Wyglądało na to, że udało mu się zaskoczyć Abriganta.
— Naprawdę tak powiedział? Nie, raczej nie w tym rzecz. Oczywiście wiem, że na Alhanroelu całkiem nagle zaczęło się źle dziać, ale nie mam pojęcia, z jakiego powodu. Oczywiście wiem o zawaleniu się tamy Mavestoi, zalaniu doliny Iyann, ale reszta to dla mnie tajemnica. Lokalne braki w zaopatrzeniu w żywność? Taka pewnie jest wola Bogini.
Takie właśnie stwierdzenia niepokoiły Prestimiona, a ostatnio słyszał je coraz częściej. Czegóż jednak mógł się spodziewać, skoro sam trzymał otoczenie w ignorancji, nie pozwalając mu poznać biegu głównych wydarzeń epoki? Stał przed nim jego własny brat, a jednocześnie jeden z najbardziej zaufanych przyjaciół, co więcej człowiek, którego chciał mieć w przyszłości w gronie najbardziej zaufanych doradców, w radzie królewskiej… i nie wiedział nic ani o wojnie, ani o jej skutkach. Nic!
Wielka wojna domowa niszczyła duże połacie Alhanroelu przez dwa pełne lata. Abrigant w ogóle nie zdawał sobie sprawy z tego, że się toczyła. Żyjąc w takiej niewiedzy, jak mógł podejmować racjonalne decyzje w sprawach publicznych? Nie tego należało się po nim spodziewać. Prestimion walczył z pokusą przekazania mu całej prawdy, ale w ostatniej chwili się powstrzymał. We trzech: on, Septach i Gialaurys ustalili i obiecali sobie, że nikomu nie zdradzą tej tajemnicy. Nie będzie wyznań po fakcie, ani teraz, ani nigdy. Nikt się niczego nie dowie, nawet Abrigant.
— A więc nie przyszedłeś porozmawiać o sposobach wsparcia potrzebujących prowincji?
— Nie. Za to mam kilka pomysłów na to, jak podnieść ogólny ekonomiczny dobrobyt naszego świata. Jeśli wszyscy się wzbogacimy, wzbogacą się także nawet najbiedniejsi mieszkańcy znajdujących się w najtrudniejszej sytuacji prowincji. Septach Melayn zapewne w ten sposób zrozumiał moje słowa.
— Mów dalej.
Prestimion czuł się niepewnie. Poważne słowa brata dziwnie zabrzmiały w jego uszach. Abrigant, którego znał, był energiczny, porywczy, chwilami wręcz lekkomyślny. W walce przeciwko Korsibarowi okazał się dzielnym, energicznym żołnierzem. Ale żaden był z niego filozof. Nigdy nie zdradzał szczególnych talentów do abstrakcyjnego myślenia. Polowania, wyścigi wierzchowców, w ogóle sport, tylko tym interesował się od dziecka. Być może, pomyślał, dorasta szybciej, niż się spodziewałem?
Abrigant zawahał się. On także wydawał się niepewny. Po chwili powiedział, jakby czytał w umyśle brata.
— Doskonale zdaję sobie sprawę z tego, Prestimionie, że uważasz mnie za człowieka w gruncie rzeczy płytkiego. Ale ostatnio bardzo dużo czytam i uczę się. Wynająłem specjalistów, żeby prowadzili mnie w sprawach publicznych. Bo ja…
— Abrigancie, proszę. Doskonale zdaję sobie sprawę z tego, że nie jesteś już chłopcem.
— Dziękuję. Po prostu chcę żebyś wiedział, że dużo myślałem o tych sprawach. — Oblizał wargi, odetchnął głęboko. — Wiesz, chcę powiedzieć, że za czasów Lorda Confalume’a, a nawet wcześniej, Lorda Prankipina, sytuacja ekonomiczna Majipooru stale się poprawiała. Można by udowodnić, że przeżywaliśmy swój Złoty Wiek. A jednak nie żyjemy tak dostatnio, jak powinniśmy, biorąc pod uwagę bogactwo natury Majipooru i stabilność polityczną.
Stabilność polityczną? Co za określenie, padające w kilka tygodni zaledwie po zakończeniu wojny domowej. Prestimionowi przemknęła przez głowę myśl, że być może Abrigant nieświadomie ironizuje. Ale nie, pomyślał. Jego szczere spojrzenie wykluczało podejrzenie o dwuznaczność. Oczy, morsko-zielone jak brata, wpatrywały się w niego z uroczystą, prostą powagą.
— Wielką przeszkodą — mówił dalej — o którą potyka się nasza gospodarka, jest oczywiście brak metali. Od początku historii brakowało nam żelaza na przykład, a także niklu, ołowiu, cyny. Mamy trochę miedzi, a także złota i srebra, ale niewiele więcej. Pod tym względem jesteśmy wręcz ubodzy. Wiesz, dlaczego tak jest, Prestimionie?
— Przypuszczam, że taka jest wola Bogini.
