Przyjęcie Simbilona Khayfa do Rady było pomysłem zdecydowanie dziwnym. No, ale nadeszły przecież nowe czasy, a Khayf, wnioskując z tego, co właśnie usłyszał, stał się nowym człowiekiem. Zobaczymy, pomyślał Prestimion.
— Jego pomoc może się bardzo przydać, jestem tego pewien — powiedział głośno.
— Chce jej udzielić. Ma dla ciebie ogromny szacunek, Prestimionie.
— Musisz go do mnie przyprowadzić za dzień czy dwa, Varaile.
Odwrócił się i stał, patrząc w okno, wyglądając na leżący poniżej dziedziniec. Miał stąd dobry widok na większość Wewnętrznego Zamku, serce i główny ośrodek tego wielkiego budynku, z którego władał. Zamek, w którym mieszkał, nazywał się teraz Zamkiem Lorda Prestimiona i tak będzie aż do końca jego rządów. Dostał do ręki świat, by nim rządzić, i chociaż może nie zaczął zbyt pewnie, był przekonany, że skończył się okres popełniania błędów, a zacznie czas cudów i wspaniałości. Po raz pierwszy odkąd powiedziano mu, że Pontifex Prankipin umiera i że najprawdopodobniej zostanie wybrany następcą Lorda Confalume’a, poczuł, że serce ogarnia mu coś bardzo podobnego do spokoju.
Pozwolił, by jego umysł powędrował poza mury, poza Wewnętrzny Zamek i niezliczone mnóstwo pokojów, otaczających serce Zamku, poza Górę, na której szczycie stał i wspaniałe, różnorodne niziny Majipooru. Przez krótką chwilę jego umysł odbył podróż, której żaden człowiek nie byłby w stanie zakończyć przez całe życie, z jednego krańca świata na drugi i wrócił na Zamek, do wieży, która była jego domem.
— Prestimionie? — usłyszał głos Varaile, dobiegający jakby z bardzo daleka.
Odwrócił się, zaskoczony przerwaniem jego zadumy.
— Tak?
— Trzymasz dziecko do góry nogami.
— Ach. Ach tak, faktycznie — uśmiechnął się. — Może lepiej, żebyś je wzięła.
Cóż, może nie wszystkie błędy już popełnił.
Oddał dziecko Varaile, pochylił się i delikatnie pocałował ją w czubek nosa. Wrócił na środek pokoju, zobaczyć, czy Septach Melayn, Gialaurys i reszta zostawili mu choć trochę najlepszych win.