Выбрать главу

Varaile przerwała mu.

— Na pewno tak jest. Ale słyszałeś o księciu Serithornie z Samivole, prawda, doktorze? Ten człowiek jest jego bratankiem. Jest jednym z najbliższych ludzi Koronala. I wymaga natychmiastowej pomocy.

— Posłaniec Tajemnic jest dziś z nami, pani. Poproszę go, by wstawił się u bóstw miasta w sprawie tego człowieka — z tymi słowami Ghayrog skinął na tajemniczą, złowrogą postać, mężczyznę w dziwnej, drewnianej masce przedstawiającej żółtookiego psa z długimi, spiczastymi uszami.

Varaile poczuła przypływ furii. Bogowie miasta? Na Boginię, o czym mówił ten stwór?

— Mag? Nie. Chcę lekarza, nie maga. Przyjechaliśmy tutaj po pomoc medyczną.

— Posłaniec Tajemnic…

— Może przekazać swoje posłanie komuś innemu. W tej chwili zajmiesz się księciem Akbalikiem, doktorze, albo przysięgam na każdego boga, w jakiego wierzysz, że Lord Prestimion zamknie ten szpital i przeniesie wszystkich jego pracowników do najdalszego zakątka Suvraelu. Czy wyrażam się jasno? — Pstryknęła palcami na jednego ze swoich skandarskich ochroniarzy. — Mizkinie Hroszu, chcę, żebyś spisał imiona wszystkich pracujących w tym szpitalu lekarzy i wszystkich członków personelu, łącznie z Liimenem, który myje stoły operacyjne. A potem…

Ale krnąbrny Ghayrog miał dość. Wydawał już własne rozkazy i nagle znalazły się nosze dla Akbalika, a wokół zebrali się uczciwie wyglądający, młodzi stażyści, zarówno ludzie, jak i Ghayrogowie. Zabrali Akbalika. Posłaniec Tajemnic szedł przy noszach, jakby zamierzano nie tylko poddać księcia konwencjonalnemu leczeniu, ale i powierzyć opiece fantastycznego kultu, który najwyraźniej panował tu niepodzielnie.

Varaile dostała wygodny pokój, w którym kazano jej czekać. Nie trwało to długo. Wkrótce wrócił lekarz Ghayrog. Jego zachowanie było niezmiennie zimne, ale przemówił z nową łagodnością w głosie.

— Pani, próbowałem ci powiedzieć, że w niczym nie mogło pomóc przerwanie opieki nad innymi, poważnie chorymi pacjentami, by zająć się księciem Akbalikiem, ponieważ od razu widziałem, że stan księcia był krytyczny, i… i…

— Czy on umarł? — zawołała. — Czy próbujesz mi powiedzieć, że on umarł, doktorze?

Z jego twarzy mogła odczytać odpowiedź, zanim jeszcze zdołał ją wypowiedzieć.

13

Nawet w najśmielszych snach z dzieciństwa Dekkeret nie wyobrażał sobie, że znajdzie się w miejscu takim, jak to: pałacowym królewskim apartamencie na szczycie wysokiego budynku w mieście Stoien, pół świata drogi od jego rodzinnego Normork na Górze Zamkowej. W towarzystwie stojącego po jego prawej Koronala Lorda Majipooru, Prestimiona z Muldemar, z ponurym, zamyślonym wyrazem twarzy. Bez pośrednio za Koronalem zatrzymał się jego mag, Su-Suheris, Maundigand-Klimd, na którego radzie Koronal polegał w każdej sytuacji. Miejsce po lewej zajmowała dystyngowana Pani Wyspy Snu, księżna Therissa, ze srebrnym diademem na skroni. Po drugiej stronie pokoju chłopiec, Dinitak Barjazid z Suvraelu, przyciskał do piersi złowieszczy hełm do kontroli umysłu, który wykradł swojemu podstępnemu ojcu w obozie rebeliantów.

Ci ludzie trzymali w dłoniach los świata. Jakimś cudem podczas tych najważniejszych wydarzeń był między nimi Dekkeret z Normork. Nie, nawet w snach nie przyszłoby mu to do głowy. Pomimo to, był tu. Był.

— Pokaż mi go znowu, chłopcze — powiedziała księżna Therissa do Dinitaka Barjazida.

Przyniósł jej hełm. Ręce mu drżały, gdy jej go podawał. On też, pomyślał Dekkeret, jest zdumiony, że znalazł się w takim miejscu.

Już go dokładnie zbadała, obejrzała metaliczne kable i mocowania z kości słoniowej. Ona i chłopiec długo dyskutowali o technicznych aspektach tego urządzenia językiem całkowicie niezrozumiałym dla Dekkereta, i dla Koronala również.