— Owszem, chyba można tak powiedzieć. Wolą Bogini było wyposażyć większość planet wszechświata w użyteczne, ciężkie jądra z żelaza lub niklu. Ich skorupa też jest w nie bogata. Ale Majipoor jest znacznie lżejszy. W miejscu, w którym na innych planetach istnieją masy ciężkiego metalu, my mamy kamień albo wielkie puste kawerny. Skorupa planety też jest pod tym względem uboga. To dlatego grawitacja nie jest tak duża, mimo ogromu Majipooru. Gdyby dysponował on metalem w proporcji do innych planet, nas, ludzi, zapewne zmiażdżyłaby na placek, a nawet jeśli nie, to pewnie nie mielibyśmy siły podnieść palca, Prestimionie! Czy jest to dla ciebie zrozumiale?
— Wiem to i owo o prawach grawitacji — odparł Prestimion zdumiony, bo Abrigant wydawał się ostatnią osobą, która mogłaby pouczać go na ten temat.
— Świetnie. Więc z pewnością zgodzisz się z moją opinią, że brak metalu znacznie upośledza naszą gospodarkę, prawda? Nie jesteśmy w stanie budować pojazdów kosmicznych, ani nawet stworzyć adekwatnego systemu transportu szynowego i powietrznego. Jeśli chodzi o zaopatrzenie w metale zależymy od innych światów, co jest dla nas kosztowne pod wieloma względami.
— Zgoda. Ale wiesz, Abrigancie, w sumie radzimy sobie całkiem dobrze. Nikt nie głoduje, mimo ogromu populacji. Pracy wystarczy dla wszystkich. Zbudowaliśmy wspaniałe, ogromne miasta. Osiągnęliśmy stabilność społeczną pod zunifikowanymi, ogólnoświatowymi rządami.
— To dlatego, że niemal wszędzie mamy wspaniały klimat, żyzną ziemię i mnóstwo użytecznych roślin oraz zwierząt, zarówno lądowych, jak i morskich. W tej chwili jednak, jak słyszałem, znaczna liczba ludzi nie dojada, choćby w rejonie doliny Iyann. Dobiegły mnie też słuchy o nieurodzaju w innych częściach Alhanroelu, o pustych spichlerzach, o fabrykach zamykanych z powodu dziwnych opóźnień w dostawach surowca i tak dalej.
— To krótkoterminowe problemy.
— Być może. Ale tego rodzaju trudności są wielkim ciężarem dla systemu ekonomicznego, nie uważasz, bracie? Jak już mówiłem, ostatnio bardzo interesowałem się tymi sprawami. Zrozumiałem, że zakłócenie w tym miejscu wywołuje zakłócenie gdzie indziej, co przenosi się w jeszcze inne, często bardzo odległe miejsce i nim się zorientujesz, mamy trudności na skalę całego świata. Obawiam się, że za kilka miesięcy ty będziesz musiał stawić im czoła.
Prestimion skinął głową. Ta rozmowa powoli stawała się nieznośna.
— Więc co sugerujesz?
Abrigant ożywił się natychmiast.
— Należy doprowadzić do wzrostu wydobycia użytecznych metali, zwłaszcza żelaza. Mając więcej żelaza będziemy w stanie produkować więcej stali na użytek przemysłu i transportu, co doprowadzi do ożywienia handlu zarówno na samym Majipoorze, jak i w stosunkach z sąsiednimi światami.
— A jak możemy do tego doprowadzić? Używając magii?
Udało mu się urazić brata.
— Błagam cię, panie, nie zachowuj się tak protekcjonalnie. Ostatnio bardzo dużo o tym czytałem.
— Tak, wiem. Już mi o tym mówiłeś.
— Dzięki czemu wiem na przykład, że podobno gdzieś, daleko na południu, przy wschodniej granicy prowincji Aruachozja istnieje region, w którym gleba jest tak dziwnie bogata w metale, że nawet rośliny zawierają w pniach i liściach żelazo oraz miedź. Wystarczy je podgrzać, by uzyskać użyteczny metal.
— A owszem. Skakkenoir. Ale to mit, Abrigancie. Nikomu nie udało się znaleźć tego cudownego miejsca.
— Pytanie, czy skutecznie go szukano. Jedyne, co udało mi się znaleźć w archiwach to wzmianka o wyprawie z czasów Lorda Guadelooma, sprzed tysięcy lat. Powinniśmy spróbować jeszcze raz, Prestimionie. Mówię to bardzo poważnie. I mam jeszcze jedną propozycję. Otóż czy wiedziałeś, bracie, że istnieją sposoby otrzymywania żelaza, cynku i ołowiu z prostych substancji, takich jak węgiel, a nawet ziemia? Nie chodzi mi o czarnoksięstwo, chociaż tego rodzaju nauka może się nim wydawać, lecz właśnie o naukę. Przeprowadzono już pewne badania. Mogę przedstawić ci ludzi, umiejących dokonać tego rodzaju transformacji. Na małą skalę, owszem, nawet na bardzo małą skalę… ale z odpowiednim poparciem, z funduszami ze skarbca…