— To bardzo łatwe, panie — powiedział. — Trzeba zacząć od początku, najpierw zająć się pierwszą sprawą, potem drugą, trzecią i tak dalej.
Gdyby udzielił takiej rady Septach Melayn, byłaby kpiną, ale wielki, niewzruszony Gialaurys nie znał pojęcia ironii i kiedy w ogóle coś mówił tym swoim głębokim, powolnym, zgrzytliwym głosem, z niewyraźnym akcentem ojczystego Piliplok, to zawsze z największą powagą. Ruchliwy jak rtęć, uwielbiający żarty, nieodżałowany przyjaciel Prestimiona, diuk Svor, często mylił jego ociężałość z głupotą, ale Gialaurys wcale nie był głupi, tylko przeraźliwie prostolinijny.
Prestimion roześmiał się szczerze.
— Dobrze powiedziane, Gialaurysie. Tylko… która rzecz jest pierwsza, a która druga? Gdyby można było się tak łatwo zorientować…
— W porządku — odezwał się Septach Melayn — a więc zróbmy listę. — I zaczął wyliczać na palcach. — Po pierwsze: mianowanie nowych urzędników dworskich. Powiedziałbym, że w tej sprawie zrobiliśmy niezły początek. Masz nowego Wysokiego Doradcę, a Gialaurys będzie wspaniałym Wielkim Admirałem. I tak dalej. Po drugie: przywrócenie dobrobytu dystryktów, które ucierpiały w trakcie wojny. Twój brat, Abrigant, ma kilka pomysłów, jak tego dokonać i w związku z tym chce się z tobą spotkać jeszcze dziś. Po trzecie… — Septach Melayn zawahał się, ale w głosie Gialaurysa nie była wahania:
— Po trzecie — burknął — trzeba coś zrobić w sprawie sądu nad Dantiryą Sambailem.
— Z tym zaczekajmy — sprzeciwił się Prestimion. — Sprawa jest skomplikowana.
— Po czwarte… — kontynuował niewzruszony Gialaurys — …przesłuchanie wszystkich walczących w ostatniej wojnie po stronie Korsibara celem upewnienia się, że nie pozostał w nich nawet cień nielojalności mogący zagrozić w przyszłości bezpieczeństwu…
— Nie — zaprotestował Prestimion. — Ten punkt skreślamy z listy. Przecież nie było żadnej wojny, zapomniałeś? Jak ktoś może być lojalny wobec Korsibara, jeśli Korsibar nigdy nie istniał?
Gialaurys skrzywił się przeraźliwie i prychnął z oczywistym niezadowoleniem.
— Mimo wszystko, Prestimionie…
— Powtarzam, że z tej strony nie mamy się czego obawiać. Większość dowódców armii Korsibara zginęła pod Granią Thegomar: Farholt, Mandrykarn, Venta, Farquanor i inni, a tych, którzy ocaleli, nie mam powodu się bać. Na przykład Navigorn: był najlepszym generałem Korsibara, prawda? A jednak — i mam nadzieję, że to pamiętacie — zaraz po jego śmierci przybył z propozycją kapitulacji. Błagał o przebaczenie na polu bitwy. To było szczere. Dobrze posłuży mi w Radzie. Oljebbin, Serithorn, Gonivaul… sprzedali się Korsibarowi, owszem, ale tego przecież nie pamiętają, poza tym nie są w stanie zaszkodzić mi teraz w żaden sposób. Diuk Oljebbin przenosi się do Labiryntu, będzie Wysokim Rzecznikiem Pontifexa, pozbywam się go w ten sposób na dobre. Gonivaul kończy służbę. Wraca do Bombifale. Serithorn jest użyteczny i zabawny, zatrzymam go przy sobie. O kimś zapomniałem? Wymień mi ludzi, których podejrzewasz o nielojalność.
— No… — Gialaurys otworzył usta, ale nie podał żadnego nazwiska. Za to do rozmowy włączył się Septach Melayn.
— Jedno ci powiem, przyjacielu… być może rzeczywiście nie ma już nikogo lojalnego wobec Korsibara, ale na zamku tylko my trzej jesteśmy wolni od zakłopotania, poczucia zagubienia spowodowanego czarem, który z twojej woli rzucony został na zakończenie wojny. Nikt już jej nie pamięta, ale wszyscy czują, że wydarzyło się coś wielkiego, tylko nie wiedzą co. Wielu ważnych ludzi nie żyje, całe regiony Alhanroelu leżą w ruinie, tama Mavestoi zawaliła się tajemniczo, zalała pół prowincji, a jednak każe się nam wszystkim wierzyć, że władza przeszła z Confalume’a na ciebie gładko i bezproblemowo. Coś tu nie pasuje, to się po prostu wyczuwa. W głowie ma się wielką, bolesną pustkę, dziurę w pamięci. Nie do przeoczenia. Widzę twarze przybierające ten tępy, zdziwiony wyraz w środku wypowiadanego zdania. Marszczą czoła, krzywią się, łapią rękami za głowy, jakby szukali po omacku czegoś, czego w nich nie ma. Zaczynam się zastanawiać, czy to był dobry pomysł, wymazywać wojnę z historii w ten sposób.
