— A jeśli ludzie z Ni-moya, ludzie prokuratora, ta obrzydliwa banda morderców i złodziei, których widzi się czepiających jego poły, przyjdzie do mnie choćby dziś po południu z żądaniem wyjaśnienia, gdzie jest ich pan albo na jakiej podstawie jest przetrzymywany, albo zagrozi wszczęciem takiego zamieszania, że Zamek zatrzęsie się w posadach, jeśli go natychmiast nie uwolnię… — zastanawiał się głośno Navigorn.
— Odeślij ich do Koronala — poradził mu Gonivaul. — To on osadził prokuratora w tunelach, nie ty. Jeśli chcą wyjaśnień, może im ich udzielić tylko Lord Prestimion.
— Dantirya Sambail więźniem — powiedział Serithorn głosem pełnym zdumienia, kierując te słowa do nikogo, jakby mówił w powietrze. — Co za dziwna sprawa. I co za dziwny początek rządów… czy mamy trzymać tę rewelację w sekrecie, Navigornie?
— Koronal nie zastrzegał tajemnicy, ale podejrzewam, że im mniej się o tym mówi, tym lepiej.
— Oczywiście, oczywiście. Im mniej tym lepiej.
— Rzeczywiście — przytaknął Gonivaul. — Zmieńmy temat.
Przyjaciele skinęli głowami jak na komendę.
— Serithorn! Gonivaul! — rozległ się dobiegający z wysoka, donośny głos. — Witaj, Navigornie.
Kilka rzędów nad ich głowami stał Fisiolo, hrabia Stee, w towarzystwie tęgiego, rumianego na twarzy mężczyzny o czarnych, zimnych oczach i wysokim czole, z którego strzecha sztywnych siwych włosów wznosiła się na dumną, lecz nieco niepokojącą wysokość. — Znacie Simbilona Khayfa, prawda? — Zerknął na swego towarzysza. — To najbogatszy człowiek w Stee. Sam Prestimion wkrótce się u niego zadłuży, zapamiętajcie moje słowa.
Simbilon Khayf oferował Serithornowi, Gonivaulowi i Navigornowi szybkie, bardzo grzeczne skinienie głowy, demonstrując nim jednocześnie wystudiowaną skromność. Wyglądało na to, że obecność wśród prawdziwej arystokracji, piastującej tak wysokie godności, niesłychanie mu pochlebia. Hrabia Fisiolo, mężczyzna o szorstkiej, kwadratowej twarzy, znany z bezceremonialności, skinął na niego, zapraszając go do loży; skorzystał z zaproszenia natychmiast, ale przy tym roztaczał aurę człowieka wiedzącego, że wypłynął na zbyt głębokie dla niego wody.
— Słyszeliście — spytał hrabia — że Prestimion zamknął w tunelach Dantiryę Sambaila? Podobno przykuł go do ściany grubym łańcuchem, przynajmniej tak słyszałem. Potraficie to sobie wyobrazić? Na Zamku nie mówi się o niczym innym.
— Dowiedzieliśmy się o tym dosłownie przed chwilą — wyjaśnił Serithorn. — Cóż, jeśli to prawda, to Koronal miał bez wątpienia dobre powody, żeby to uczynić.
— A jakie mogłyby być te „dobre powody”? Czyżby brzydki Dantirya Sambail powiedział coś wyjątkowo nieuprzejmego? Może wykonał znak gwiazd odwrotnie? Może pierdnął na uroczystości koronacyjnej? No właśnie… czy ten brzydal w ogóle był na koronacji?
— Nie przypominam sobie, bym widział go przyjeżdżającego na Zamek — powiedział Gonivaul. — To znaczy, kiedy wróciliśmy z pogrzebu Prankipina.
— Ja też — przyznał Navigorn. — A byłem tu, nim wróciła główna grupa. Nie było w niej Sambaila.
— A jednak mamy wiarygodne informacje dowodzące, że jest właśnie tutaj — dodał Serithorn. — Od dłuższego czasu. W każdym razie wystarczająco długiego, by zdążył obrazić Prestimiona i został za to uwięziony… a jednak nikt nie pamięta momentu jego przybycia. Bardzo, bardzo dziwne. Dantirya Sambail jest jak trąba powietrzna, gdziekolwiek się pojawi, zawsze coś się dzieje i to przeważnie z hukiem. Jak zdołał wjechać na Zamek, że nikt go nie zauważył?
— Bardzo dziwne — przytaknął Gonivaul.
