Выбрать главу

— Dziwne. Żeby obaj zginęli tak młodo…

Bracia uprawiali sport wędkarski. Oficjalnie podano do wiadomości, że utonęli w jeziorze na skutek wypadku.

— Czy to możliwe — mówił dalej Dekkeret — żeby rzeczy działy się tak, jak nam się mówi?

Sithelle spojrzała na niego, bardzo zdziwiona.

— A jest jakiś powód, żeby w to wątpić? Arystokracja chętnie daje się zabijać na polowaniach.

— Każe się nam wierzyć, że hrabia Iram zaciął scamminaupa tak wielkiego, że ten wciągnął go do jeziora i utopił. Dziewczyno, taki scamminaup musiał przewyższać rozmiarami smoka morskiego. Nie mogę przestać się dziwić, że po prostu nie puścił linki. Lamiran skoczył, żeby go uratować i też utonął? Bardzo trudno w to uwierzyć.

Sithelle wzruszyła ramionami.

— A po co ktoś miałby nas okłamywać? W sumie, co to za różnica, jak zginęli? Ważne, że nie żyją i że hrabią Normork został Meglis, a reszta nie ma znaczenia, prawda?

— No, tak… — przyznał Dekkeret — …ale w każdym razie to dziwne.

— Co cię tak dziwi?

— Tylu ludzi zginęło mniej więcej w tym samym czasie. Nie tylko diuków, książąt i hrabiów, ale i zwykłych ludzi też. Ojciec często podróżuje po całej Górze, taką ma pracę, sama wiesz. Bibiroon, Stee, Banglecode, Minimool i nie tylko. Mówi, że gdziekolwiek jest, wszędzie widzi żałobne chorągwie na fasadach ważnych budynków publicznych i prywatnych rezydencji. Mnóstwo ludzi umarło ostatnio. Mnóstwo. Trudno to wyjaśnić.

— Chyba tak. — Dziewczyna nie wyglądała na szczególnie zainteresowaną. Ale jego wyraźnie ten problem gnębił.

— Niepokoi mnie to, wiesz? Wiele rzeczy mnie ostatnio niepokoi. Nie uważasz, że ostatnie tygodnie wydają się jakoś dziwnie zamazane w pamięci? Nie chodzi tylko o śmierć hrabiego i jego brata, ale… śmierć starego Pontifexa, Lord Confalume zajmujący jego miejsce, powołanie Prestimiona na Koronala… to wszystko zdarzyło się tak szybko…

— Nic nie działo się szybko, kiedy jego dostojność umierał. Wydawało się, że trwa to wieki.

— Za to kiedy już umarł to w jednym tygodniu mieliśmy pogrzeb, w następnym koronację…

— Nie wydaje mi się, żeby Prestimiona koronowano tak szybko — zaprotestowała Sithelle.

— Może i nie, ale mnie się tak wydaje.

Tymczasem minęli już pałac i znaleźli się w miejscu, z którego skała nie zasłaniała widoku na ścianę Góry i, w oddali, na Morvole, wybudowane na pomniejszym szczycie. Wbudowana w mur wieża strażnicza pełniła funkcje punktu widokowego. Po lewej droga biegła w dół, przebijając najeżony ostrymi skałami Grzbiet Normork i docierając aż na równinę, do miast kolejnego kręgu, a jeśli wytężyło się wzrok, można było dostrzec, nieprawdopodobnie wysoko, ledwie widoczny cień pasa mgły, okrywającego najwyższe rejony Góry, zasłaniającego szczyt i stojący na szczycie Zamek przed oczami tych, którzy znajdowali się niżej.

Sithelle wspięła się zręcznie po wąskich kamiennych schodach, pozostawiając kuzyna daleko za sobą. Jej smukła figura i długie nogi dawały jej niezwykłą zręczność. Dekkeret podążał za nią w nieco bardziej godnym tempie. Ręce i nogi miał krótkie w porównaniu z potężnym tułowiem i nauczył się poruszać ostrożnie, a przede wszystkim niespiesznie.

Kiedy już dotarł na górę, zastał dziewczynę stojącą z zaciśniętymi na barierce dłońmi, patrzącą przed siebie pustym wzrokiem. Zatrzymał się tuż przy niej. Powietrze było czyste, chłodne i słodkie, z delikatną zapowiedzią deszczu mającego spaść późnym wieczorem. Dekkeret pozwolił sobie na spojrzenie w górę, tam gdzie, jak sobie wyobrażał, stał Zamek, uczepiony najwyższej grani, odległy w pionie o całe mile.

— Słyszałem, że Koronal wkrótce ma nam złożyć wizytę — powiedział po długiej chwili ciszy.

— Wielka procesja? Już? Myślałam, że Koronalowie nie bawią się w to póki nie spędzą na Górze dwóch, trzech lat.

— Nie chodzi o pełną procesję. Raczej o krótkie wizyty w niektórych miastach. Ojciec mi mówił. Dowiaduje się wielu ciekawych rzeczy podczas podróży.