To była maszyna piękna na swój własny, złowrogi sposób. Przypominała Dekkeretowi magiczne przyrządy, zniszczone przez szalonego maga na chwilę przed tym, jak sam skoczył za burtę podczas podróży rzeką z Piliploku do Ni-moya, którą Dekkeret odbył z Akbalikiem.

Ten hełm był jednak urządzeniem naukowym, nie magicznym aparatem. Może dlatego wydawał się jeszcze straszniejszy. Dekkeret nie wierzył w czary, choć wiedział, że niektórzy magowie — nie wszyscy — mieli prawdziwą moc. Był jednak przekonany, że większość z tego, co robili była oszustwem i szarlatanerią obliczoną na wprawienie w podziw łatwowiernych. Sam Maundigand-Klimd mówił to nie raz. Ale ten hełm nie był błyskotką, dziełem szarlatana. Pani rozmawiała o nim z Dinitakiem Barjazidem nie w kategoriach demonów, które można było przywołać przy użyciu odpowiednich zaklęć, lecz mówili o możliwości wzmacniania i przekazywania fal mózgowych przy użyciu elektryczności. To nie brzmiało jak czarnoksięstwo. Poza tym wiedział, że hełm Barjazidów działa. Sam doświadczył jego straszliwej mocy.

Pani zdjęła diadem i uniosła hełm nad głowę.

Prestimion powiedział:

— Matko, naprawdę sądzisz, że powinnaś?

Uśmiechnęła się.

— Mam niemałe doświadczenie z podobnymi urządzeniami, Prestimionie. A Dinitak wyjaśnił mi zasady działania tej maszyny.

Założyła ją. Dotknęła przełączników, coś poprawiła.

Dekkeret cierpiał patrząc, jak pozwala, by wniknęła w nią potęga tej maszyny. Pomyślał, że jest najpiękniejszą kobietą, jaką kiedykolwiek widział, wdzięczną, wspaniałą. Jej królewska gracja, jej spokojne rysy, wspaniałe, lśniące, czarne włosy, elegancka, prosta szata z tym zdumiewającym, fioletowoczerwonym klejnotem lśniącym na piersi… zaprawdę, była królową świata. Co będzie, jeśli ta potworna maszyna Barjazidów uszkodzi jej umysł, gdy ją założy? Co będzie, jeśli krzyknie, zblednie na ich oczach i upadnie?

Nie krzyknęła. Nie upadła. Stała, jak zawsze wyprostowana, w całkowitym bezruchu, zahipnotyzowana tym, czego doświadczała, jakby przeniesiona do innego świata.

Nie okazała po sobie, by hełm ją ranił. Jednak z upływem chwil na jej idealnym, białym czole pojawiła się zmarszczka, jej usta zacisnęły się, a ich kąciki ściągnęły w dół w ponurym wyrazie, którego Dekkeret nigdy wcześniej nie widział, a kiedy po czasie, który zdał się być wiecznością, w końcu zdjęła hełm z głowy i podała go Dinitakowi, jej palce leciuteńko drżały.

— Niebywałe — powiedziała. Jej głos był głębszy niż zazwyczaj, niemal ochrypły. Wskazała swój diadem, który leżał na stole przed nią. — W porównaniu z nim on wydaje się tylko zabawką.

* * *

— Jakie to uczucie, matko? Możesz je opisać? — zapytał Prestimion.

— Żeby je zrozumieć, musiałbyś sam założyć hełm Barjazidów. A na to jeszcze długo nie będziesz gotowy — jej wzrok spoczął na młodym Barjazidzie. — Czułam obecność twojego ojca. Dotknęłam jego umysłu — tylko tyle chciała powiedzieć o kontakcie ze starszym Barjazidem, ale twarz Dinitaka stała się poważna i pociemniała, jakby dokładnie zrozumiał, jak musiała się poczuć. Odwracając się znów do Prestimiona, powiedziała: — Odnalazłam też umysł prokuratora. Ten człowiek jest demonem.

— Naprawdę możesz rozróżnić poszczególne umysły, wasza miłość? — zapytał Dekkeret.

— Ci dwaj świecili jak latarnie morskie — odpowiedziała Pani. — Ale tak, sądzę, że przy odrobinie wprawy znajdę i inne. Wyczułam dalej na wschodzie emanację Septacha Melayna, myślę, że to był on i być może Gialaurysa, albo Navigorna. Poruszają się w stronę prokuratora przez najstraszniejszą z dżungli.

— A moją żona? I Akbalik?