— Może i dziwne — zgodził się Fisiolo — ale… nie podoba się wam, że Prestimion zdołał jakimś cudem zakuć w kajdany tego odpychającego, obrzydliwego potwora? Bo mnie bardzo.
5
W dniach bezpośrednio po ceremonii koronacyjnej Prestimion także dużo myślał o prokuratorze Ni-moya. Nie śpieszyło mu się jednak do wymierzenia sprawiedliwości przewrotnemu krewniakowi, zdradzającemu go raz za razem podczas długiej, trudnej wojny domowej, w której zwycięstwo przechylało się to na tę, to na tamtą stronę. Niech pocierpi sobie trochę w lochu, powtarzał sobie, najpierw muszę znaleźć jakiś sposób załatwienia sprawy.
Dantirya Sambail był winny najwyższej zdrady, co do tego nie było żadnych wątpliwości. Wspierał Korsibara w jego szalonym buncie bardziej niż ktokolwiek, za wyjątkiem może samej lady Thismet. To on winien był barbarzyńskiego aktu zniszczenia tamy na Iyann. A w bitwie pod Granią Thegomar ośmielił się podnieść rękę na Prestimiona. Złożył mu szyderczą propozycję: niech rozstrzygną w pojedynku, który z nich zostanie Koronalem, a potem zaatakował z toporem w jednej ręce, a szablą w drugiej. Prestimion zwyciężył, choć nie przyszło mu to łatwo, nie potrafił jednak zabić krewniaka na polu bitwy, na co ów sobie zasłużył. Uwięził go tylko wraz z jego złowrogim zausznikiem, Mandraliscą, przeprowadzenie sądu rezerwując na przyszłe, lepsze czasy.
Tylko jak — zastanawiał się — sądzić winnego za winy których nikt, nawet on sam, nie pamięta, bo pamiętać nie może? Kto ma wystąpić w roli oskarżyciela? Jakie przedstawić dowody? „Ten człowiek podżegał do wojny domowej i jest głównym sprawcą jej wywołania”. Owszem, prawda, tylko… jakiej wojny domowej? „Jego zdradziecka intencją było przejęcie władzy Koronala po zamordowaniu pełniącego tę funkcję Korsibara, będącego narzędziem w jego rękach”. Korsibara? Jakiego Korsibara? „Jest winien zagrożenia życia prawowitego Koronala atakując go na polu bitwy”. Jakiej bitwy? Kiedy rozegranej? Gdzie?
Prestimion nie znał odpowiedzi na te pytania. Poza tym teraz, w pierwszych tygodniach rządów, miał do załatwienia sprawy pilniejsze i ważniejsze.
Koronacyjni goście, a przynajmniej większość z nich, rozjechali się do swych domów. Książęta, diukowie, earlowie i burmistrzowie powrócili do podległych sobie domen, a były Koronal, teraz Pontifex Confalume, popłynął rzeką Glayge w długą, posępną podróż, której kresem była czekająca na niego podziemna rezydencja: Labirynt. Łucznicy, uczestnicy turnieju rycerskiego, zapaśnicy, mistrzowie miecza, prezentujący swe talenty w igrzyskach koronacyjnych także rozproszyli się każdy w swoją stronę. Księżniczka Therissa udała się do Domu Muldemar, gdzie czekały na nią przygotowania do podróży na Wyspę Snu i objęcia nowej funkcji. Zamek stał się nagle miejscem dziwnie spokojnym, a Prestimion mógł przystąpić do sprawowania władzy.
A tyle było do zrobienia! Pożądał tronu całym sercem, ale teraz, kiedy spełniło się marzenie jego życia, zdumiewał go ogrom pracy, do której budził się każdego dnia.
— Nie wiem, od czego zacząć — poskarżył się, patrząc na Septacha Melayna i Gialaurysa zmęczonymi oczami.
Wszyscy trzej znajdowali się w przestronnej sali o ścianach wyłożonych boazerią z rzadkich gatunków drzew i pasami lśniącego metalu, będącej jądrem oficjalnych apartamentów Koronala. Pompatyczna sala tronowa używana była podczas uroczystości oficjalnych, w tej Koronal rządził na co dzień.
Prestimion siedział przy wspaniałym biurku o blacie ozdobionym intarsjowanym symbolem rozbłysku gwiazd. Długonogi Septach Melayn stał w eleganckiej pozie przy wielkim łukowym oknie, otwierającym się na bezdenną otchłań, w której krawędź wpuszczone były mury Zamku od tej strony Góry. Gruby, umięśniony Gialaurys przycupnął na ławie po lewej ręce Koronala.