spuchła mi tak, że była pięć razy większa, niż normalnie. Teraz już nie jest tak źle.

Prestimion, marszcząc brwi, pochylił się, by lepiej się przyjrzeć.

— Jak ją leczysz?

— Mam vroońskiego sekretarza, zwie się Kestivaunt i jest bardzo zdolny. On się nią zajmuje. Nakłada lekarstwa, dodaje do tego trochę vroońskiego hokuspokus. Jeśli czary nie pomogą, wyleczy mnie maść — wzdłuż boku Akbalika przebiegi nowy spazm potwornego bólu. Zacisnął zęby i odwrócił głowę, nie chcąc pokazać Prestimionowi, jak bardzo cierpi. Najlepszym pomysłem wydała mu się zmiana tematu. — Mój panie, powiedz mi, proszę, co Dekkeret robił z tobą na Wyspie. Zakładałem, że załatwił swoje sprawy w Suvraelu, tę swoją ekspiację czy odkupienie po wydarzeniach na bagnach Khyntoru i już dawno temu wrócił na Zamek.

— Wrócił — powiedział Prestimion — pod koniec lata. Przywiózł ze sobą kogoś, z kim miał małe starcie w Suvraelu. Pamiętasz niejakiego Venghenara Barjazida, Akbaliku?

— Niewysoki człowieczek o łajdackim wyglądzie, który załatwiał różne rzeczy dla diuka Svora?