Выбрать главу
* * *

Dopiero późnym popołudniem następnego dnia Akbalik miał okazję porozmawiać z Dekkeretem. Po raz ostatni widział go w małej, górskiej oberży w Khyntorze, wczesnej wiosny dwa lata temu, kiedy siedzieli razem pijąc grzane złote wino. To wtedy Dekkeret obwieścił, że zamierza jechać do Suvraelu.

— Zbyt surowo się oceniasz — powiedział wtedy Akbalik. — Nie ma grzechu tak strasznego, by pokutą zań uczynić akurat wyprawę na Suvrael. — Namawiał Dekkereta, by raczej odbył pielgrzymkę na Wyspę, jeśli naprawdę odczuwa potrzebę oczyszczenia duszy. — Niechaj błogosławiona Pani oczyści twojego ducha. Głupotą było przerywać karierę na Zamku na czas długiej nieobecności, której wymagała podróż do Suvraelu.

Ale Dekkeret pomimo to popłynął na Suvrael. Był też na Wyspie, choć bardzo krótko. I jak się okazało, te wyprawy nijak nie zaszkodziły jego kwitnącej karierze.

— Pamiętasz — powiedział Dekkeret — jak umówiliśmy się w oberży w Khyntorze? Że za dwa lata spotkamy się znów na Górze, kiedy ja wrócę z Suvraelu. Mieliśmy razem bawić się w Morpin Wysokim, tak się umówiliśmy. Dwa lata minęły, Akbaliku, a my wciąż tam nie pojechaliśmy.

— Przeszkodziły nam inne wydarzenia. Ja, kiedy mieliśmy się spotkać, byłem w Stoien. A ty…

— A ja popłynąłem na Wyspę Snu, ale nie jako pielgrzym. — Dekkeret roześmiał się. — Wyobrażasz sobie, Akbaliku, jak dziwaczne jest teraz moje życie? Ja, który miałem nadzieję zostać tylko rycerzem na Zamku i może objąć na starość jakieś skromne stanowisko ministerialne, dotrzymuję towarzystwa Koronalowi i jego żonie, i samej Pani, i jestem wciągnięty w najbardziej skomplikowane i delikatne sprawy państwowe.

— Tak. Szybko pniesz się w górę. Kiedyś będziesz Koronalem, zapamiętaj moje słowa, Dekkerecie.

— Ja? Akbaliku, nie bądź głupi! Kiedy to wszystko się skończy, znów będę tylko rycerzem kandydatem. To ty mógłbyś zostać Koronalem. Wiesz, że wszyscy tak mówią. Confalume może jeszcze pożyć dziesięć czy dwanaście lat, potem Prestimion zostanie Pontifexem, a następnym Koronalem możesz być…

— Przestań gadać bzdury, Dekkerecie. Ani słowa więcej.

— Wybacz, jeśli cię uraziłem. Przypadkiem jednak uważam, że byłbyś odpowiednia osobą…

— Dosyć! Ani przez chwilę nie chciałem zostać Koronalem, nie chcę zostać Koronalem teraz i nie zamierzam być nim w przyszłości. To się nie wydarzy. Choćby dlatego, że jestem rówieśnikiem Prestimiona. Jego następca będzie pochodził z twojego pokolenia, nie z mojego. Po wtóre… — Akbalik potrząsnął głową. — Dlaczego marnujemy czas na takie idiotyzmy? Następny Koronal? Lepiej róbmy co w naszej mocy, by jak najlepiej służyć obecnemu. Za kilka dni będę eskortował lady Varaile w drodze powrotnej na Zamek. Ty zostaniesz i będziesz doradzał Lordowi Prestimionowi w kwestii radzenia sobie z Barjazidem i jego zabawką. Wiesz o tym? Chcę, żebyś mi coś obiecał, Dekkerecie.

— Mów. Obiecam wszystko.

— Jeśli Koronalowi przyjdzie do głowy jechać w dżunglę na poszukiwanie Dantiryi Sambaila pomimo wszystkiego, co mu o tym powiedziałem, staniesz przed nim i powiesz, że to szaleństwo, że absolutnie nie może tego zrobić i przez wzgląd na jego żonę i matkę jego nienarodzonego dziecka i przez wzgląd na cały świat, musi pozostać poza zasięgiem istot, które żyją w tej strasznej cieplarni. Zrobisz to, Dekkerecie? Nieważne, jak bardzo go rozgniewasz, nieważne, jak zagrozi to twojej karierze, powiedz mu to. Powtarzaj mu to wciąż.

— Oczywiście. Obiecuję.

— Dziękuję.

Przez chwilę obaj milczeli. Ich rozmowa była na wskroś niezręczna, a teraz utkwiła w martwym punkcie.

