Jakąż wykazał się głupotą wstępując na pole walki pod Granią Thegomar. Przecież jego właściwe miejsce było za kulisami, przecież najlepiej potrafił planować i intrygować. Nie był wojownikiem. Co za szaleństwo nakazało mu walczyć? Padł w rzezi i gdzie teraz znaleźć jego następcę?
I gdzie teraz znaleźć kogoś, kto mógłby zastąpić Thismet? Zwłaszcza Thismet. Ostry ból tej straty nie miał go opuścić, nie miał nawet złagodnieć, a przynajmniej nie w ciągu najbliższych tygodni. A może to śmierć dziewczyny ściągnęła na mnie ten nastrój przygnębienia? — pytał sam siebie.
Czekała na niego praca, owszem. Często wydawało mu się, że aż za wiele pracy. No cóż, jakoś sobie poradzi. Każdy Koronal z długiej listy jego poprzedników stawał przed tym samym problemem: ogromem odpowiedzialności, którą brał na swe barki, więc niósł ją dzielnie, grał swoją rolę na dobre i złe, poddając się ocenie historii. Większość z nich poradziła sobie z nią całkiem nieźle. Biorąc pod uwagę okoliczności.
A jednak nie zdołał otrząsnąć się z tajemniczego, przeklętego uczucia zmęczenia, pustki, słabości i niezadowolenia, które zatruło mu duszę już pierwszego dnia rządów. Miał nadzieję, że podjęcie obowiązków władzy wyleczy go z humorów, ale zdaje się, że nie działało w ten sposób.
Być może cele do osiągnięcia nie wydawałyby się tak niebotyczne, gdyby tylko żyła Thismet — myślał Prestimion. Jakże cudowną miałby w niej partnerkę! Córka Koronala, świadoma wyzwań władzy, najprawdopodobniej zdolna poradzić sobie z większością z nich, byłaby władczynią o wiele zdolniejszą niż jej śmieszny brat. Z radością dzieliłaby z nim ciężar rządów. Ale ją też utracił na zawsze.
Prestimion zaczął bawić się cienką srebrną obręczą, leżącą przed nim na biurku. Swą „codzienną” koroną; tak odróżniał ją od korony „świątecznej”, niezwykle wspaniałej, formalnej, którą Lord Confalume kazał sporządzić dla siebie, z wielkimi wielofacetowymi fioletowymi dinibami na czole, zwieńczoną szmaragdami i rubinami, z opaską z siedmiu cennych metali, misternie cyzelowaną.
Confalume kochał stroić się w tę koronę, on sam włożył ją jednak na głowę tylko raz, w pierwszych godzinach rządów. Zamierzał zarezerwować ja na najważniejsze ceremonie dworskie. Uważał za absurdalne noszenie nawet skromnej srebrnej obręczy, choć tak ciężko walczył o to prawo. Ale zawsze miał ją przy sobie. W końcu został Koronalem.
Koronal Majipooru.
Postawił sobie najszczytniejszy cel i po przerażającej walce osiągnął go.
Dwaj jego najdrożsi przyjaciele monotonnie recytowali najwyraźniej nieskończoną listę czekających go zadań, od czasu do czasu spierając się o strategie i priorytety. Prestimion nie udawał już nawet, że ich słucha. Wiedział, jakie stoją przed nim cele: wszystkie wymienione plus jeden, o którym Septach Melayn i Gialaurys nie pomyśleli. Bowiem teraz, na samym początku, musi uczynić samego siebie panem nad oficjalistami i dworakami, będącymi prawdziwym sercem rządu, musi pokazać im swą królewskość, udowodnić, że Lord Confalume, za przewodnictwem Bogini, wybrał właściwego władcę.
A to oznacza, że będzie musiał myśleć jak Koronal, żyć jak Koronal, chodzić jak Koronal, nawet oddychać jak Koronal. Jeśli tego dokona, reszta przyjdzie sama.
Bardzo dobrze — powiedział do siebie. Jesteś Koronalem? To bądź Koronalem!
Ciałem pozostał za biurkiem, udając, że słucha przyjaciół, tak chętnie układających plan pierwszych miesięcy jego rządów, ale duszą wzleciał wysoko, daleko, w chłodne powietrze ponad najwyższym punktem Zamku. Oglądał świat, cudownym sposobem lecąc jednocześnie we wszystkich kierunkach.
Otworzył się dla Majipooru, pozwolił, by jego ogrom go przeniknął. Wysłał umysł w podróż po nim, po świecie, który przed kilkoma zaledwie dniami powierzony został jego opiece.
Wiedział, że musi wchłonąć go w siebie, przytulić do piersi, otoczyć duchem.
