Выбрать главу

To mówiąc, Septach Melayn wyjął drugą, identyczną kopię dokumentu.

— To skrajnie niepraworządne, Septachu Melaynie!

— Tak. Sądzę, że tak właśnie jest. Zdaje się, że musisz podpisać tutaj, tuż nad pieczęcią Pontyfikatu, którą umieściliśmy tu wcześniej celem zaoszczędzenia ci zachodu.

W zamian za współpracę, Septach Melayn zwolnił go z obowiązku dostarczenia pontyfikalnych oficerów, którzy wzięliby udział w akcji przeciwko Dantiryi Sambailowi. Powiedział, że prościej będzie, jeśli obowiązki dowódcze pozostaną skupione w rękach zaufanych ludzi Koronala. Ogrom tej prośby przerósł całkowicie Volgaza Sara.

— Cokolwiek zechcesz… — wymamrotał, rezygnując z oporu i podpisał papiery.

* * *

To był czwarty dzień podróży przez Kajith Kabulon. Zeszli z głównej drogi, która prowadziła do stolicy prowincji i plecionego pałacu księcia Thaszthasza i powoli poruszali się gąbczastą, drugorzędną drogą na zachód. Cała roślinność w tej części lasu deszczowego rozrastała się z iście tropikalną przesadą. Grube sploty kolczastego, fioletowego mchu wisiały na drzewach w takich ilościach, że ciężko było pojąć, jakim cudem ich nie zadusiły. Na każdej skale wykwitały gniewne plamy karmazynowych porostów, a długie, podobne do lin zwoje nabrzmiałych, niebieskich grzybów leżały po obu stronach drogi jak śpiące węże. Deszcz był wszechobecny.

— Czy tu kiedykolwiek przestaje padać? — spytał Navigorn. Z całej trójki tylko on nie był dotąd w Kajith Kabulon. — Na Boginię, ta pogoda doprowadza mnie do szału!

Septach Melayn spojrzał na niego w zamyśleniu. Dziwne ataki konwulsji, które z przerwami przydarzały się Navigornowi niemal od wybuchu plagi szaleństwa, wciąż czasami występowały, szczególnie gdy był w stresie. Czy nieustanne bębnienie deszczu spowoduje kolejny? Tutaj, w ciasnym wnętrzu latacza, byłoby to wyjątkowo kłopotliwe.

Pewnie mądrzej by postąpili, pomyślał Septach Melayn, gdyby Navigorn został na Zamku, wykonując obowiązki regenta, zamiast brać udział w tej ekspedycji. Ale nalegał. Wciąż miał poczucie, że jego reputacja mocno ucierpiała, gdy prokurator uciekł z tuneli Sangamora. Bardzo podobna ucieczka Venghenara Barjazida i jego syna z tego samego więzienia, choć nikt nie mógł za nią obwiniać Navigorna, obudziła w nim poczucie wstydu i winy. Dantirya Sambail nie sprawiałby teraz kłopotów, gdyby Navigorn potrafił zatrzymać go w tunelach. I tak, wyraźnie starając się dostąpić jakiegoś rodzaju odkupienia, uparł się, by jechać z nimi. Biedny, niepoważny Serithorn w końcu zmuszony został do zajmowania się rządzeniem na czas ich nieobecności, wspierany przez brata Prestimiona, Teotasa. Ale trudy klimatu lasu deszczowego odciskały na Navigornie swoje piętno. Septach Melayn nerwowo patrzył przed siebie, licząc, że wkrótce zobaczy słońce.

Odwrócił się do Gialaurysa.

— Może zaśpiewamy, mój dobry admirale? Skoczna ballada pomoże zabić czas! — to powiedziawszy, z mocą zaczął śpiewać do melodii, która miała dziesięć tysięcy lat.

Lord Vargaiz odwiedził Zmiennokształtnych raz

Zażyczył sobie ich wina,

Miast tego, spragnionemu, przynieśli sok

Z glaggaberry dzikiego wina.

Gialaurys, którego głos mógł zawstydzić wielką ropuchę z góry Kunamolgoi, skrzyżował ramiona i spojrzał gniewnie na Septacha Melayna, jakby podejrzewał go o utratę zmysłów. Za to Navigorn uśmiechnął się i przyłączył do śpiewu.

Sok z glaggaberry, przyjaciele, mówię wam

Należy pić ostrożnie.

Lecz Lord Vargaiz flaszę opróżnił wnet

Pośrodku leża obcych.