Sithelle odwróciła się. Spojrzała na niego, oczy jej płonęły.

— Och, gdyby tylko miał rację! Zobaczyć prawdziwego Koronala…!

Zaniepokoił go ten bezgraniczny entuzjazm.

— Raz widziałem Lorda Confalume’a.

— Naprawdę?

— W Bombifale. Miałem wtedy dziewięć lat. Byłem tam z ojcem, a Koronala zaprosił do swych posiadłości Wielki Admirał Gonivaul. Widziałem, jak jadą razem wielkim lataczem. Nie sposób pomylić z kimś Gonivaula, ma gęstą rozczochraną brodę, zarastającą całą twarz, widać przez nią tylko oczy i nos. Obok niego siedział Lord Confalume i był, mówię ci, wspaniały! Promieniejący! Był wówczas w kwiecie wieku i widziało się światło bijące od jego postaci. Pomachałem mu, kiedy przede mną przejeżdżał i, słuchaj, on mi odmachał! Uśmiechnął się takim naturalnym, sympatycznym uśmiechem, jakby chciał mi powiedzieć, że bardzo kocha być Koronalem. Tego samego dnia ojciec zabrał mnie do Pałacu Bombifale. Lord Confalume zorganizował tam audiencję generalną. Wtedy znowu się do mnie uśmiechnął, jakby wyraźnie dając do zrozumienia, że mnie pamięta. To niezwykłe, wiesz, czuć jego bliskość, siłę, dobro. Przeżyłem chyba najwspanialszą chwilę w całym moim życiu.

— Był tam Prestimion?

— Prestimion? Aha, pytasz, czy towarzyszył Koronalowi? Nie, skąd, dziewczyno. Przecież to było dziewięć lat temu. Prestimion nie był wówczas nikim ważnym, po prostu jedno więcej młode książątko Zamkowej Góry, a tam jest ich przecież mnóstwo. Awansować zaczął znacznie później. Ale Confalume… och, Confalume! Co to za cudowny człowiek! Prestimion będzie musiał bardzo się starać, żeby mu dorównać.

— Sądzisz, że mu się uda?

— Któż to może wiedzieć? Przynajmniej wszyscy się zgadzają, że jest bystry i energiczny. Czas odpowie na wszystkie pytania.

Słońce znikło z nieba, na ziemię spadły pierwsze, drobne krople deszczu. Dekkeret podał Sithelle kurtkę, ale dziewczyna potrząsnęła głową przecząco. Zaczęli schodzić z wieży.

— Jeśli Prestimion ma rzeczywiście przyjechać do Normork — mówił dalej Dekkeret — to zrobię wszystko, co w mojej mocy, żeby się z nim spotkać. Osobiście. Chcę z nim porozmawiać.

— Po prostu podejdź i przedstaw mu się. Z pewnością zaraz poprosi, żebyś usiadł obok niego i wypijecie razem butelkę wina.

Dekkeretowi nie spodobała się ironia w jej głosie.

— Mówię poważnie — zapewnił dziewczynę. W tej chwili deszcz poddał się, po zaledwie kilku minutach i niewielu kroplach, pozostawiając w powietrzu przyjemny, świeży zapach. Oboje poszli na zachód granią czarnego muru. — Nie spodziewasz się chyba, że chcę spędzić resztę życia w Normork, kontynuując pracę ojca.

— Czy to coś złego? Potrafię wyobrazić sobie gorsze rzeczy.

— Nie wątpię. Ale ja mam plan: chcę zostać rycerzem Zamku i awansować do ważnego stanowiska w rządzie.

— Oczywiście. A pewnego dnia zostać nawet Koronalem. Mam rację?

— Dlaczego nie? — Sithelle stawała się doprawdy nieznośna. — Każdy może zostać Koronalem.

— Jeśli ma właściwe kontakty rodzinne. Prości ludzie nie docierają na ogół do tronu.

— Ale mogą. Wiesz, Sithelle, każdy z nas ma szanse wspiąć się na sam szczyt. Musi cię tylko wybrać odchodzący Koronal, a nikt mu nie każe wybierać akurat spośród zamkowej arystokracji, jeśli nie ma na to ochoty. A w ogóle, kim jest arystokrata, jeśli nie potomkiem prostego człowieka z dawnych czasów? Nie jest przecież tak, że arystokracja jest osobnym gatunkiem. Posłuchaj mnie, Sithelle. Nie twierdzę, że spodziewam się zostać Koronalem, ani nawet, że pragnę zostać Koronalem. To twój pomysł, ja po prostu chciałbym zostać kimś więcej niż drobnym handlarzem, który całe życie musi wędrować po Górze z miasta do miasta, sprzedając towar znudzonym klientom, z których większość traktuje go jak błoto pod nogami. Nie to, żeby zawód handlarza był czymś upokarzającym, ja tylko uważam, że być urzędnikiem państwowym daje większe szanse…