Potem przemówił Dekkeret.

— Mogę zadać ci osobiste pytanie, Akbaliku?

— Spróbuj.

— Z niepokojem patrzę, jak kulejesz. Z tą noga musiało stać się coś naprawdę niedobrego. Bardzo cię boli, prawda?

— Mówisz zupełnie jak Prestimion. Moja noga, moja noga, moja noga. Słuchaj, Dekkerecie, mojej nodze nic nie będzie. Nie odpadnie ani nic podobnego. Kiedy taplałem się w błocie Stoienzaru, wredny mały krab paskudnie mnie dziabnął, wdało się zakażenie i tak, boli, dlatego od paru dni chodzę o lasce. Ale zdrowieję. Jeszcze kilka dni i wszystko będzie w porządku. Już? Skończyliśmy z tematem mojej nogi? Porozmawiajmy zamiast tego o czymś wesołym. Choćby o twoich wakacjach w Suvraelu…

* * *

Był wczesny ranek, a już gorzki zapach dymu zatruwał słodkie, świeże powietrze. Pierwszy pożar dziś, pomyślał Prestimion. Tego dnia Varaile miała wyruszyć na Zamek. Przed Kryształowym Pałacem stała już karawana siedmiu lataczy: jeden królewsko duży dla Akbalika i Varaile, cztery mniejsze dla ochrony i dwa bagażowe. Im szybciej Varaile będzie bezpiecznie w Zamku, wysoko ponad zamieszaniem, które zdawało się ogarniać niżej położone krainy, tym lepiej. Prestimion miał nadzieję, że uda mu się wrócić, nim urodzi się nowy książę. Chcieli go nazwać Taradath, by uczcić pamięć wujka, którego chłopiec nigdy nie pozna.

— Chciałabym, byś mógł nam towarzyszyć, Prestimionie — powiedziała Varaile, gdy wyszli z Pałacu i szli w kierunku lataczy.

— Chciałbym wam towarzyszyć. Najpierw pozwól mi zająć się prokuratorem, potem przyjadę.

— Zamierzasz jechać za nim w dżunglę?

— Akbalik mówi, że nie powinienem. A kimże jestem, by nie usłuchać polecenia Akbalika? Nie, Varaile, nie pojadę tam osobiście. Chcę, by moja matka była przy mnie, gdy będziemy zwyciężać Dantiryę Sambaila, a Stoienzar to nie miejsce dla niej. Ustąpiłem więc. Wyznam ci jednak, że mierzi mnie pozostawanie tutaj, w wygodnym ukryciu w Stoien, podczas gdy Septach Melayn i Navigorn będą przedzierać się z mozołem przez las palm piłowych, szukając…

Przerwała mu wybuchem śmiechu.

— Och, Prestimionie, nie bądź taki dziecinny! Może Koronalowie, o których czytałeś w Księdze Zmian ruszali w puszcze i staczali walki z potworami, które tam żyły, ale tak już się nie robi. Czy Lord Confalume miotałby się po dżungli, kiedy musiałby toczyć wojnę? Albo Lord Prankipin? — przyjrzała mu się uważnie. — Nie pojedziesz, prawda?

— Właśnie wyjaśniłem ci, dlaczego nie mogę tego zrobić.

— To, że nie możesz nie oznacza, że nie zrobisz. Możesz uznać, że tak naprawdę wcale nie potrzebujesz przy boku lady Therissy, by prowadzić wojnę. W takim wypadku, czy zostawisz ją w Stoien i pojedziesz w dżunglę, kiedy nie będzie tu Akbalika i mnie?

Zaczynało go to denerwować. Nie pragnął wkraczać w tę koszmarną dżunglę bardziej, niż ktokolwiek inny. I rozumiał, że życia Koronala nie należało narażać. To nie była wojna domowa, podczas której był tylko obywatelem, pragnącym obalić uzurpatora, teraz był namaszczonym, uświęconym królem. Ale żeby prowadzić wojnę zdalnie z odległości dwóch tysięcy mil, podczas gdy jego przyjaciele narażali życie pośród krabów bagiennych i palm piłowych?

— Jeśli z jakiegoś powodu stanie się koniecznym i absolutnie nieuniknionym, bym tam pojechał, pojadę — powiedział wreszcie. — W innym wypadku nie. — Delikatnie dotknął przodu sukni Varaile. — Wierz mi, pragnę wrócić na Zamek w jednym kawałku zanim urodzi się Taradath. Nie podejmę żadnego ryzyka, poza tym, które podjąć będę zmuszony — potem wziął ją za rękę, pocałował palce i poprowadził ją do latacza. — Powinnaś już jechać. Ale gdzie Akbalik? Powinien już tu być.