A potem z uśmiechem chytrym władca rzekł,

Smakuje mi ten wasz trunek

Pije się dobrze, lecz, zdaje się…

— Gdybyście na chwilę przestali wyć — przerwał im Gialaurys — moglibyśmy się zastanowić, którą drogą mamy dalej jechać, bo mam wrażenie, że przed nami szlak się rozwidla. A może nie ma to znaczenia, o ile śpiewamy dość głośno?

Septach Melayn spojrzał przez ramię. Mieli ze sobą Vroona przewodnika, Galielbera Dorna, ale małe stworzenie leżało skulone z tyłu pojazdu, trzęsąc się w jakiejś vroońskiej chorobie. Wilgotny klimat Kajith Kabulon wyraźnie mu nie służył.

— Dorn! — zawołał Septach Melayn. — Którędy teraz?

— W lewo — odpowiedział mu umęczony jęk, jednak nie było w nim wahania.

— Ale musimy jechać na zachód. Jadąc w lewo skręcimy w przeciwnym kierunku.

— Skoro znasz odpowiedź, po co zadajesz pytanie? — powiedział Vroon. — Róbcie jak chcecie, z tym, że droga w lewo zaprowadzi nas do Stoienzar.

Jęknął i schował się pod stosem koców.

— W takim razie jedziemy w lewo. — Septach Melayn, wzruszył ramionami. Zmienił kurs latacza. Będzie po prostu doskonale, pomyślał, jeśli cała nasza flota pojedzie niewłaściwą drogą. Ale z vroońskimi przewodnikami się nie dyskutowało. I słusznie, okazało się, że lewa odnoga drogi po kilkuset jardach wykonała pętlę, prowadząc w końcu w przeciwnym kierunku. Septach Melayn zobaczył, że omijała okrągłe, błotniste, zduszone pływającymi roślinami jeziorko, które uniemożliwiało dalszą podróż w tamtą stronę.

Wielka masa roślin pływających w jeziorze wyglądała złowrogo, wręcz drapieżnie. Były tam poplątane garby, liście przypominające rogi obfitości, zarodnie w kształcie filiżanek, plątaniny podobnych do lin łodyg, a wszystko to ciemnoniebieskie na tle jaśniejszej, zielononiebieskiej wody. Powoli poruszały się w niej duże ssaki, żerując. Septach Melayn nie miał pojęcia, czym były. Ich walcowate, różowe ciała pozostawały niemal w całości pod wodą. Widać było tylko ich zaokrąglone grzbiety i podobne do peryskopów oczy na szypułkach, a czasami również wielkie, prychające nozdrza. Za sobą zostawiały szerokie pasy pozbawione wodnych roślin, które chwiały się gniewnie, gdy stwory je pożerały, ale poza tym nie reagowały. Po drugiej stronie jeziora rośliny szybko zarastały wyrwy, wyjedzone przez bestie.

— Czujecie dziwny zapach? — zapytał Navigorn.

Okna latacza były zamknięte. Mimo to, do środka dostawała się woń jeziora. Nie dało jej się z niczym pomylić. Przypominało to wdychanie oparów ze zbiornika w gorzelni. Jezioro fermentowało. Jednym z produktów ubocznych oddychania tych wodnych roślin musiał być alkohol, a pozbawione ujścia jezioro stało się kadzią wina.

Septach Melayn przemówił łagodnie.

— Może go posmakujemy? Czy też nasza podróż zbytnio się opóźni, jeśli się zatrzymamy, jak uważacie?

— Wszedłbyś pomiędzy te różowe potwory dla łyczka wina? — spytał Gialaurys. — Tak, myślę, że to byś zrobił. A więc, nuże, padnij na czworaki i pij, ile dusza zapragnie! — szarpnął dźwignię wirnika i latacz zaczął zwalniać.

— Twoja nieustanna wrogość zaczyna mnie nudzić, admirale Gialaurysie — powiedział spokojnie Septach Melayn.

— Twoje poczucie humoru znudziło mnie już dawno, Wysoki Doradco — odparował Gialaurys.

Navigorn ponownie wprawił latacz w ruch.

— Panowie, panowie, proszę…

Jechali dalej.

Deszcz ustawał. Wyjeżdżali z Kajith Kabulon. Wreszcie. Znowu mogli oglądać słońce, świecące z tropikalną siłą prosto przed nimi, z kierunku, który musiał być zachodem. Złoty Sippulgar i wybrzeże Aruachozji leżały na południu, a za nimi wody Morza Wewnętrznego. Przed nimi był półwysep Stoienzar i Dantirya Sambail.