Był to temat, którego Prestimion wolałby nie poruszać. Nie miał jednak wyboru, skoro przyjaciel wywlókł go jednak na światło dzienne.
— Wojna była straszliwą raną na duszy naszego świata — powiedział napiętym głosem. — Gdybym jej nie wymazał, między frakcjami moją i Korsibara wynikałyby ciągłe niesnaski, jedni w nieskończoność zgłaszaliby pretensje do drugich. To, co zrobiłem, pozwoliło nam wszystkim zacząć od nowa. By użyć tak lubianego przez ciebie powiedzenia, Septachu: „co się stało, to się nie odstanie”. Musimy żyć z konsekwencjami naszych działań, będziemy z nimi żyli i więcej nie ma co o tym gadać.
Ale w głębi duszy nie był tego taki pewny. Jak wszyscy i on słyszał niepokojące wieści o dziwnych przypadkach zachwiania równowagi umysłowej, pojawiających się na Górze. Bez wyraźnego powodu atakowano obcych na ulicach, ludzie dostawali ciągnących się tygodniami ataków płaczu, rzucali się do rzeki albo w przepaście. Takie historie przyniesiono ostatnio z Halanx i Minimool, a także z Haplior, jakby jakiś wir szaleństwa rozszerzał się i spływał zboczami Góry z Zamku do sąsiednich miast. Nie tylko tych bliskich; nawet w Stee zdarzył się poważny wypadek, mówiono, że pokojówka pracująca w domu jakiegoś bogatego obywatela skoczyła z okna, zabiła siebie i dwie osoby akurat przechodzące ulicą.
Lecz przecież nie było żadnego prawdziwego dowodu na to, że ostatnie zdarzenia wywołane zostały przez jego czarnoksiężników, po sprowadzeniu na świat powszechnej amnezji. Być może coś podobnego zdarzało się zawsze w momencie zmiany władzy, zwłaszcza po wyjątkowo długich i szczęśliwych rządach, takich jak rządy Confalume’a. Dla ludzi był on kochającym ojcem świata i zapewne poraziła ich świadomość tego, że schodzi do Labiryntu. Stąd te zdarzenia.
Być może właśnie stąd.
Septach Melayn i Gialaurys bynajmniej na tym nie poprzestali. Do długiej listy dopisywali dalsze punkty, dotyczące coraz to nowych spraw. Dowiedział się od nich, że powinien znaleźć sposób na integrację różnych dziedzin sztuki magicznej, tak rozpowszechnionej na Majipoorze za czasów Lorda Confalume’a, z głównym nurtem życia na planecie. Wymaga to — powiedział Gialaurys — konsultacji z postaciami w tej dziedzinie, takimi jak Gominik Halvor i Heszmon Gorse, którzy pozostali na Zamku właśnie w tym celu, zamiast jak najszybciej powrócić do stolicy czarnoksiężników w Triggoin. I że musi coś zrobić z hordą syntetycznych potworów, których Korsibar użyłby w wojnie, gdyby trwała odrobinę dłużej. Według Gialaurysa część z nich uciekła z zagród i w tej chwili sieje zniszczenie w okręgach leżących na północ od Zamkowej Góry. No i sprawa Metamorfów na Zimroelu, mających jakieś pretensje związane z granicami rezerwatów leśnych, w których pozwolono im żyć. Pozbawieni skrupułów deweloperzy z Ni-moya coraz częściej je naruszali. Podobno.
I jeszcze to, i to, i tamto.
Prestimion właściwie już ich nie słuchał.
Jacy nieznośnie szczerzy stali się ci dwaj, Septach Melayn na swój charakterystyczny, elegancki sposób, Gialaurys na zwykły, prosty i bezpośredni. Septach zawsze pozował na kogoś, kto niczego nie bierze na serio, ale dla Prestimiona nie było tajemnicą, że to tylko poza, jeśli zaś o Gialaurysie mowa, to był przecież niczym innym niż wcieleniem twardej jak skała szczerości. Nigdy przedtem nie brakowało mu tak bardzo śliskiego jak węgorz diuka Svora, mającego wiele wad, do których przesadna szczerość nigdy nie należała, ale był on idealnym mediatorem między tymi dwoma.