…Trzy wielkie kontynenty: największy, ogromny Alhanroel o wielu miastach, gigantyczny, pokryty pierwotną puszczą Zimroel i najmniejszy Suvrael na okrutnym południu, spalony promieniami słońca. Ogromne bystre rzeki, niezliczone gatunki drzew i roślin, zwierząt i ptaków, tak pięknych, tak cudownych. Błękitno-zielone Morze Wewnętrzne zamieszkane przez stada morskich smoków, płynących niespiesznie w tajemniczej migracji, święta Wyspa Snu na jego środku. I drugie z mórz, niezmierzony, niezbadany Wielki Ocean, oblewający niedostępną nam półkulę.
…Cudowne miasta, pięćdziesiąt wielkich na Górze Zamkowej i nieprzeliczone ich bogactwo niżej, poza jej zboczami. Sippulgar, Sefarad, Alaisor, stolica czarnoksiężników Triggoin, Kilkil i Mai, Kimoise, Pivrarch, Lantano, Da, Polana Demigon, i tak dalej, po najdalsze wybrzeże Morza Wewnętrznego, poprzez morze, na odległy Zimroel bogaty w nieustannie rosnące megalopolie: Ni-moya, Narabal, Tilomon, Pidruid, Dulorn, Sempernond i wiele, wiele innych.
…Miliardy, miliardy obywateli, nie tylko ludzi, także przedstawicieli innych ras: Vroonów i Skandarów, Su-Suherisów, Hjortów, pokornych, tępych Liimenów, a także Zmiennokształtnych, Metamorfów, właścicieli całego Majipooru, którym został on zabrany wiele tysięcy lat temu.
…Całe to bogactwo złożone w jego dłoniach.
…W jego dłoniach…
…w jego dłoniach…
W dłoniach Prestimiona z Muldemar. Tak. Prestimiona, który jest Koronalem Majipooru.
Prestimion uświadomił sobie nagle, że gorączkowo pragnie wyprawy nie w wizji, lecz rzeczywistej. Że pragnie zbadać powierzony mu świat. Poznać go całym, być wszędzie w tej samej chwili, upić się nieskończonymi cudami Majipooru. Z bólu i samotności nowego, zaledwie rozpoczętego życia Koronala w jednym, gwałtownym skurczu narodziło się przemożne pragnienie poznania krain, z których nadeszły dary. Zapłacić za hojność inną hojnością, samym sobą.
Władca musi poznać swe władztwo z pierwszej ręki. Aż do wojny i spowodowanej przez nią konieczności przemieszczania się od jednego pola walki do drugiego, życie Prestimiona koncentrowało się niemal wyłącznie na Zamkowej Górze i na samym Zamku. Oczywiście, bywał w tym i owym z Pięćdziesięciu Miast, odwiedził też wschodnie wybrzeże Zimroelu, był wówczas niemal chłopcem, to wtedy spotkał Gialaurysa i zaprzyjaźnił się z nim, ale poza tym niewiele widział świata.
Dopiero wojna obudziła w nim apetyt na podróże. Dzięki wojnie poznał serce Alhanroelu, miasta i miejsca, których nigdy nie spodziewał się zobaczyć. Widział nieprawdopodobnej wielkości i mocy Fontannę Gulikap, tryskającą strumieniem czystej energii, przekroczył niedostępne szczyty gór Trikkala, poznał łagodną, rolniczą krainę po ich drugiej stronie, wyłącznie dzięki sile woli przekroczył odstręczającą pustynię Valmambra, bo tylko w ten sposób mógł dotrzeć do odległego miasta czarnoksiężników, Triggoin, leżącego daleko na północy. A jednak widział tylko drobną cząstkę tej wspaniałości, którą był Majipoor.
A teraz, nieoczekiwanie, poczuł tęsknotę za tym, żeby zobaczyć więcej. Aż do tej chwili nie zdawał sobie sprawy, jak potężna jest ta tęsknota. Ogarnęła go, posiadła całego. Jak długo jeszcze miał pozostawać tu, zakopany w majestatycznej wprawdzie, luksusowej, a jednak izolowanej samotności Zamku, spędzając kolejne nudne dni na rozmowach z kandydatami na członków Rady, na przeglądaniu programu legislacyjnego pozostawionego mu w spadku przez administrację Lorda Confalume’a, kiedy tam, za murami, oczekiwał go niecierpliwie wielki świat? Nie może mieć Thismet, ale ból po jej stracie może ukoić cały Majipoor. Zobaczyć wszystko, wszystkiego dotknąć, posmakować, powąchać… pić głęboko, do dna. Pochłonąć. Stanąć przed poddanymi, mówiąc: patrzcie, oto jestem, Prestimion, wasz król!